ŚwiatBiałoruś: wielkie "kresowe" serce konsula Szostaka

Białoruś: wielkie "kresowe" serce konsula Szostaka

Konsul Generalny RP w Grodnie Sylwester Szostak zakończył swoją misję na Białorusi. O problemach, jakie napotkał, trudnościach i sukcesach mówi w wywiadzie dla grodzieńskiego tygodnika Głos znad Niemna:

Czy miał Pan kłopoty tu, na Grodzieńszczyźnie?

- Miałem kłopoty większe i mniejsze, no bo któż ich nie miewa. Przeważnie kłopoty te wynikały z braku zrozumienia roli i funkcji konsula przez moich interesantów. Nie zawsze mogłem udzielić pomocy takiej, która zadowalałaby wszystkich. Np. zwracano się do mnie w sprawie przydziału większego mieszkania w Grodnie, w sprawie pracy lepiej płatnej tu, na Białorusi, w sprawie pracy w Polsce. Kilkanaście osób zawiodłem, gdyż nie mogłem pomóc, ponieważ konsul nie zajmuje się pośrednictwem w takich sprawach . Myślę, że osoby te przyjęły to ze zrozumieniem. Niestety znam też kilka osób, które nie rozumieją praw, które konsul, jako przedstawiciel innego państwa, posiada, ale także musi przestrzegać.

Czy mógłby Pan ukonkretnić jakie prawa i obowiązki nie były rozumiane?
- Oczywiście. Np. konsul ma prawo spotykać się z przedstawicielami mniejszości narodowej - swojej. Ja spotykałem się z polską mniejszością. Nie podobało się to przedstawicielom władz tylko w jednym rejonie - nie byli takimi spotkaniami zachwyceni. Dziwne było także i to, że z moich spotkań z polską mniejszością narodową nie był zadowolony jeden z czołowych działaczy. Dzięki tym stałym spotkaniom poznałem sytuację wśród Polaków zamieszkujących Grodzieńszczyznę. To się nie podobało, za dużo wiedziałem i widziałem. Inny temat - ingerowanie w wewnętrzne sprawy kraju, w którym pełni się funkcję konsula. Konsulowi robić tego nie wolno - tak mówi prawo międzynarodowe. Nie dziwiłbym się, gdyby tego nie rozumiał człowiek bez wykształcenia, ale po ukończonej wyższej uczelni tutaj czy w Polsce należałoby przypuszczać, że jest to proste. Okazało się, że nie dla wszystkich. Podobnie ma się sprawa przestrzegania umów zawartych pomiędzy Polską a Białorusią. Konsul podejmuje interwencje na szczeblu swojego okręgu
konsularnego. I takie interwencje podejmowałem w sprawach oświaty czy miejsc pamięci narodowej. Faktem jest, że nie wszystko można było załatwić u władz w Grodnie. Interwencje u władz w stolicy były czynione przez naszą ambasadę w Mińsku.

Jak Pan widzi stosunki Polski z Białorusią i konsulatu z władzami w Grodnie?
- Prezydent Rzeczypospolitej na ten temat ostatnio powiedział, że w stosunkach Polski z Białorusią powinna nastąpić zmiana na lepsze. Natomiast współpraca konsulatu z władzami różnego szczebla musi być stała, muszą być dobre kontakty, gdyż inaczej konsulat nie będzie mógł sprawować swoich podstawowych funkcji. I znowu na tym tle też nie miałem zrozumienia u jednego z byłych prominentów ZPB, który się ciągle dziwił, że konsul nie popiera demonstracji opozycyjnych i nie bierze w nich udziału. Tak samo dziwił się, że konsul ma za dobre kontakty np. z wojewodą grodzieńskim śp. A. Dubko - uważam, że te kontakty były jednak za mało intensywne i mogłyby być ściślejsze. Ale piszący na mnie donosy m. in. i o tym, tego nigdy nie zrozumie. A praca konsula to przede wszystkim kontakt z przedstawicielami władz aktualnych, a nie byłych lub przyszłych, jak chciał ten Pan. Mimo to, życzę także mu zdrowia - na kształcenie za późno. Jestem przekonany, że żaden Konsul RP nie będzie ingerował w sprawy wewnętrzne tego kraju
niezależnie od ustroju tu panującego i bez względu na nazwisko stojącego na czele państwa.

