PolskaBędą surowe kary za magisterki-plagiaty

Będą surowe kary za magisterki-plagiaty

Coraz więcej studentów kupuje prace dyplomowe przez internet. O skali zjawiska świadczą powstające jak grzyby po deszczu strony świadczące takie usługi. Gotową magisterkę możemy kupić już za 200 zł a licencjat za 150 zł. Jak dowiedziała się Wirtualna Polska, ministerstwo szykuje propozycje zmian w przepisach dotyczących przestępstw związanych z plagiatowaniem prac.

Będą surowe kary za magisterki-plagiaty
Źródło zdjęć: © Jupiterimages

05.06.2009 | aktual.: 05.06.2009 19:12

Magister w miesiąc

Zbliża się sezon obrony prac dyplomowych, dlatego w sieci zaroiło się od ofert dotyczących sprzedaży „gotowców”. Jedna z firm ogłasza, że pisze prace licencjackie (ok. 50-60 stron) w ciągu trzech tygodni, magisterskie (80-100) w miesiąc, a rozprawy doktorskie w pół roku. Cena za jedną stronę wynosi od 19 do 30 zł (w zależności od trudności tematu).

Aby nie wzbudzać podejrzeń firma zastrzega, że sporządzone przez nią opracowania są jedynie wzorami stanowiącymi podstawę do pisania własnych prac i mogą służyć jako baza wyjściowa do dalszych rozważań. W regulaminie czytamy też, że każde zlecenie jest traktowane indywidualnie, źródła do opracowań pochodzą z publikacji możliwie najnowszych, a oryginalność pracy „firma może potwierdzić w każdej chwili”.

Twoja praca kurzy się na półce?

Z oryginalnością oferowanych prac bywa jednak różnie, bo są strony, które oprócz sprzedaży zajmują się także kupnem prac. Jedna z firm w ten sposób zachęca do „współpracy”: „Stworzyłeś pracę dyplomową i teraz bezużytecznie stoi na półce? Sprzedaj ją z naszą pomocą. Gwarantujemy dobrą cenę!”. Za pracę liczącą ok. 60-80 stron firma oferuje 300 zł.

Co ciekawe, handlarze zastrzegają, że przez lata pracy w „branży” nie zdarzyło im się, aby oferowana przez nich praca nosiła znamiona plagiatu.

Jedna czwarta studentów oszukuje

Sebastian Kawczyński, prezes spółki Plagiat.pl dostarczającej polskim uczelniom program antyplagiatowy ocenia, że przynajmniej 25% prac dyplomowych zawiera elementy plagiatu.

Choć nie ma w Polsce oficjalnych szacunków na temat ilości splagiatowanych prac, to – zdaniem Kawczyńskiego – skala tego zjawiska jest podobna do skali występującej w innych krajach europejskich, takich jak np. Niemcy, Francja, czy nawet Wielka Brytania, w której ściąganie jest od lat piętnowane. – Z badań przeprowadzonych pięć lat temu, na jednej z brytyjskich uczelni, wynika, że co najmniej w jednej czwartej prac były ukryte zapożyczenia z innych tekstów. Możemy więc szacować, że w Polsce dzieje się podobnie – mówi Kawczyński.

Mariusz Łopaciński, rzecznik Wyższej Szkoły Pedagogicznej TWP w Warszawie przyznaje, że prób łamania prawa przez studentów jest coraz więcej. - Studenci coraz częściej proszą o przełożenie terminu obrony pracy na późniejszy termin. To może oznaczać, że w pracy muszą być dokonane poprawki, o których zarówno student, jak i promotor, nie chcą głośno mówić - mówi. Jak dodaje, to zjawisko nie dotyczy tylko prac dyplomowych, ale także zaliczeniowych. - Od kilku lat studenci mają łatwość wyszukiwania gotowych opracowań w internecie, więc chętnie z tego korzystają. Niestety wielu z nich nie rozumie dlaczego nie można kopiować całych wypowiedzi z sieci - podkreśla rzecznik.

