Bliski Wschód zbroi się na potęgę - zaroi się od broni jądrowej?
"Śmiercionośne zabawki" stały się priorytetem wszystkich państw Bliskiego Wschodu. Kraje te uzbrajają się, dozbrajają albo modernizują sprzęt, który już mają. I przeznaczają na to coraz większe sumy. Choć region jest ropą płynący, a jego państwom nie brak źródeł energii, wybuchł wśród nich również atomowy boom. Może to oznaczać tylko jedno - w odpowiedzi na program atomowy Iranu, skrycie dążą do pozyskania własnej broni jądrowej.
W tle narastającego na Bliskim Wschodzie napięcia (kreowanego m.in. przez sytuację wokół Syrii, niepewność co do ostatecznych geopolitycznych efektów Arabskiej Wiosny oraz wciąż nierozwiązany problem irańskiego programu nuklearnego) w najlepsze trwają właśnie największe w historii tego regionu zbrojenia. Uzbrajają się, dozbrajają lub chociaż intensywnie modernizują już posiadany sprzęt wojskowy dosłownie wszyscy, od najbogatszych monarchii arabskich znad Zatoki Perskiej aż po regionalnych "biedaków", jak Jemen czy Sudan. Ale zbroją się nie tylko Arabowie - rekordowe wydatki na broń przeznaczają także Iran, Turcja i Izrael.
Zobacz również: Najwięksi eksporterzy broni per capita.
Można odnieść wrażenie, że bez zamówień z Bliskiego Wschodu światowy przemysł zbrojeniowy chyba już dawno zbankrutowałby z kretesem. Beneficjentami tego bliskowschodniego popytu na "śmiercionośne zabawki" są głównie firmy amerykańskie, choć bajeczne sumy zbijają na zamówieniach z tego regionu również konsorcja europejskie oraz państwowe przedsiębiorstwa zbrojeniowe z Rosji i Chin.
Nie wiadomo jedynie, czy to szaleństwo zakupowe jest jeszcze działaniem zgodnym ze starożytną maksymą si vis pacem, para bellum ("chcesz pokoju, szykuj się do wojny"), czy może też świadczy już o czymś więcej, np. o przygotowaniach do nieuchronnego w ocenie państw regionu konfliktu?
Zbrojenia w Zatoce Perskiej
Choć trudno w to uwierzyć, ale na Bliskim Wschodzie, gdzie tempo zbrojeń jest od lat niezmiennie wysokie, istnieje obszar, który bije w tym zakresie na głowę resztę krajów. To rejon Zatoki Perskiej, gdzie dynamika wzrostu wydatków na zbrojenia wzrasta co roku (w ujęciu procentowym) o dwucyfrowe wartości. Liczby, opisujące proces zbrojeń w zatoce, mogą przyprawiać o zawrót głowy, warto więc przytoczyć kilka przykładów, pokazujących skalę zjawiska.
Bez wątpienia prym w zakupach broni wiodą tu Saudyjczycy. Rijad planuje m.in. kosztem ok. 60 mld USD w ciągu najbliższych 10 lat unowocześnić swą flotę 70 myśliwców F-15SA (wzmacniając ją przy okazji o dodatkowe kilkadziesiąt nowych maszyn), a także kupić 70 sztuk śmigłowców szturmowych AH-64D Apache, podobną ilość maszyn typu UH-60M Black Hawk oraz co najmniej 36 typu AH-6i Little Bird. Jakby tego było mało, zakrojone na szeroką skalę programy modernizacyjne planuje wdrożyć również saudyjska królewska marynarka wojenna (RSNF). Ich zakładany koszt to - bagatela - 30 mld USD.
W ślady Arabii Saudyjskiej idą inne arabskie państwa znad Zatoki Perskiej. Zjednoczone Emiraty Arabskie już podpisały z Boeingiem wielomiliardowy kontrakt na zakup 60 sztuk śmigłowców typu AH-64D. W regionie mówi się także, że ZEA są bardzo bliskie podjęcia decyzji o wymianie swych wysłużonych samolotów myśliwskich Mirage 2000 na nowszą konstrukcję (najpewniej amerykańską), co kosztowałoby jakieś 10 mld USD. Nad zakupem amerykańskich samolotów bojowych debatuje też Oman, z kolei Kuwejt i Katar rozważają pozyskanie konstrukcji europejskich (zapewne francuskich maszyn typu Rafale).
Generalnie, państwa Rady Współpracy Zatoki Perskiej (GCC) przeznaczają rocznie na zakupy uzbrojenia między 10 a 20 proc. ich wydatków budżetowych. W ub. roku oznaczało to ok. 75 mld USD wydanych przez sześć krajów rady na kupno nowoczesnej broni. Według ostrożnych szacunków, w roku 2015 państwa GCC mogą wydać na zbrojenia nawet powyżej 80 mld USD.
