Bimber i gra w karty - tak spędziliśmy stan wojenny?
Pędzenie bimbru, gra w pokera, aresztowania, pukający do drzwi żołnierze z karabinami i poczucie grozy, a niekiedy też sentyment - tak 13 grudnia sprzed 30 opisują Internauci Wirtualnej Polski, którzy przesłali do naszej redakcji swoje wspomnienia z tego dnia. Na historię stanu wojennego składają się miliony unikatowych indywidualnych doświadczeń, często bardzo odmiennych od siebie. Wspomnienia przesłane do redakcji pozostawiamy bez komentarza, zapraszamy do dzielenia się własnymi opiniami na ten temat.
12.12.2011 | aktual.: 12.12.2011 17:36
Internauta Wojsik na dzień przed stanem wojennym zajmował się bardzo ważnym w tamtym czasie kombinowaniem, aby w czasie świąt nie zabrakło artykułów ważnych dla większości Polaków.
- W październiku 1981 roku któregoś dnia po południu spotkałem na mieście znajomego, który w rozmowie ze mną zapytał między innymi, czy znam kogoś, kto ma aparaturę do pędzenia bimbru. Wiedziałem, że kumpel ma aparaturę, bo pracował jako magazynier w Piecach Przemysłowych i tamtejsi spawacze zrobili mu bardzo zgrabny baniaczek z wężownicą.
Umówiliśmy się, że 12 grudnia w sobotę przyjdę do niego z kumplem i aparaturą, a on będzie już miał gotowy zacier. I upędzimy trochę "rozmownej wody" na święta. I tak się stało. Znajomy nastawił pierwszy baniak zacieru, a my z nudów postanowiliśmy zagrać w pokera. Karta mi szła i wygrane monety (graliśmy po 10, 20 groszy) mimowolnie układałem w drużyny, plutony i kompanie. Graliśmy do 2.30 i wygrałem aż 4,60 zł. Miałem je przez kilkanaście lat, dopóki żona nie wyrzuciła ich podczas sprzątania.
Znajomy dał nam po flaszce bimbru na święta i poszliśmy do domu. A na dworze była piękna śnieżna zima, cisza, spokój. W domu po cichutku położyłem się spać. Obudziłem się koło 9 rano, włączyłem telewizor, a tu nic, drugi program - też nic. Złapałem za słuchawkę telefonu, aby zadzwonić do kolegi elektronika, a tu nie ma sygnału. Nagle słyszę, jak na klatce schodowej ktoś drze się: "ludzie, włączcie telewizory - wojna!!!".
Tylko co ja mam powiedzieć wnukom, że grałem w karty i pędziłem bimber, gdy inni w tą noc byli internowani i aresztowani? - zastanawia się Internauta Wojsik.
Wigilia z żołnierzami pod blokiem
Noc z 12 na 13 grudnia dużo gorzej spędził Internauta Kazimierz Grzelak. - Ten, kto pierwszy zacznie, ten przegra! - te słowa wypowiedziałem do mojej żony stojąc przy oknie wieczorem w sobotę 12 grudnia 1981 roku, w dniu moich urodzin. Przyglądaliśmy się bezchmurnemu niebu przy 20-stopniowym mrozie. Nie spodziewałem się, że w dwie godziny później trzech wyższych rangą milicjantów stanie w drzwiach naszego mieszkania i poprosi o udanie się do oddalonego o 30 km szpitala na konfrontację do łoża ciężko zranionego człowieka, według którego miałem być sprawcą. Po dojechaniu do Zgorzelca zostaliśmy zatrzymani przez wychodzące właśnie na ulicę wojsko. Po wylegitymowaniu się, kapitan milicji zdecydował, że nie ma co dalej grać i że jedziemy do komendy wojewódzkiej, gdzie przesadzono mnie wtedy do jeszcze pustej dużej więźniarki. Kilka godzin później znalazłem się z innymi kolegami w odstawionym do remontu karcerze ZK Kamienna Góra (były obóz Gross-Rosen). Temperatura w pojedynczych celach z szybami około 5 stopni,
bez szyb około zera. Tak to się zaczęło dla mnie. Był już nowy dzień 13 grudnia 1981 roku - wspomina Internauta Kazimierz Grzelak.
