Bierzyński: "Polacy zjedli cukierki i chcą więcej. Kaczyński je znajdzie, a to katastrofa" (Opinia)
Gdy politycy zaczną skutecznie przekupywać wyborców ich własnymi pieniędzmi, gdy kryterium wyborów politycznych nie jest jakość rządzenia, lecz atrakcyjność obietnic, nie ma już drogi odwrotu. Katastrofa jest kwestią czas – pisze Jakub Bierzyński, doradca Roberta Biedronia.
Co przesądza o sukcesie w życiu? Psychologowie już pół wieku temu stwierdzili, że decydującym czynnikiem nie jest pochodzenie społeczne ani wykształcenie, lecz predyspozycje osobowości. Fenomen zbadano poprzez eksperymenty zwane "testem cukierka" (Marshmallow Test).
Przed dzieckiem badacz kładzie cukierek. Jeśli dziecko go nie nie zje, po kwadransie dostanie drugi. Wytrwałość zostaje nagrodzona.
Po latach okazało się, że najwięcej osiągnęły dzieci, które powstrzymać się od zjedzenia smakołyka, czyli fachowo rzecz ujmując, zrezygnowały z natychmiastowej gratyfikacji.
Socjologowie są zgodni, że opisany mechanizm działa także na poziomie zbiorowości. O dobrobycie narodów nie decyduje klimat, żyzna ziemia czy dostęp do zasobów naturalnych. Czynnikiem decydującym jest kultura, a ściślej, umiejętność organizacji. Powstrzymywanie się od natychmiastowej gratyfikacji jest podstawą organizacji społeczeństw, które inwestują we własną przyszłość, zamiast natychmiast konsumować wszelkie dostępne środki.
Polacy właśnie oblewają oba testy. Gratyfikacja ma być tu i teraz. Organizacja społeczna się sypie. Politycy wszystkich partii przekonani, że drogę do władzy otwierają obietnice, wkroczyli na niebezpieczną drogę populizmu. Ta licytacja musi zakończyć się katastrofą. Co gorsza, nie widać sposobu wyjścia z samonapędzającej się spirali destrukcji.
Na wycofanie się z rozdawnictwa już za późno
Przez lata polskiej transformacji dominującym społecznym przekonaniem była wiara, że jesteśmy społeczeństwem na dorobku, że musimy zaciskać pasa dla dobra rozwoju ojczyzny i przyszłości naszych dzieci. Panowała powszechna zgoda, że budżet nie powinien wydawać znacznie więcej, niż zarabia, że dług publiczny powinien być kontrolowany, że żeby mieć, trzeba pracować, a transfery socjalne powinny być ograniczone jedynie do tych, którzy sobie nie radzą.
Do konstytucji mechanizm ograniczenia zadłużania państwa. Reforma emerytalna (indywidualne konta emerytalne) i powstanie rezerwy demograficznej to klasyczne "odsuwanie gratyfikacji".
Jarosław Kaczyński tę umowę zerwał. Postanowił przejąć władzę, kupując głosy wyborców. Program 500+ nie jest pomocą społeczną, bo dotyczy wszystkich niezależnie od majątku, pozycji czy dochodów. Deklarowanym jego celem miała być stymulacja dzietności. Zgodnie z przewidywaniami specjalistów po krótkotrwałym wzroście, liczba narodzin zaczęła spadać do poprzedniego poziomu.
Z rozdawnictwa jednak wycofać się już nie można. Mało tego apetyt rośnie w miarę jedzenia i poziom transferów społecznych – w praktyce drenażu dobra wspólnego, jakim jest budżet państwa na potrzeby prywatnej konsumpcji – dynamicznie rośnie.
Rządząca partia straszy, że opozycja odbierze przywileje. Opozycja licytuje się na obietnice z rządzącymi. Wszyscy proponują 500 złotych na każde dziecko. PiS skopiował wist Platformy w postaci 13 emerytury. Obietnice wyborcze sięgają już 40 mld złotych. To nie koniec. Grzegorz Schetyna prezentuje program "wyższa płaca", próbując przelicytować PiS.
A to pomysł wyjątkowo szkodliwy. Przewiduje dopłatę do 500 złotych wszystkim, którzy zarabiają mniej niż średnia krajowa. To pieniądze za nic. Mechanizm deprecjonujący indywidualny wysiłek kształcenia, zaradności i inicjatywy. Bezsensowny, bo doświadczenia międzynarodowe pokazują, że pieniądze rozdawane w ten sposób w większości przejmowane są przez firmy, zatrudniające pracowników taniej, bo rząd brakujące pieniądze dopłaci. Wyższa płaca ma kosztować dodatkowe 30 mld złotych. Spirala obietnic kręci się więc coraz szybciej.
Zjedliśmy już wszystkie cukierki ze stołu i oczekujemy więcej. Także tych, których po prostu nie ma. Populistyczne rozdawnictwo od transferów socjalnych różni jedno – skierowane są do szerokich grup społecznych bez względu na realne potrzeby. Nie stymulują rozwoju: edukacji, podjęcia pracy, indywidualnego wysiłku, ograniczenia biedy. Są jedynie źródłem wzrostu konsumpcji na masową skalę. Konsumpcja napędza gospodarkę, lecz efekt jest krótkotrwały. Gdy kończą się pieniądze, kończy się wzrost i przychodzi nieuchronny kryzys.
