SpołeczeństwoBiałoruś: nowe problemy kościoła

Białoruś: nowe problemy kościoła

06.11.2001 10:16, aktualizacja: 22.06.2002 14:29

Na zaproszenie Konsulatu Generalnego RP w Grodnie odwiedził Białoruś ks. Roman Dzwonkowski, profesor KUL, badacz socjologii grup etnicznych i historii Kościoła katolickiego w ZSRR. Grodzieński "Głos znad Niemna" przeprowadził z nim rozmowę na temat sytuacji Kościoła katolickiego w tym kraju.

Ksiądz profesor bada losy Kościoła katolickiego na Wschodzie, w tym na Białorusi. Kościół na tych terenach poznał fale ateizacji, prześladowań księży i wiernych, rujnowanie świątyń. Co sprzyjało temu, że Kościół przetrwał te czasy?

- Przede wszystkim to, że katolicy mieli tu dobrą formację religijną w normalnych czasach i kochali Kościół. We wspomnianych strasznych czasach był dla nich jedynym oparciem duchowym. Dlatego bronili świątyń, kapłanów oraz swojej wiary i przekazywali ją dzieciom. Gdy się czyta wspomnienia z czasów II wojny światowej, pisane przez ludzi z tych terenów, to widać, że wobec tego wszystkiego, co przychodziło ze Wschodu od września 1939 r. tylko wiara w Boga dawała nadzieję na lepsze czasy. Dlatego się jej trzymali.
Wielką pomocą w zachowaniu wiary było to, że pozostała z ludźmi pewna część księży katolickich, chociaż wiedzieli, że mogą ich czekać więzienia i łagry. I tak się stało. Większość otrzymała wyroki od 10 do 25 lat łagrów. Tylko bardzo nielicznych to ominęło. Po śmierci Stalina nastąpiły pewne zmiany i zostali uwolnieni z łagrów. Ci, którzy wrócili i mogli pozostać na Białorusi (bo wielu pod presją władz musiało wyjechać), mieli wielki autorytet duchowy. Chociaż otwartych kościołów zostało niewiele, jednak promieniowały na tereny, które nie miały kapłanów i parafii.

Co oznaczało być kapłanem w latach 20-30. w głębi ZSRR?

- Zadania kapłana są zawsze te same: głoszenie wiary w Jezusa Chrystusa słowem i przykładem. Lata 20. i 30. w ZSRR wymagały zdecydowania się nawet na utratę życia. I taki był los wszystkich księży katolickich, którzy po 1920 r. pozostali w ZSRR: Polaków, Litwinów, Łotyszy, Niemców, Rosjan i innych. To był okres krwawych prześladowań religijnych i do 1938 r. ani jeden ksiądz katolicki nie pozostał na wolności. Kilkudziesięciu zostało rozstrzelanych w latach 1937-1940, głównie na Sołówkach, reszta zmarła w łagrach. Tylko kilku dożyło lat powojennych.
Był taki czas, kiedy w ZSRR nie było żadnego kapłana na wolności, a jedyny kościół w Moskwie był obsługiwany przez kapelana ambasady amerykańskiej.

Po raz pierwszy na Białoruś ks. profesor przyjechał w roku 1970. Przyjeżdżając po raz kolejny i obserwując życie religijne na tych terenach, co można powiedzieć o rozwoju Kościoła katolickiego w ostatnim dziesięcioleciu?

- W porównaniu z tym, co było w 1970 r., obecny Kościół na Białorusi to kontrast niesłychany. Wtedy nikt nie mógł sobie wyobrazić tego, co obecnie obserwujemy. Księża byli bardzo ograniczeni różnymi bezwzględnymi zakazami w swojej pracy duszpasterskiej. Nie wolno było uczyć dzieci i młodzieży do lat 18. Niektórym odebrano za to tzw. „sprawki”. Byli pilnowani przez ukrytych donosicieli na każdym kroku. Dlatego przyszłość widzieli w czarnych barwach. Pamiętam słowa wypowiedziane do mnie na Białorusi przez jednego z księży w 1970r., które mnie zaskoczyły. Powiedział mi wtedy: Wydaje się, że Pan Bóg o nas zapomniał. Gdy go zapytałem, dlaczego tak mówi usłyszałem: Niech ksiądz pomyśli, dzieci i młodzieży nie ma w kościele, bo nie wolno, są tylko sami starsi. Księża wymierają, a nowi nie przychodzą. Jaka nas czeka przyszłość?. To była jakby długa i ciemna noc, która trwała już kilkadziesiąt lat i można było stracić nadzieję. Ale nigdy nie trzeba jej tracić.
W 1988 r. do odradzających się parafii przyszli pierwsi kapłani z Polski, bo tylko stamtąd mogli przyjść. Ojciec św. Jan Paweł II mianował biskupów, powołał do życia dawne i nowe diecezje, np. grodzieńską, później powstało seminarium i dzisiaj mamy setki parafii. Za przedwojenną wschodnią granicą polską, gdzie przez wiele lat nie było ani jednego kościoła, jest ich kilkadziesiąt, jeśli nie więcej. To są znane sprawy i mówię o nich tylko dla przykładu, że nie trzeba tracić nadziei.

