Białoruś. Jest pierwsza ofiara poniedziałkowych protestów
Jest pierwsza ofiara poniedziałkowych protestów na Białorusi. Informację podało MSW tego kraju. Według nieoficjalnych informacji protestujący miał zginąć w wyniku wybuchu przedmiotu, który trzymał w ręku. W stolicy kraju sytuacja jest bardzo niespokojna. - Widzę ludzi z długą bronią. Chodzą, strzelają i wyłapują protestujących (...). Wojsko idzie do centrum Mińska - relacjonuje dziennikarz Sławomir Sierakowski.
Informację podał Bielsat, powołując się na dane z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Białorusi. Z informacji resortu wynika, że protestujący znajdował się w rejonie ulicy Prytyckiego w Mińsku. MSW dodaje, że zabił go wybuch przedmiotu, który trzymał w ręku.
Białoruś. MSW: Jest pierwsza ofiara
"Oficjalnie potwierdzona śmierć protestującego w Mińsku. Zginął na ulicy Prytyckiego od wybuchu" - poinformował również Andrzej Poczybut, dziennikarz oraz członek Zarządu Głównego Związku Polaków na Białorusi.
Powodem starć obywateli Białorusi z policją jest fala protestów przeciwko wynikom wyborów prezydenckich, które miały miejsce w niedzielę 9 sierpnia. Według sondażowych wyników exit poll Aleksander Łukaszenka miał zdobyć aż 80 proc. wszystkich głosów. Jego kontrkandydatka Swiatłana Cichanouskaja złożyła w Centralnej Komisji Wyborczej protest na wynik wyborów. Przez 5 godzin z kobietą nie było kontaktu, co wywołało obawy o jej bezpieczeństwo. Dopiero chwilę po godzinie 22 Bielsat poinformował, że udało się z nią porozumieć.
Białoruś. Protesty i starcia z policją
Pierwsze protesty na terenie całej Białorusi miały miejsce już w okolicach godziny 19. W Mińsku gromady ludzi z różnych dzielnic miasta próbowały dotrzeć do centrum. To jednak było szczelnie otoczone przez służby: milicję, oddziały OMON-u, a także specjalne oddziały MSW.
W wielu miastach dochodzi do starć z protestującymi. Z informacji niezależnych białoruskich mediów wynika, że policjanci wyciągają z tłumu ludzi i biją ich. W użyciu są także armatki wodne, z których milicja polewa protestujących.
Do ostrzału, prawdopodobnie kulami gumowymi, doszło także w rejonie ulicy Kalwaryjskiej. Strzelającymi byli ludzie w strojach koloru khaki - podała gazeta "Nasza Niwa". Dziennikarka tej gazety została ranna w nogę.
To, jak wielu ludzi wyszło na ulice, obrazuje nagranie dodane przez Tadeusza Giczana. Tłumy: setki, tysiące osób wyszło manifestować w białych ubraniach - kolorze, który stał się motywem przewodnim w kampanii przeciwko kandydaturze Łukaszenki.
"Białoruskie siły specjalne szarpią naszych obywateli za włosy. Czy to jest normalne? Czy jesteśmy gotowi to znosić?" - pisze portal NEXTA. Na innym nagraniu z kolei widać jak protestujący rzucają w służby mundurowe koktajlami mołotowa.
Białoruś. Sierakowski: Wojsko zmierza do miasta
Na miejscu w Mińsku znajduje się także Sławomir Sierakowski z Krytyki Politycznej. Jak mówił na antenie TVN24, został zaatakowany przez policję. - Zaczęli nas gonić i strzelać z zaskoczenia. Nie było ostrzeżeń, granatów hukowych. Trzy salwy. Masa karetek. Udało mi się schować w mieszkaniu, z którego słyszę syreny karetek. W centrum podobno jest fatalnie - mówił.
- Sytuacja drastycznie zmieniła się w ciągu kilkunastu minut. Obecnie znajduję się na trzecim piętrze bloku. W odległości 40 metrów od siebie mam ludzi z długą bronią. Chodzą, strzelają i wyłapują ludzi. To wojsko i milicja - relacjonował Sierakowski.
Jak tłumaczył, milicja i żołnierze nie wchodzą do domów, jednak mierzą do ludzi na balkonach. - To jest łapanka. Wojsko idzie do centrum Mińska. Słyszałem, że w centrum miasta dzieje się bardzo źle - dodał chwilę przed 1 w nocy.
Białoruś. Mińsk i barykady w centrum miasta
Na zdjęciach opublikowanych przez "Biełsat po polsku" widać barykady, które protestujący w dalszym ciągu stawiają w centrum Mińska. To tam zmierza wojsko oraz milicja.
Jak informuje Bielsat, mieszkańcy Mińska porzucają swoje samochody, by zbudować barykady. Policjanci próbowali przepchnąć jedno z aut, ale nie mogli z powodu zaciągniętego hamulca ręcznego. Jedna z barykad w pobliżu galerii Ryha została rozbita dzięki więźniarce.
Z relacji niezależnego portalu wynika też, że zatrzymany mógł zostać redaktor naczelny "Naszej Niwy" Jahora Marcinowicza. Miał on wysłać do redakcji wiadomość o treści "SOS". Wcześniej udał się metrem na stację Puszkińska. Tam miał odebrać żonę, jednak po drodze doszło do starć protestujących z milicją.
Na Twitterze pojawiają się nieoficjalne informacje o poważnie rannych osobach po starciach na Puszkińskiej. "Co najmniej 14 poważnie rannych. Potrzebna pilna pomoc medyczna" - czytamy w komunikacie orgnizacji "Białoruś w akcji".
Białoruś. Poczobut: Za oknem widzę leżących ludzi
Sytuację relacjonował też Andrzej Poczobut. - Słyszę strzały, huki. Za oknem widzę leżących ludzi. Nie wiem, ilu ich jest. Nie wiem, ile tak naprawdę może być ofiar - tłumaczył na antenie TVN24.
- Myślę, że protestujący to osoby, które nie mają już wyboru. Pamiętam jak było na Majdanie. Tam strzelano do ludzi. Bałem się, że teraz będzie kolejna tura walenia do ludzi. Nie wiem, czy to jest potrzebne - tłumaczył.
Jak podkreślił członek Zarządu Głównego Związku Polaków na Białorusi, nikt nie spodziewał się tego, że milicja i służby otworzą ogień do ludzi.