Z kolei Teheran, według oficjalnych (a więc najpewniej mocno zaniżonych) danych przeznacza rokrocznie ok. 9-9,5 mld USD na zakup nowego uzbrojenia i modernizację starego. Plasuje to Iran w pierwszej piątce państw regionu pod względem wysokości corocznych wydatków na obronność. W odróżnieniu od swych arabskich rywali, Irańczycy koncentrują się jednak głównie na rozwoju swego arsenału rakietowego (zwłaszcza dalekosiężnych pocisków balistycznych) oraz modernizacji już posiadanego uzbrojenia.
Walka o prym w regionie
Co napędza nad Zatoką Perską ten szaleńczy pęd do miliardowych wydatków na uzbrojenie? Wszystko wskazuje, że zasadniczą przyczyną takiego stanu rzeczy jest gwałtownie zaostrzająca się strategiczna rywalizacja między głównymi pretendentami do statusu regionalnego mocarstwa - Arabią Saudyjską a Iranem. Kraje te na wszelkie możliwe sposoby zwalczają się - póki co, na szczęście, nie bezpośrednio - na wielu różnych frontach.
Elementem tej, utrzymującej się już trzy dekady, rywalizacji i wrogości są właśnie intensywne zbrojenia po obu stronach Zatoki Perskiej. Do niedawna utrzymywały się one na względnie stabilnym poziomie, nie wykraczając znacząco ponad ogólnoregionalną średnią. Jednak amerykańska interwencja w Iraku w 2003 roku i późniejsze fatalne zarządzanie przez Waszyngton sytuacją w tym kraju - w efekcie otwierające proirańskim szyitom drogę do pełni władzy w Bagdadzie - sprawiły, że względna równowaga sił nad Zatoką zaczęła się kruszyć w szybkim tempie.
Dla Arabii Saudyjskiej i jej sojuszników z GCC - upatrujących w szyickim Iranie głównego źródła regionalnych zagrożeń - taki obrót wydarzeń oznaczał konieczność radykalnego zwiększenia wysiłków na rzecz wzmocnienia własnych potencjałów militarnych. Stąd miliardowe inwestycje państw GCC w lotnictwo, flotylle śmigłowców uderzeniowych czy siły i środki marynarek wojennych. W przypadku irańsko-saudyjskiego (bo tak należy go w istocie klasyfikować) wyścigu zbrojeń mamy jednak do czynienia z nierównowagą potencjałów militarnych obu adwersarzy, wynikającą z ich "niekompatybilności". Irańczycy, choć nominalnie dysponują największymi (obok Turków) siłami zbrojnymi w regionie, nie posiadają odpowiedniej ilości nowoczesnego uzbrojenia w żadnej z najważniejszych kategorii (czołgi, lotnictwo, marynarka wojenna).
Mając świadomość tej słabości, Teheran od lat stawia na de facto asymetryczne środki walki, takie jak np. szybkie i trudne do wykrycia łodzie motorowe zdolne do niekonwencjonalnych działań morskich (łącznie z elementami operacji terrorystycznych). Przykładem sposobu myślenia Irańczyków jest także nacisk, jaki kładą na rozwój sił i środków o charakterze strategicznym, jak arsenał rakiet balistycznych.
Nierówny wyścig
Tym samym wyścig zbrojeń nad Zatoką Perską staje się coraz bardziej nierówny - obie strony uzbrajają się intensywnie, każda jednak czyni to niejako w oderwaniu od realiów i działań rywala. Saudowie i ich regionalni sojusznicy inwestują miliardy dolarów w nowoczesne okręty, które jednak w ostatecznym efekcie okażą się mało skuteczne wobec irańskiej flotylli trudno wykrywalnych łodzi, liczonych w setkach sztuk, zdolnych do zablokowania ruchu w cieśninie Ormuz i stanowiących poważne zagrożenie nawet dla dużych okrętów. Również arabska przewaga w zakresie sił powietrznych (tak co do ilości samolotów, jak i ich jakości) nie zda się na wiele, jeżeli większość baz lotniczych w regionie Zatoki Perskiej zostanie już w pierwszych minutach wojny zrównana z ziemią przez zmasowane uderzenia irańskich rakiet balistycznych.