A jakie nowe problemy Kościoła na Białorusi widzi ks. profesor?
Dziś Kościół na Białorusi przeżywa odrodzenie, ale żyje już w innym świecie niż dawniej. Potężne środki wpływu na życiowe nastawienie człowieka, takie jak telewizja, radio, film, pisma, Internet itp. ukazują taki wzór życia, w którym przykazania Boskie się nie liczą. Na pierwszym miejscu stają wartości materialne, przyjemności, pieniądz i dobrobyt.
W krajach zachodnich wchodzą w życie takie ustawy, które podważają dotychczasowe i ogólnoludzkie pojęcia, rodziny i małżeństwa i życia ludzkiego w ogóle. Przed tym nie można zamknąć granicy, bo te wzory idą dziś na cały świat, jak się to mówi, na falach eteru. To jest jeden z tych nowych problemów Kościoła. W tej sytuacji nie wystarczy już, jak dawniej, gdy było mało kapłanów, pośpieszne odprawianie nabożeństw w wielu kościołach. Obecność młodego kapłana i dzieci w kościele, która jeszcze dziesięć lat temu wzruszała ludzi i przyciągała do kościoła, stała się czymś zwyczajnym. Teraz konieczne jest nauczanie i tworzenie prawdziwych wspólnot wiary, w których ludzie znajdą duchowe, religijne i ludzkie oparcie. Wielkie parafie, liczące 10 lub 15 tys. ludzi, jak bywa to nadal np. w Polsce, nie sprzyjają powstawaniu takiej wspólnoty.
Czego ma się obawiać Kościół katolicki na Białorusi?
- Nowym problemem stał się np. problem nowych języków w liturgii, nauczaniu i duszpasterstwie w Kościele na Wschodzie. Kiedyś przez wieki była tu łacina i język polski. Ale księża odpowiadali ludziom w tym języku, w jakim się do nich zwracali ludzie, po polsku, po rosyjsku czy “po prostemu”. Obserwowałem to nieraz w różnych parafiach.
Polacy na tych ziemiach różnią się od innych narodowości nie tym, że mówią po polsku na co dzień, lecz tym, że używają języka polskiego w kościele i w życiu religijnym. Nie znają języka polskiego, bo nie mieli możliwości uczyć się go, lub dlatego, że ukrywali swoją narodowość, by osiągnąć awans zawodowy i społeczny. I dziś kościoły są dla nich, pomimo różnych zmian na lepsze, nie tylko miejscami wyrażania wiary, ale i najważniejszymi, a praktycznie biorąc często jedynymi instytucjami, w których szukają oparcia dla swojej polskości. Podobną rolę pełniły i pełnią języki ojczyste w świątyniach i modlitwie w wypadku innych narodowości w Rosji i ZSRR, np. Niemców i Żydów.
Po II Soborze Watykańskim weszły stopniowo do liturgii na Białorusi i gdzie indziej współczesne języki. Najpierw polski, a później rosyjski i białoruski. Uzasadnieniem były na początku potrzeby duszpasterskie. W kościołach pojawili się wierni innej, niż polska narodowości, pochodzący z rodzin mieszanych lub też wynarodowieni Polacy. Inna potrzeba wprowadzenia nowych języków wynikała stąd, że trzeba było zmienić stereotyp, który utożsamiał Kościół katolicki z narodowością polską i polskością. Pod tym względem konieczna była pewnego rodzaju “depolonizacja” Kościoła.
Ale w ostatnich kilku latach na niektórych terenach pojawiło się dążenie do eliminacji języka polskiego z nabożeństw w kościołach. Nie na zasadzie realnych potrzeb religijnych i żądań wiernych, lecz w imię odgórnych koncepcji kościelnych i narodowych, przyjętych przez niektórych duszpasterzy.
To zjawisko nie występuje na Grodzieńszczyźnie. Ale niekiedy powstaje i tu problem, gdy chodzi o katechizację dzieci i młodzieży. Rodzice domagają się, by była prowadzona w języku polskim i mają do tego pełne, ludzkie i boskie, prawo.
Jak wiadomo, można niekiedy usłyszeć na Białorusi opinie o konieczności przejścia duszpasterstwa w Kościele katolickim obrządku łacińskiego na tzw. język państwowy, niezależnie od narodowości wiernych. Ale przecież język w kościele nie zależy od kraju, lecz od narodowości wiernych. W Polsce Litwini, Ukraińcy, Białorusini, Niemcy i inni mają w kościołach taki język, jakiego sobie życzą. W Rumunii narodowa mniejszość węgierska korzysta w kościołach ze swojego języka. W Szwajcarii ludzie jednej szwajcarskiej narodowości używają trzech języków w życiu państwowym i religijnym, lecz istnieje jeden szwajcarski naród i patriotyzm.
W dyskusjach na temat poruszanych tu problemów można też usłyszeć opinię, że zadaniem Kościoła nie jest służenie zachowaniu świadomości narodowej Polaków i uczenie ich języka polskiego. Jest to słuszne stwierdzenie. Lecz nie jest nim także zmienianie jej na inną, za pomocą innego języka w kościele, jeśli jest to wbrew woli wiernych. Ma to miejsce tam, gdzie wierni, pragnący mieć w kościele swój język ojczysty, nie mogą go wybierać, gdyż nie mają takiej możliwości. Nie dotyczy to oczywiście Grodzieńszczyzny.

Rozmawiała Tatiana Zaleska

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (0)
Zobacz także