Czy miał Pan Konsul jakieś porażki?
- Oj, były i porażki i sukcesy. Jak to w życiu. Jedną wielką moją porażką - tak uważam - jest to, że nie doszło do połączenia wysiłków wszystkich organizacji mniejszości polskiej w działaniach na rzecz oświaty polskiej. Konkurencyjność w tym zakresie byłaby zdrowa i pożądana, gdyby nie prowadziła do skłócania środowiska nauczycielskiego a nawet rodziców - co dzieje się z ogromną szkodą dla sprawy oraz ewidentną krzywdą dla uczniów. Niestety nie wszyscy działacze oświatowi to dostrzegają. Nie udało mi się także doprowadzić do tego, aby wszelka pomoc charytatywna, finansowa itp. była koordynowana. Ten brak koordynacji doprowadził do tego, że są miejscowości, organizacje i parafie, otrzymujące ciągłą pomoc, której nawet niekiedy nie są w stanie skonsumować. A są takie miejsca na Grodzieńszczyźnie, gdzie nie dociera nikt lub bardzo rzadko.

A sukcesy?
- Myślę, że moim sukcesem było to, iż przygarnąłem kombatantów i sybiraków. Zająłem się przede wszystkim tymi ludźmi, którzy mieli życie najcięższe - którzy najwięcej ucierpieli tak w latach wojny, jak i po wojnie - za to, że byli Polakami. Tym ludziom poświęciłem, wraz z moją żoną Teresą, wiele czasu. Wiele czasu i wysiłku poświęciłem też dzieciom i młodzieży. Z żoną byliśmy na wielu zbiórkach harcerskich, na wielu spotkaniach w szkołach i kościołach. Wprost hołubiliśmy wszystkie dzieci, które uczą się języka polskiego - i nigdy nie pytaliśmy o narodowość. Żałuję, że nie wszystkie dzieci mogły zostać przez nas obdarowane maskotkami lub słodyczami, ale 80 proc. uczących się zostało przez nas wyróżnionych. Myślę, że sukcesem jest także stała troska konsulatu o miejsca pamięci narodowej. Nawet jest to wymierne w liczbach - cztery lata temu konsulat opiekował się 20 pomnikami i grobami żołnierskimi, po roku było ich już 40, a po następnym roku - 60, a w ostatnim - 80, obecnie liczba miejsc pamięci sięga setki.

Konsulat pod Pana kierownictwem zawsze dbał o polską mniejszość narodową i współpracował ze Związkiem Polaków na Białorusi. Czy współpracowano również z innymi organizacjami?
- Oczywiście przede wszystkim byłem w stałym kontakcie z ZPB, Zarządem Głównym, a nade wszystko z oddziałami wiejskimi i rejonowymi. Jest to przecież największa organizacja i funkcjonuje w wielu miejscowościach Grodzieńszczyzny. Oddziały w Raduniu, Porozowie, Kiemieliszkach, Sopoćkiniach, Odelsku, Kopciówce, Bieniakoniach czy w Dociszkach, gdzie jest najładniejsza sala do nauki języka polskiego - bardzo ładnie pracują - i w tym trzeba ich wspierać. Nie wolno niszczyć zapału i chęci ludzi do pracy społecznej na rzecz odradzania polskości. Praca ZPB np. w Wołkowysku, Lidzie, Ostrowcu, Oszmianie, Smorgoni, Swisłoczy, Słonimiu, Nowogródku czy Szczuczynie musi przebiegać bez zakłóceń i z pomocą władz Związku. Jedność i gaszenie konfliktów wewnętrznych ma tutaj najważniejsze znaczenie. Kto jątrzy, jest wrogiem odradzania się polskości.
Oczywiście moim zadaniem była współpraca ze wszystkimi organizacjami, które funkcjonują na Grodzieńszczyźnie. Współpraca z Polską Macierzą Szkolną układała mi się także bardzo dobrze, tak samo z Towarzystwem Kultury Polskiej Ziemi Lidzkiej oraz z organizacją sportową "Sokół". Z panami Sienkiewiczem, Kołyszką oraz Jaśkiewiczem byłem w stałym kontakcie i często uczestniczyłem w imprezach, które organizowali. Ich praca była i jest dostrzegana. Popierałem i popieram wszystkie organizacje, które odradzają polskość. Zawsze jednak byłem za koordynacją wysiłków zmierzających ku odrodzeniu oświaty, kultury i tradycji polskich.

