Białoruś: sprzeczne informacje o frekwencji wyborczej
Białoruska Centralna Komisja Wyborcza i niezależni obserwatorzy podają sprzeczne dane o frekwencji w wyborach prezydenckich. Komisja twierdzi, że przez ostatnie trzy dni głosowania przedterminowego w punktach wyborczych zjawiło się 5,4% wyborców. Przedstawiciele opozycyjnej koalicji "Niezależny Obserwator" twierdzą, że władze ukrywają fakt, iż głos oddało już dwa razy więcej osób.
Zdaniem szefa opozycyjnej koalicji Miaczysława Hryba, władze postanowiły zapewnić w głosowaniu przedterminowym przynajmniej 40-procentową frekwencję, by w niedzielę - jak to określa polityk - wszystko było już jasne. Na razie frekwencję się zaniża, żeby nie podniósł się szum - powiedział dziennikarzom Hryb.
Opozycja uważa, iż właśnie w trakcie głosowania przedterminowego może dojść do fałszerstw wyborczych na korzyść Aleksandra Łukaszenki. Od wtorku bowiem, kiedy zaczęło się głosowanie, urny wyborcze nie są kontrolowane przez niezależnych obserwatorów, którzy - jak się oczekuje - największą uwagę zwrócą na wybory dopiero 9 września.
Szefowa CKW Lidia Jarmoszyn twierdzi tymczasem, że do żadnych jaskrawych naruszeń prawa na razie nie doszło. Przyznaje co prawda, iż zdarzały się wypadki niedopuszczenia obserwatorów do punktów wyborczych. Stwierdziła jednak, że jest to niedopuszczalne.
Według jej informacji, na białoruskie wybory przyjechało 700 międzynarodowych obserwatorów. Jest to, jej zdaniem, fakt bez precedensu. Wybory obsługiwać ma również ok. 500 dziennikarzy z całego świata.
Faworytem jest ubiegający się o reelekcję Aleksander Łukaszenka. Jego przeciwnikami są: wysunięty na jednego przedstawiciela opozycji związkowy lider Uładzimir Hanczaryk oraz przewodniczący Białoruskiej Partii Liberalno-Demokratycznej Siarhiej Hajdukiewicz. (mag)