Sankcje za plagiat będą wyższe?

Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego również dostrzega problem. Jak dowiedziała się Wirtualna Polska resort pracuje nad reformą szkolnictwa wyższego, która uwzględnia m.in. kwestię etyki. - Wprowadzamy wiele rozwiązań, które mają poprawić przestrzeganie zasad etyki naukowej i rzetelności badawczej. Przygotowujemy m.in. propozycje zmian w przepisach odnośnie sankcji za przestępstwo związane z plagiatowaniem prac. Za wcześnie jednak, aby mówić o szczegółach tych zapisów – mówi Bartosz Loba, rzecznik ministerstwa.

W planach ministerstwa jest także stworzenie jednego systemu antyplagiatowego, który wykrywałby oszustwa na wszystkich uczelniach. - Przewidujemy, że kwestie związane z tym systemem zostaną sprecyzowane w nowelizowanej ustawie Prawo o szkolnictwie wyższym – dodaje Loba. Program miał działać już jesienią, a korzystać z niego miała Państwowa Komisja Akredytacyjna, której zadaniem jest kontrolowanie działalności szkół wyższych, ale nadal nie wiadomo, kiedy zmiany wejdą w życie.

Uczelnie coraz chętniej korzystają z programów komputerowych

Jak na razie 83 z ponad 460 zarejestrowanych w Polsce uczelni, korzysta z programu Plagiat.pl. Pozostałe szkoły używają innych programów, własnych rozwiązań, lub wcale się nie zabezpieczają. Wśród szkół, które korzystają z programu Plagiat.pl, nie wszystkie jednak używają go do sprawdzania każdej pracy. - Są uczelnie, które korzystają z niego wyrywkowo, lub szkoły, które skanują wszystkie prace, ale na wybranych wydziałach – mówi Kawczyński.

Na Uniwersytecie Warszawskim każda praca jest sprawdzana m.in. na wydziale nauk ekonomicznych i wydziale psychologii. Nie oznacza to jednak, że w tych jednostkach jest więcej oszustów. Świadczy to raczej o większej świadomości pracowników danego wydziału. - Gdyby na każdym wydziale uczelni sprawdzano wszystkie prace, byłaby większa szansę na wyłapanie nieuczciwych żaków – podkreśla prezes spółki.

Komputer nie zastąpi profesora

Anna Korzekwa, rzeczniczka UW uważa jednak, że nie ma potrzeby, aby sprawdzać każdego. – Dla nas najważniejsza jest praca promotora i to, jakie ma uwagi co do pracy. Nie cenimy rozwiązań policyjnych, dlatego w niewielkim zakresie korzystamy z programu antyplagiatowego. Dążymy do zmniejszania grup magisterskich, aby promotor miał więcej czasu na omawianie poszczególnych prac i zagłębianie się w ich treść – mówi rzeczniczka.

Podobnego zdania jest rzecznik jednej z prywatnych uczelni ekonomicznych, który nie chce ujawniać nazwiska. - Bardziej stawiamy na doświadczenie naszych pracowników, którzy bez problemu potrafią wyłapać zaczerpnięte bez cytowania fragmenty innych publikacji. Musiałby być naprawdę wyrafinowany plagiat, aby profesor go nie zauważył – podkreśla rzecznik. Jak dodaje, z dwóch tysięcy studentów broniących co roku prace dyplomowe, kilkadziesiąt próbuje oszukiwać promotorów.

Wyższa Szkoła Pedagogiczna ma wątpliwości co do sensu wykupienia programu antyplagiatowego, bo szkoła nie ma przekonania do tego typu rozwiązań. - Nie chcemy wywołać przekonania, że śledzimy wszystkich i krzywdzić w ten sposób studentów. Jeśli, któryś z nich oszuka uczelnię i nie zgodnie z prawem zdobędzie dyplom, będzie musiał żyć z obciążeniem psychicznym. Należy bowiem założyć, że rzeczywistość pracy zawodowej podda weryfikacji jego wiedzę i umiejętności - mówi Łopaciński.