Co trzeba robić Pana zdaniem, aby społeczność polska nie zapomniała o swoich korzeniach?
- Priorytetowe znaczenie ma praca oświatowa z dziećmi i młodzieżą. Następnie praca z inteligencją, która się odradza, tylko trzeba o nią dbać. Opieka nad miejscami pamięci narodowej - to właściwie jest za mało jeszcze dostrzegane w terenie. Przecież dbanie o cmentarze, które często są jedynym śladem polskości, jest ważnym obowiązkiem wszystkich działaczy. To nie może być obowiązkiem tylko konsula. Dlatego tak mnie zabolało, kiedy dwa lata temu aktyw Związku pojechał sobie na wycieczkę w tym czasie, kiedy wszyscy powinni być organizatorami spotkań rodaków na cmentarzach. Taką wycieczkę ówczesny prezes mógł zorganizować tydzień wcześniej lub później, gdyż obowiązkiem aktywu i pracowników etatowych było uczestniczenie w spotkaniach tutaj, na Grodzieńszczyźnie. No, ale widocznie kierowano się innymi racjami.

Jak ocenia Pan obecne kłopoty z rozwojem szkolnictwa polskiego?
- Uważam, że praca dziesiątków aktywistów w Grodnie i w Wołkowysku doprowadziła do powstania szkół z polskim językiem wykładowym. Jeszcze raz oświadczam, że jestem za powstawaniem następnych szkół polskich wszędzie tam, gdzie rodzice chcą, aby ich dzieci uczyły się w języku polskim. Czy następna szkoła powstanie w Nowogródku, Szczuczynie, Mostach, Werenowie czy w Lidzie zależy od inwestora i postawy działaczy ZPB i Macierzy Szkolnej, a właściwie od wyników ich pracy wśród rodziców. To samo dotyczy powstawania klas z polskim językiem nauczania. No bo powstaje zasadnicze pytanie - chcą rodzice klas polskich, np. w Werenowie, czy nie. Podpisy ludzi, nie mających dzieci w wieku szkolnym, też są ważne. Ale najważniejsza jest praca aktywistów z tymi, co mają dzieci i zdecydują się, i nie dadzą się zastraszyć. Czyli praca członków organizacji polskich z rodzicami jest priorytetem i ma kapitalne znaczenie w dyskusji nad stanem i perspektywami polskiej oświaty na Grodzieńszczyźnie.

Ma Pan Konsul "kresowe" serce, czy pochodzi Pan z naszych stron?
- Ja wiem, na Grodzieńszczyźnie i Wileńszczyźnie często występuje moje nazwisko. Ja, moja mama i tata jesteśmy z województwa kieleckiego (świętokrzyskiego). Czy moje serce jest "kresowe"? Teraz, po tym ponad czteroletnim okresie pracy, chyba tak.

Rozmawiała Tatiana Zaleska (pr)

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)