Pożyczamy i konsumujemy. Wszystko w imię zachowania władzy
Przejadamy pieniądze na inwestycje. Rząd ciągnie fundusze z rezerwy demograficznej, maksymalizuje dług publiczny, przesuwając jego dopuszczalne granice. OFE to kolejne ciastko, które rząd konsumuje. Ci którzy zdecydują się na prywatyzację środków, muszą zapłacić 15 proc. podatek. Pieniądze, które przepłyną do ZUS-u rząd będzie mógł wydać natychmiast w całości. W ten sposób można sfinansować kolejne obietnice.
Zła wiadomość jest taka, że to jest jednorazowy zastrzyk gotówki. Środki zbierane przez miliony Polaków od 22 lat zostaną przejedzone. Co roku państwo wydaje 28 miliardów na koszt obsługi długu (odsetki). Pożyczanie i ponoszenie kosztów ma sens wtedy, gdy pieniądze przeznaczone są na inwestycje: wkład własny w programy unijne, infrastrukturę, wiedzę, technologie. Tymczasem pieniądze pożyczane przez państwo wydawane są przede wszystkim na bieżącą konsumpcję.
To nie jest wina polityków. Oni spełniają oczekiwania społeczne. A oczekiwania są takie, że rząd da, bo ma. Kaczyński nauczył ludzi, że mogą oczekiwać pieniędzy od władzy. Co grosze w oczach polityków władza jest dobrem najwyższym. Nie ma takiej obietnicy, której nie byliby w stanie złożyć, gdyby miała ona przynieść upragnioną władzę.
Skutek jest w dłuższej perspektywie katastrofalny. Poziom inwestycji w polskiej gospodarce jest najniższy w regionie i najniższy od 1996 roku. Co gorsze nadal spada z 20 proc. PKB w 2015 roku do 17 proc. teraz. Jest poniżej unijnej średniej. Jarosław Kaczyński wie, że Polska nie dogoni Niemiec. Wydając mniej niż Niemcy na inwestycje, nie mamy na to żadnych szans. Program Mieszkanie+, elektromobilność, mosty plus to fikcja. Plan Morawieckiego przewidujący wzrost inwestycji, rozwój nowoczesnych dziedzin przemysłu, aktywny udział państwa w stymulacji rozwoju pozostał tam, gdzie był - w cyfrowej rzeczywistości jego prezentacji.
Równocześnie system zbiorowej organizacji społecznej się wali. System opieki zdrowotnej działa coraz gorzej (kolejki do lekarzy wydłużyły się o 1/3). W wyniku reformy sądów czas oczekiwania na wyrok wydłużył się podobnie o 30 proc. Reforma edukacji powoduje chaos a spółki Skarbu Państwa opanowane przez partyjną sitwę dynamicznie, tracą na wartości.
Prawo uchwalane jest ad hoc, w nocy, bez konsultacji, z przekonaniem, że partia ma zawsze rację. Katastrofalna polityka energetyczna skończyła się masywnymi podwyżkami cen. Teraz rząd histerycznie próbuje ukryć klęskę, zamrażając ceny prądu. Koszt? W pierwszym roku 8 miliardów, a w kolejnych wielokrotność tej sumy. Idziemy drogą Wenezueli. Państwo zapada się w głębokim kryzysie.
Dla PiS władza, dla ludzi pieniądze
Jedynym sukcesem PiS jest rozdawnictwo. Transfery pieniężne idą sprawnie. Budżet napięty jest do granic. Pytanie, co będzie dalej?
Gdy prezes PiS zorientuje się, że kupowanie głosów nie przynosi spodziewanych rezultatów i notowania partii nie gwarantują samodzielnej władzy, po raz kolejny podbije stawkę. Państwo zostało upartyjnione a polityka podporządkowana doraźnym interesom partii. Gdy Kaczyński ogłosił swoją "piątkę", wywołał radość i entuzjazm działaczy. Gdy to nie wystarczy, trzeba będzie obiecać więcej. Tu i teraz.
Dla PiS władza, dla ludzi pieniądze. Nic innego się nie liczy. Dlatego nie wierzę, by prezes zawahał się przed przekroczeniem konstytucyjnego progu oszczędnościowego ani dyrektyw unijnych. Ktoś, kto doprowadził do wielokrotnego złamania konstytucji nie będzie miał skrupułów, by brnąć w to dalej. A już na pewno nie w sprawach, w których może liczyć na społeczny poklask – przecież chce dać!
W atmosferze zbiorowej fiesty opozycji trudno będzie krytykować galopujące rozdawnictwo. Brukselska biurokracja przeciw dobrobytowi Polaków? Raz puszczoną spiralę obietnic i oczekiwań może zatrzymać tylko jedno – głęboki dotykający wszystkich kryzys.
Moment otrzeźwienia, gdy znowu przypomnimy sobie tę prostą prawdę, że żeby wydać, trzeba zarobić. Mam nadzieję, że będzie to lekcja w łagodnej, greckiej wersji, nie w wenezuelskiej w wydaniu Cháveza.
Doświadczenia międzynarodowe wskazują, że gdy politycy zaczną skutecznie przekupywać wyborców ich własnymi pieniędzmi, gdy kryterium wyborów politycznych nie jest jakość rządzenia, lecz atrakcyjność obietnic, nie umieją już z tej drogi zejść. Test cukierka dawno oblany, jesteśmy w szale konsumpcji. Do czasu, gdy jeszcze są pieniądze, a orkiestra nadal gra.