- W dniu ogłoszenia stanu wojennego straciłem stanowisko, środki na utrzymanie rodziny oraz prawo do zajmowania mieszkania zakładowego. Do tego czasu pełniłem obowiązki szefa produkcji w Wojskowych Zakładach Motoryzacyjnych nr 1 w Zamościu. Dwa miesiące wcześniej zostałem awansowany do stopnia majora i otrzymałem odznaczenie państwowe. Wyżej wymienione zdarzenia były reakcją moich przełożonych na mój sprzeciw przeciwko używania wojska do celów politycznych. Ślubowałem, że jako oficer będę bronił "klasy robotniczej", a przełożeni oczekują, że będę do niej strzelał. Piętno wroga klasowego, jakie mi wówczas przyczepiono ciążyło mi i mojej rodzinie do 1991 roku. Nie mogłem znaleźć pracy. Równocześnie przedstawiciele nowej władzy traktowali mnie jak obcego - takie są konsekwencje wybujałych ambicji politycznych gen. W. Jaruzelskiego, dla mnie i mojej rodziny - wyznaje Internauta Wiesław.
Dla Internautki podpisującej się nickiem Bzyk, grudzień 1981 roku wiąże się z największym w życiu strachem.
- Na 23 grudnia 1981 roku miałam wyznaczoną wizytę kontrolną swojej córeczki u lekarza w Warszawie. Początkowo nawet cieszyłam się z tej daty. Lekcji w szkole już nie było, a wyjazd do stolicy dawał nadzieję na zakup czegoś na świąteczny stół czy pod choinkę. Niestety nie przewidziałam "uroków" stanu wojennego. Co prawda miałam przepustkę, ale miałam też ciekawskie i inteligentne dziecko. Moja Kasieńka na widok uzbrojonego patrolu przechadzającego się po dworcu krzyknęła donośnie:
- Mamo! Niemcy!
- To Polacy - wyszeptałam z duszą na ramieniu, gdyż patrol stanął przy nas i uważnie słuchał moich wyjaśnień.
- A dlaczego oni mają karabiny? Czy będą do nas strzelać?
Zamarłam. Moje przerażenie było tym większe, że inni ludzie zaczęli komentować wypowiedzi mego dziecka. "To musi być wyuczone. Dzieciak sam by tego nie wymyślił". Przez myśl przebiegały mi najczarniejsze scenariusze. Oto aresztują mnie wraz z dzieckiem i święta spędzę w areszcie śledczym. Na szczęście jakoś udało mi się odwrócić uwagę Kasi od osobliwości stanu wojennego. Uzbrojony patrol odszedł w inne rejony dworca, a ja wraz z dzieckiem mogłam wsiąść do autobusu. Takiej chwili grozy nie przeżyłam już nigdy więcej.
W tym roku w wielu domach święta były inne. W telefonie słyszało się: "rozmowa kontrolowana", a rodziny, które miały synów odbywających służbę wojskową, nie miały kontaktu ze swoimi dziećmi. W takiej sytuacji była właśnie moja starsza siostra. Na domiar złego, pracowała w telekomunikacji i do pracy chodziła pod eskortą. W naszej rodzinie nie brakuje jednak kobiet niekonwencjonalnych. W wigilijny wieczór siostra zapakowała opłatek i gorące wigilijne potrawy i wraz z mężem wyszła przed blok, aby zjeść wieczerzę razem ze stacjonującymi pod blokiem żołnierzami. Z jej opowieści wynika, że mimo trzaskającego mrozu udało im się stworzyć tym młodym chłopcom ciepłą rodzinną atmosferę - wspomina Internautka Bzyk.
"Gdybym wiedział, że tak to się skończy..."
Część Internautów wspomina okres stanu wojennego z sentymentem. Nie wszyscy są zadowoleni z przemian, jakie nastąpiły po 1989 roku. Dla wielu ludzi PRL był krajem względnego dobrobytu, spokoju i pewnej przyszłości.
- Miałem wtedy 9 lat, była sobota, luty 1982 roku, przed 19. Dzwonek do drzwi. "Kto tam?" - pytam. "Milicja" - pada odpowiedź. Otwieram drzwi, przed nimi stoi oddział MO i wojska. Wiedzę, że z tyłu wycelowane są we mnie karabiny gotowe do strzału z biodra (teraz wiem, że to AK-47). Wtedy nie rozumiałem tego, co się dzieje - wspomina Internauta Darek.
- Nie uwierzycie, ale pojechałem samochodem z rodziną do innego województwa na święta. Dorwali mnie i wlepili mandat. Mandat dostałem za samochód. Ja nie odczułem żadnych dolegliwości stanu wojennego, ale nie było wesoło. Zaznaczam, że pracowałem w zakładzie produkcyjnym, do niczego nie należałem - pisze Internauta Maniek.