Sebastian Kawczyński mówi, że wciąż wielu pracowników naukowych ma również inne obawy. – Profesorowie boją się, że maszyna ich zastąpi, a to nieprawda. Program ma być wyłącznie narzędziem do skuteczniejszego wyłapywania oszustów – mówi.

Nie wyrzucamy ale upominamy

Co się dzieje, gdy pracownik naukowy lub program wyłapie w tekście studenta skopiowane fragmenty? – Na ogół tylko upominamy studenta i każemy mu pisać aż do skutku – mówi rzecznik szkoły ekonomicznej i dodaje, że wydalenie studenta za plagiat jest rzadkością. Podobnie twierdzi Anna Korzekwa z UW. - W ostatnich latach odbyło się tylko kilka spraw dyscyplinarnych, które zakończyły się wyrzuceniem studenta – mówi rzeczniczka.

Według Bartosza Loby z ministerstwa nauki, istotne jest, aby uczelnie uświadamiały sobie problem plagiatów, bo jeden narzucony odgórnie przez resort system, nie zapewni wysokiego poziomu etycznego w środowisku akademickim. – Plagiatowanie nie jest łatwo mierzalne, dlatego korzystanie z programów antyplagiatowych to właściwy kierunek – mówi i dodaje, niektóre uczelnie stosują procedury minimalizujące to zjawisko. – Jedna ze szkół nie dopuszcza np. prac, w których stwierdza 15% kopii z innych prac – opowiada Loba. Na ogół jednak uczelnia nie ma ustalonych limitów dotyczących dopuszczalnej ilości zapożyczeń z innych opracowań i to promotor o tym decyduje. Nauczyciele też łamią prawo

Rzecznik zauważa, że w ostatnich latach zjawisko łamania zasad rzetelności naukowej nasiliło się też w środowisku pracowników uczelni. W 2008 r. do Komisji Dyscyplinarnej do spraw nauczycieli akademickich przy Radzie Głównej Szkolnictwa Wyższego wpłynęło 35 spraw. Liczba ta była dwukrotnie wyższa od spraw wpływających w ubiegłych latach.

- Popełnione przez nauczycieli akademickich przewinienia dotyczyły w większości plagiatów (8 spraw), niewykonywania poleceń służbowych, utrudniania prowadzenia postępowania wyjaśniającego, naruszenia dyscypliny finansowej, przyjęcia korzyści majątkowej czy też nienależytego postępowania wobec studentów i innych nauczycieli akademickich – mówi Loba.

Cztery lata temu głośno było o jednym z profesorów Uniwersytetu Gdańskiego, który stanął przed sądem za to, że w swoim artykule przepisał prace swoich studentek oraz o profesorze z Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego, który przepisał pod swoim nazwiskiem fragmenty prac współczesnych niemieckich filozofów.

Choć za przywłaszczanie sobie autorstwa albo wprowadzanie w błąd co do autorstwa całości lub części cudzego utworu grozi kara ograniczenia wolności lub pozbawienia wolności do lat 3, to na ogół sprawy plagiatów kończą się umorzeniem lub zawieszeniem.

Toruńska absolwentka skazana na prace społeczne

Najgłośniejszym przypadkiem ostatnich lat było ukaranie absolwentki Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Ponad połowa pracy Emilii P. była przepisana z książki dr Marka Kiljanka, poznańskiego naukowca. Mimo, że prokuratura domagała się wymierzenia kobiecie dwóch miesięcy aresztu w zawieszeniu na dwa lata, to sąd uznał, że to zbyt surowa kara dla osoby o nieposzlakowanej opinii. W efekcie absolwentka dostała karę ośmiu miesięcy prac społecznych w wymiarze 30 godzin tygodniowo w zawieszeniu na dwa lata.

