Polska"Bolek czy nie-Bolek?"

"Bolek czy nie-Bolek?"

Bolek czy nie-Bolek? Pytanie absorbuje umysły historyków, polityków, publicystów, a czasem nawet zwykłych zjadaczy chleba. Tych ostatnich tym częściej, im bardziej problem współpracy Lecha Wałęsy z Służbą Bezpieczeństwa PRL staje się tematem publicznej dyskusji – pisze Waldemar Brenda, Internauta wp.pl.

"Bolek czy nie-Bolek?"
Źródło zdjęć: © PAP

18.12.2008 | aktual.: 18.12.2008 15:56

Widać to przy okazji najgłośniejszej książki roku, która wyszła spod ręki Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka pt. „SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii”. O dziwo, sprawa nie wzbudzała takiego medialnego zainteresowania przed laty, gdy już się o tym „mówiło”. Nie było to wygodne politycznie? A może media, przed aferą Rywina mniej „pluralistyczne”, za to bardziej „poprawnopolityczne” po prostu wolały przemilczeć temat?

Dzisiejsza dyskusja też zresztą toczy się według łatwego do odczytania szablonu. Książka rzadko kiedy pobudza w komentatorach refleksję dotyczącą historii najnowszej. Poza wąskim gronem specjalistów nie mamy merytorycznej dyskusji o roli służb specjalnych w walce z opozycją, o infiltracji, o wykorzystywaniu przez nie ludzkich słabości i zderzaniu z ludzkim heroizmem. Niewielu próbuje dojrzeć w opracowaniu Cenckiewicza i Gontarczyka inspirację do przemyśleń nad niejednoznacznością tzw. procesu historycznego i ułomnością myślenia o przeszłości za pomocą schematów.

Jest dokładnie odwrotnie. Publicyści i komentatorzy znacznie częściej poświęcają swój publicystyczny kunszt i energię na udowadnianie politycznego zamówienia na książkę o Wałęsie („wszyscy” wiedzą, kto zamówił – PiS i „Kaczory”) lub wskazanie upolitycznienia całego Instytutu Pamięci Narodowej. A że „tegoroczne elity” wyrok na IPN już wydały, więc intelektualnie łatwe i politycznie (właśnie!) bezpieczne jest bicie tej instytucji za... cokolwiek. Jako przykład warto zacytować wypowiedź Wojciecha Maziarskiego w magazynie „Newsweek”. W związku ze zorganizowaną przez IPN konferencją o wołyńskiej rzezi, Maziarski skomentował wypowiedź prezesa instytutu: „Dobrze by się stało, gdyby muzeum Kresów powstało" – mówi prezes IPN Janusz Kurtyka i dodaje, że powinno być ono "pomnikiem polskiej nostalgii i mitu".

Nie żadna tam lustracja ani książka o "Bolku", ale te słowa i (...) konferencja powinny skłaniać do jak najszybszego odwołania Kurtyki ze stanowiska. Człowiek o takich poglądach nie powinien mieć wpływu na politykę historyczną państwa polskiego” („Newsweek” nr 29/2008). No proszę. Wydanie książki o „Bolku” to już nic strasznego (to skąd te wcześniejsze ataki publicystów i polityków?). Gorszym przestępstwem jest zorganizowanie historycznej konferencji! „Jak nie kijem to pałką” – głosi stare ludowe porzekadło, o nieprzemijającej- jak widać - aktualności. Inne powiedzenie -„Jak chcesz konia uderzyć, to bat zawsze znajdziesz”- warto przy okazji zadedykować tym wszystkim, którzy niechcący udowadniają, że cotygodniowe felietony to częstotliwość zbyt duża dla umysłów, zagubionych w pogoni za błyskotliwą puentą własnych tekstów.

Wróćmy jednak do sprawy TW „Bolek”. Jakiś czas temu uczestniczyłem w Olsztynie w spotkaniu z współautorem książki o Wałęsie- Sławomirem Cenckiewiczem. Po spotkaniu, w olsztyńskim dodatku do „Gazety Wyborczej” (z 20-21 września 2008r.)ukazał się artykuł Marty Bełzy pt. „Wałęsa dzieli przyjaciół”, w którym (czy na dowód „zapiekłości” zwolenników tezy o agenturalnej przeszłości Lecha Wałęsy?), wypowiedzi dawnej członkini „Solidarności” („Już kiedy byłam internowana w 1982r. słyszałam, że Wałęsa był agentem. Duża część zebranych potwierdziła, że oni „także o tym wiedzieli od dawna”) skonfrontowano ze słowami innego działacza, tym razem optującego za nieskazitelnością Lecha („Jeden z ważnych działaczy dawnej „S” poszedł na spotkanie. – Ale to, co się na nim działo zaskoczyło mnie. Jedna z kobiet, która była kiedyś internowana w Iławie, twierdziła, że już wtedy wiedziała, że Wałęsa jest agentem. Ja siedziałem w tym samym więzieniu i jakoś nigdy o tym nie słyszałem”). I już! Sympatycy starej „Pani S.” zostali
podzieleni przez nieprzemyślaną książkę napisaną przez złych historyków. Teraz są „Wałęsiarze” i „anty- Wałęsiarze”. A mogło być tak pięknie...