- Kiedy ogłoszono stan wojenny byłem akurat w sanatorium. Zastanawiałem się co robić, czekać do końca turnusu, czy wracać do domu gdzie była również niepełnosprawna (podobnie jak ja) żona. Po namyśle zdecydowałem się wracać. W drodze powrotnej zatrzymałem się u teściów, którzy mieszkali w sąsiedniej miejscowości (teściowie mieszkali w Gryficach, a ja bylem w Kamieniu Pomorskim). Wczesnym rankiem 14 lub 15 grudnia 1981 roku wyszedłem z dość ciężkim bagażem na dworzec, skąd miałem pojechać do Bydgoszczy, gdzie wówczas mieszkaliśmy. Po drodze na dworzec natknąłem się na milicyjny radiowóz, który się nawet nie zatrzymał aby mnie podwieźć i to był najbardziej nieprzyjemny dla mnie moment stanu wojennego. A potem nastała "demokracja" i zostałem z nieuleczalnej choroby jaką jest zanik mięśni "wyleczony" i o sanatorium mogłem tylko pomarzyć - twierdzi Internauta Bej.
- Pracowałem na Żeraniu w FSO, zakład drugi - tapicernia. Byłem w komisji koordynacyjnej, organizowaliśmy na terenie FSO strajki. Na rondzie przy rotundzie razem z Hutą Warszawa, MZK i Ursusem oraz wieloma zakładami z Warszawy i okolic oblegaliśmy rondo, chcieliśmy iść w kierunku KC, ale milicja i wojsko pilnowało, by dostęp do KC był zablokowany. Głośniki z mów centrum zagłuszały nasze "Solidarności!". W autobusach mieliśmy kanapki, picie i papierosy w koszach z wikliny. Gdybym wiedział, że ludzie z tamtych lat będą bez pracy i będą żyli w stresie o to, co będzie jutro... - pisze Internauta Jamarm55.
Armia Radziecka ma skośne oczy
Inaczej stan wojenny wspominają mieszkańcy Legnicy, w której znajdowała się baza wojskowa, gdzie stacjonowali żołnierze z jednostek Północnej Grupy Wojskowej, wchodzącej w skład Armii Radzieckiej. Dla niektórych spośród pamiętających ten okres, rok 1981 kojarzy się ze stanem permanentnego zagrożenia wojną.
- Mieszkałam wtedy w Legnicy, którą jak pamiętamy nazywano "mała Moskwa". Sytuacja w poprzedzającym stan wojenny czasie była bardzo napięta. Znajomi oficerowie rosyjscy zadawali pytanie: "co to za generał Wałęsa, że my już pół roku śpimy w budach i stoimy w lasach gotowi do interwencji", co się u Was dzieje? Nie mieliśmy bladego pojęcia co się dzieje. Stan wojenny 13 grudnia przywitał nas czołgami na rogatkach, na szczęście polskimi, bo nie wiadomo co by było, gdyby to były rosyjskie czołgi. Znając temperament Polaków, pewnie doszłoby do ataków i skutki mogły być opłakane. Po 13 grudnia przeżyliśmy 48-godzinny hałas lecących rosyjskich samolotów i helikopterów transportowych, które ewakuowały dotychczasowy garnizon i przywoziły zmianę osobową. Po kilku tygodniach na ulicy pojawiły się grupy żołnierzy, ale już nie europejskiego wyglądu, a skośnookich, Kazachów Uzbeków. Krótko mówiąc takich, którzy nie mieli pojęcia o kulturze europejskiej.
Przez te 30 lat zawsze zawsze zastanawiałam się, dlaczego nikt nie zadał sobie trudu i nie zrobił badań historycznych właśnie w Legnicy, nikt nie rozmawiał z nami, którzy doskonale zdawali sobie sprawę z zagrożenia, jakie było w tym czasie. Może wtedy inaczej by popatrzono na decyzję generała Jaruzelskiego. Stan wojenny to tragiczna decyzja dla niego, ale co by było, gdyby go nie wprowadzono? - zastanawia się Internautka Emma2117.
Chcesz podzielić się własnymi wspomnieniami ze stanu wojennego, potrafisz napisać ciekawy felieton na temat wydarzeń sprzed 30 lat? ** Zamieścimy Twój tekst w naszym serwisie!