Bestia ze Wschodu nie jest pierwsza. Tak Polacy radzili sobie z "zimami stulecia"
"Zima stulecia" to termin, którym Polacy nie posługiwali się od lat. Dopiero nadejście "bestii ze wschodu" i zapowiedź temperatury poniżej -10 stopni Celsjusza odświeżyły wspomnienia. Okazuje się, że nadchodzące ochłodzenie jest niczym w porównaniu z tym, co działo się choćby 40 lat temu.
Zapowiadane obecnie temperatury wyglądają niewinnie w porównaniu z tymi, z którymi musieli się mierzyć Polacy w 1929 czy 1979 roku. Przypomnijmy, od piątku zacznie się w Polsce ochłodzenie. Przez weekend w ciągu dnia temperatura spadnie do minus kilkunastu stopni Celsjusza, a w nocy sięgnie nawet -20.
Zimowe piekło pod koniec lat 20.
Najzimniejszym miesiącem w historii polskiej meteorologii był luty 1929 roku. Wówczas termometry w Żywcu pokazały absolutny rekord zimna na terenie kraju: -40,6 st. Warunki pogodowe spowodowały w kraju absolutną katastrofę. Pękały szyny, rury i drzewa. Dzikie zwierzęta wychodziły ze swoich naturalnych łowisk szukając jedzenia na wsiach. A te często były odcięte od świata. Była to bowiem jedna z tych dziwnych zim, kiedy arktycznej temperaturze towarzyszyły obfite opady śniegu.
Atak zimy. Nagranie z polskich gór
Różnica polegała na tym, że odśnieżać można było co najwyżej łopatą. Trudne zadanie, jeśli ma się przed sobą metrowe zaspy.
Kolejna warta podkreślenia różnica to czas trwania "ochłodzenia". Zima 1928/1929 trzymała kraj skuty lodem jeszcze wiosną. W marcu temperatura potrafiła sięgnąć -30 st., a w kwietniu zdarzały się zamiecie śnieżne. W efekcie zamarzł Bałtyk (kilka statków utknęło w lodzie), kraj cierpiał z powodu niedoboru produktów - przede wszystkim problemem były dostawy węgla - a śmiertelność względem pierwszego kwartału 1928 roku, wzrosła o ponad 20 proc.
Tragiczna zima podczas wojny
Zima 1939/1940 choć w niewielkim stopniu ustępowała intensywnością tej z końcówki lat 20., to w historiografii nie znalazła zbyt wiele miejsca ze względu na inne donośne wydarzenia tego czasu. Gdy złapał mróz, kraj był już od kilku miesięcy podzielony na dwie części, a bardzo niska temperatura była tylko jednym z wielu utrapień Polaków.
Lepiej zapamiętali ją ci, których domostwa ucierpiały w Kampanii Wrześniowej. Żyjący w ruinach swoich dawnych domów mieszkańcy Warszawy nie mogli ukryć się przed zimnem. Problemem było także zdobycie opału. W górę szybowały ceny podstawowych produktów, które gospodynie chciałyby wystawić na wigilijnych stołach.
Mniejsze szanse na przeżycie mieli ci, których wywożono wówczas na Sybir. Pierwsza wielka wywózka zaczęła się w lutym 1940 roku. Już pierwszej nocy z domów wyrwano bagatela 140 tys. osób.
Mocne zimy doby PRL
W PRL-u zimy stulecia teoretycznie były trzy, ale naprawdę warto wspomnieć o dwóch. Mowa o przełomie lat 1962/63 oraz 1978/79. Z perspektywy czasu obrazki z obu tych okresów wyglądają podobnie. Uwaga całej opinii publicznej skupiała się na transporcie, a raczej jego braku.
Znów pękały szyny, drogi były zasypane, a powstające w pocie czół tunele śnieżne zapewniały możliwość przejazdu nielicznym. Głównie wojsku i milicji. Kto naprawdę nie musiał, nie ruszał się z miasta, choć i przejazd na jego drugi koniec stanowił nie lada wyzwanie. Autobusy grzęzły w śnieżnych zaspach, a tramwaje nie działały z powodu przerw w dostawach prądu.
Problemem były przerwane łańcuchy dostaw. Sen z powiek partyjnym działaczom spędzał węgiel, który nie mógł trafić do elektrowni. W 1979 roku w Warszawie państwowe taksówki woziły pracowników zakładu, byle tylko prąd jak najdłużej był dostarczany do domostw.
Węgiel, nawet jeśli do elektrowni dojechał, to było go mniej niż być powinno, a przed wyładunkiem musiał być odkuty spod lodowej pokrywy. Gdy produkcja stawała, mieszkania po prostu nie były ogrzewane. Drewniane, nieszczelne okna przepuszczały zimno, a temperatura potrafiła spaść do kilku stopni Celsjusza.
Próbowano dogrzewać się piecykami, które wywoływały zwarcia i powodowały pożary. Szczęście mieli ci, którzy mogli dogrzać się sami, pod warunkiem, że mieli opał, o który także było bardzo trudno. Kto mógł ten rąbał, choćby nielegalnie i na własną rękę. Pod topór szły drzewa parkowe i owocowe.
Po sylwestrze, który rozpoczął 1979 rok, władze zdecydowały się na oddelegowanie pracowników z zamkniętych zakładów do tzw. "walki z zimą", czyli masowych akcji odśnieżania. Trybuna Ludu donosiła, że do pracy w tym charakterze zgłosiło się aż 800 tys. osób. Trudno powiedzieć, ile osób zamarzło, ale jeśli ktoś nie miał gdzie schronić się przed zimnem, to jego szanse na przeżycie były marginalne.
W poczet ofiar tamtej zimy - poza nieznaną liczbą zamarzniętych i ofiar grypy - należy włączyć 49 osób, które pochłonął wybuch w warszawskiej Rotundzie PKO. Gdyby nie niezwykle niska temperatura nie doszłoby do skurczu termicznego, a w jego wyniku do eksplozji gazu. Plotki mówiły o zamachu. Ten miał być przeprowadzony na życie Breżniewa, który miałby w tym czasie przejeżdżać tunelem średnicowym z Moskwy...do Berlina.
Zima uśmierciła także dziesiątki tysięcy zwierząt, co mocno odczuła wieś, nie mogąca odpowiedzieć na żywieniowe potrzeby miast. Kryzys zaglądał do mieszkań drzwiami i oknami. Był on tym dotkliwszy, że odcięci od świata i znudzeni Polacy przyczynili się do nagłego wyżu demograficznego w drugiej połowie 1979 roku.
Historyczna Bestia?
Zdobycze cywilizacyjne pozwoliły człowiekowi wygrać z zimą i okiełznać naturę. Trzeba jednak przyznać, że takiej zimy jak w 1979 roku nie widziano od tamtej pory. "Bestia ze wschodu" tego nie zmieni. Zima 2021 roku co najwyżej zostanie zapamiętana jako jedna z najbardziej dotkliwych w XXI wieku, a więc i tak dość łagodnych zim.
Nie oznacza to, że widmo anomalii pogodowych jest za nami. W kolejnych latach zmiany klimatu spowodują, że pewnie częściej niż o atakach zimy będziemy pisać o powodziach, wichurach czy suszach. To jednak będzie już zupełnie inna historia.