Tymczasem większość z tych opinii nie dotyczyła zagadnienia: „Zawsze wiedziałem, że Wałęsa był agentem”. Przytaczane w artykule Marty Bełzy wypowiedzi uczestników spotkania, padały w kontekście dyskusji o rozpowszechnianych przez SB fałszywkach (i naturalnego w takiej sytuacji pytania, czy wszystkie musiały być fałszywkami), pokazywanych internowanym w celu zdyskredytowania "wodza". Uczestnicy starali się ukazać, że zetknęli się z tym zjawiskiem siedząc w internowaniu lub więzieniu po ogłoszeniu Stanu Wojennego. I że ujawnione w książce dokumenty dodają „tamtej” historii zupełnie nowych odcieni.

Istnieje też druga strona „sporu o Wałęsę”. Jej odsłonę ujrzeliśmy wraz z niedawnymi obchodami rocznicy nadania przywódcy „Solidarności” Pokojowej Nagrody Nobla. Czy to Lechu był jedynym czynnikiem sprawczym, który dziś mógłby o sobie powiedzieć: „to ja byłem „Solidarnością”? Czy też był tylko(?!) przywódcą, wyniesionym do tej roli przez robotniczy protest, którego nazwisko, bardziej niż on sam, zachęcało ludzi do walki? Gdy słuchałem wypowiedzi polskiego noblisty w mediach, wciąż słyszałem - „moje zwycięstwo”, „moja walka”. A co z resztą dziesięciomilionowego związku? Tu publicyści nieco chętniej podważają rolę Lecha Wałęsy, przypominając o zaangażowaniu znacznej części społeczeństwa w opór przeciwko decyzjom WRON-y. Tak jakby w dyskusji o TW „Bolku” nie należało szargać symboli i podważać autorytetów, zaś przy innych okazjach, już w niczym to nie przeszkadzało. Do rzadkości należały wypowiedzi, jak ta z olsztyńskiego spotkania, gdy sam S. Cenckiewicz wskazał na trudności z jednoznaczną oceną Wałęsy. Może
więc rację mają ci, którzy twierdzą, że właściwie to mogłoby być kilku Wałęsów (Wałęsa- agent?, Wałęsa- symbol „Solidarności”? Wałęsa- prezydent?) zjednoczonych w jednej, skomplikowanej osobowości, wymykającej się prostym ocenom... Ale takie niejednoznaczności nie mają szansy na przebicie się do publicznej debaty. Łatwiej mnożyć oceny proste, atrakcyjne medialnie, nadające się do wielokrotnego cytowania i nie wymagające myślenia. Jedną z nich, o „karłach moralnych”, wygłosił ostatnio znany polityk podczas jubileuszu Nobla dla Wałęsy.

W całym medialnym szumie, który w mijającym roku zaistniał wokół książki Cenckiewicza- Gontarczyka, zabrakło właśnie pogłębionego spojrzenia na postać Lecha. Zabrakło tej rzetelności, która cechowała na przykład olsztyńskie spotkanie. Prowadzona tam dyskusja była bardzo merytoryczna i szkoda tylko, że zabrakło głosów przeciwnych, ale równie spokojnych i opartych o argumenty, nie o emocje... Wprawdzie na sali emocje też były (czuło się je podskórnie), ale dalekie były od opisywanej w artykule M. Bełzy euforii („Olsztyńska publiczność euforycznie przyjęła Sławomira Cenckiewicza z IPN”). Jak sądzę, wiele osób oklaskiwało Cenckiewicza ze smutną refleksją, że przecież lepiej, gdyby taka książka nie musiała powstać... Ale skoro historia spłatała nam takiego "figla", to nie wolno chować głowy w piasek. Abstrahując od motywów (na „motywy” powołują się głównie politycy niechętni książce, albo chętni - Wałęsie), dobrze, że obydwaj autorzy wzięli się z tematem za bary.

Waldemar Brenda

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)