Z kolei Irańczycy wydają wciąż góry pieniędzy na podtrzymywanie kilkusettysięcznych sił zbrojnych, tak jakby krajowi zagrażała konwencjonalna, w starym stylu, inwazja lądowa przeciwnika. Nie doceniają też znaczenia budowy i rozwoju zintegrowanego systemu obrony powietrznej kraju. Zamiast jednolitego systemu OPL, pokrywającego większość kraju siecią nowoczesnych stacji radarowych i wczesnego wykrywania, tworzą oderwane od siebie obszary obrony, punktowo rozmieszczone wokół najważniejszych dla państwa miejsc. Teheran zbyt chyba liczy na to, że jego przewaga w zakresie rakiet balistycznych umożliwi mu w razie ewentualnej wojny szybkie ograniczenie czynnika arabskiej dominacji w powietrzu.
Faktem pozostaje jednak, że zarówno Saudyjczycy, jak i pozostałe arabskie kraje znad zatoki, powiększając swoje siły powietrzne, nie inwestują przy okazji w rozbudowę sieci baz lotniczych czy też np. w zakup samolotów-cystern, jako strategicznego wsparcia sił powietrznych. Być może liczą w tym zakresie na realne wsparcie ze strony USA, ale Amerykanie nie dysponują w tej części świata strategicznym zapleczem, pozwalającym im zachować swobodę działań militarnych w każdych warunkach. Wszak nawet lotniskowce i okręty ich eskorty muszą od czasu do czasu zawijać do portu dla uzupełniania zapasów.
Rakiety i program atomowy
Intensywny rozwój programów rakietowych i rozbudowa arsenału balistycznego są elementami rzeczywiście wyróżniającymi Iran w skali całego Bliskiego Wschodu. Teheran konsekwentnie od ponad dwóch dekad zwiększa w tym zakresie swą przewagę nad pozostałymi krajami regionu. Obecnie praktycznie cały obszar Bliskiego Wschodu znajduje się już w zasięgu irańskich rakiet balistycznych. To sprawia, że krajom Zatoki Perskiej - w razie potencjalnego konfliktu z Iranem - zabrakłoby strategicznej głębi, niezbędnej do skutecznego prowadzenia wojny.
Sytuacja w tym zakresie może okazać się dla Arabów jeszcze gorsza, jeśli okazałoby się, że Iran dysponuje bronią jądrową. A jak na razie wszystko wskazuje właśnie na to, że Teheran bardzo intensywnie działa na rzecz pozyskania tego typu uzbrojenia. Irański program nuklearny (do jego ujawnienia w 2004 roku przez ponad 20 lat prowadzony w całkowitej tajemnicy przed światem) ma wciąż tak nieprzejrzysty charakter. Zaś działania Irańczyków są tak dwuznaczne, że trudno obronić dziś tezę o jego innym charakterze niż militarny. To właśnie w ten sposób kwestia ta jest postrzegana i interpretowana przez zdecydowaną większość państw regionu. Kraje te obawiają się, że dążenie Iranu do posiadania broni jądrowej - współgrające doskonale z rozwojem jego programów rakietowych (jako środków przenoszenia dla broni "A") - jest w istocie elementem strategii Teheranu obliczonej na uzyskanie dominującej pozycji geopolitycznej w regionie.
Efekty takiego sposobu myślenia już są widoczne - od kilku lat mnożą się na Bliskim Wschodzie doniesienia o coraz większym zainteresowaniu wielu tamtejszych krajów energetyką nuklearną. Konkretne działania w tym kierunku podjęły już zresztą Arabia Saudyjska, Turcja, Egipt i Jordania, a wiele innych zapewne już niedługo pójdzie w ich ślady. Nie miejmy tu jednak żadnych złudzeń - czy nie jest dziwne, że państwa "siedzące" na największych światowych złożach węglowodorów chcą nagle gromadnie przerzucić się na czyste źródła energii? Niestety, w rzeczywistości - jak należy się obawiać - prawdziwą intencją tego "atomowego boomu" na Bliskim Wschodzie jest skryte dążenie do pozyskania broni jądrowej, jako odpowiedzi na analogiczne zamiary Iranu.
Po prostu kraje takie Arabia Saudyjska czy Turcja nie chcą nagle znaleźć się - być może już niedługo - w dramatycznie niedogodnej dla siebie sytuacji strategicznej, w której atomowy Iran stanie się geopolitycznym hegemonem regionu, narzucającym innym swą politykę. A jeśli do tego równania dołożymy czynnik arsenałów nuklearnych Izraela, które od dawna są już jedynie tajemnicą poliszynela, to mamy gotowy przepis na wyścig zbrojeń strategicznych na Bliskim Wschodzie. Zbrojeń chaotycznych, pozbawionych logiki i relatywnej przewidywalności analogicznego zimnowojennego wyścigu między USA a ZSRR. Zbrojeń, przy których obecna skala bliskowschodnich zakupów uzbrojenia wyda się jedynie dziecinną zabawą.
Tomasz Otłowski dla Wirtualnej Polski