Bliski koniec procesu "potwora z Podlasia"
Biegłych psychiatrów przesłuchał Sąd Okręgowy w Białymstoku, przed którym kończy się proces Krzysztofa B. z okolic Siemiatycz (woj. podlaskie). Jest on oskarżony m.in. o wielokrotne gwałty na córce, a także o znęcanie się nad rodziną.
Proces od początku odbywa się za zamkniętymi drzwiami, przede wszystkim ze względu na jego charakter. Kolejna, być może ostatnia, rozprawa ma się odbyć pod koniec stycznia. Wtedy swoje opinie przedstawią biegli z zakresu psychologii i seksuologii.
Dodatkowe opinie biegłych są potrzebne m.in. do oceny ewentualności zastosowania wobec Krzysztofa B., w przypadku skazania na karę więzienia bez zawieszenia, także przymusowego umieszczenia w zakładzie zamkniętym lub przymusowego leczenia.
Wówczas ma być także przesłuchany ostatni świadek, o którego wnioskuje prokuratura. Ponieważ nie stawił się on na wtorkową rozprawę, sąd zarządził jego przymusowe doprowadzenie.
47-letni Krzysztof B. został zatrzymany we wrześniu 2008 roku. Wtedy jego żona wraz z 23-letnią córką, po latach milczenia, zawiadomiły policję w Siemiatyczach o tym, co działo się w domu. Dziewczyna zeznała, że była wykorzystywana przez ojca i urodziła dwoje dzieci, a ojciec zmusił ją, by zostawiła je w szpitalu.
Mężczyźnie postawiono siedem zarzutów. Najpoważniejszy to wielokrotne gwałty na córce z użyciem przemocy i gróźb. Jak ustalono w śledztwie prowadzonym najpierw w Siemiatyczach, a potem w Białymstoku, pierwszy raz Krzysztof B. zgwałcił córkę, gdy miała 16 lat.
Dwójka dzieci, które dziewczyna urodziła w szpitalach we Wrocławiu i Siemiatyczach, trafiła do innych rodzin. Ze względu na dobro dzieci i tych rodzin prokuratura odstąpiła od szczegółowych badań ojcostwa, ale wie, gdzie - wskutek decyzji sądów rodzinnych - trafiły dzieci.
W procesie, który rozpoczął się w marcu 2009 roku, odpowiadają też trzej inni mężczyźni, współoskarżeni w związku z najściem na dom narzeczonego córki Krzysztofa B. Dziewczyna ukryła się u niego po ucieczce z domu rodzinnego. Mężczyźni wraz z Krzysztofem B. wtargnęli tam, grożąc siekierą i siłą zabrali dziewczynę.
W śledztwie Krzysztof B. przyznał się do współżycia z córką, ale twierdził, że działo się to za jej namową; nie zmuszał jej, nie wykorzystywał, nie groził. Twierdził także, że dzieci urodzone przez dziewczynę nie są jego.
Grozi mu do 15 lat więzienia (najwyższa jest kara za napad). W śledztwie był badany psychiatrycznie i psychologicznie. Lekarze nie stwierdzili żadnych zaburzeń na tle seksualnym.