Zdaniem Sebastiana Kawczyńskiego zarówno uczelnie jak i sądy przywiązują zbyt małą wagę do tego problemu. - Gdyby wymiar sprawiedliwości podchodził poważniej do takich spraw, jakość życia publicznego w Polsce, byłaby znacznie wyższa. Bo zastanówmy się, czy chcemy, aby osoby, które nieuczciwie uzyskały dyplom, budowały mosty, sprzedawały nam leki w aptekach i uczyły nasze dzieci? – pyta Kawczyński.

Rozmowa z Sebastianem Kawczyńskim, prezesem spółki Plagiat.pl

WP: Agnieszka Niesłuchowska: Dlaczego studenci dopuszczają się plagiatów?

Sebastian Kawczyński: Myślę, że w ogóle w świadomości Polaków funkcjonuje przekonanie, że plagiat nie jest wielkim nadużyciem. Przerażające jest to, że wielu studentów uważa, że praca dyplomowa jest wyłącznie kompilacją czyichś tekstów, a to totalne nieporozumienie.

WP: Jakie rodzaje „błędów” występują najczęściej w pracach dyplomowych?

- Jest ich wiele. Począwszy od wstawiania do tekstu akapitów zaczerpniętych z innych publikacji bez podania źródła, skończywszy na ściągnięciu żywcem całej pracy. Wielu studentów stosuje też niedokładne przypisy. Na przykład przy jednym ze zdań dają przypis bez dokładnego oznaczenia jakiego fragmentu innego źródła on dotyczy. Nie wiadomo więc, czy dotyczy on tylko jednego zdania, akapitu, czy kilkunastu stron. W ten sposób studenci ukrywają ile fragmentów zawdzięczają autorom innej pracy.

WP: Czy może się zdarzyć, że dzięki takiemu sprytnemu zabiegowi, profesor nie zauważy plagiatu?

- Tak i niestety również sąd mógłby takiej pracy nie uznać za przestępstwo, bo z plagiatem mamy do czynienia wtedy, gdy w tekście w ogóle nie ma odwołania do oryginału. Promotor lub sędzia może zatem stwierdzić, że student miał zamiar wprowadzić w błąd lub był po prostu niedokładny i uznać to za okoliczność łagodzącą.

WP: W sieci jest mnóstwo sposobów na oszukanie programu antyplagiatowego. Studenci zapewniają, że są one skuteczne. Czy rzeczywiście?

- To nieprawda. Jako przykład mogę podać dwie plotki, które krążą po internecie. Jedna mówi, że jeśli się wstawi do tekstu w Wordzie jakiś znak białą czcionką, niewidoczną dla oka, to system nie odnajdzie tego zdania w bazie oryginalnych cytatów. Muszę rozczarować tych, którzy tak myślą, bo program widzi te wszystkie znaki i mimo tego odszukuje wszelkie zapożyczenia. Innym mitem jest to, że zastąpienie czcionki z alfabetu łacińskiej czcionką z cyrylicy, które mają zupełnie inne kody, to program też tego nie wyłapie. Rok temu był moment, że rzeczywiście taka możliwość oszukania programu istniała, ale szybko wprowadziliśmy poprawkę. Od tamtego czasu program zamienia wszystkie znaki na ich odpowiedniki w alfabecie łacińskim, zaznaczając je czerwoną obwódką i żółtym tłem. Oprócz tego wyświetla się komunikat o prawdopodobnej próbie oszukania systemu.

WP: Niektórzy pracownicy uczelni zarzucają programowi, że korzystanie z niego jest żmudne, bo wyszukuje czasem absurdalne cytaty, np. z książek kucharskich. Czy robicie coś, aby poprawić funkcjonowanie systemu?

- Faktycznie kiedyś tak było, że system zaznaczał każde zapożyczenie, ale od dłuższego czasu uwzględnia już tylko te, które uznaje za trafne. Myślę, że osoby, które mówią, że program jest nieskuteczny pod tym względem, po prostu nie są przekonane do korzystania z niego. Pytanie tylko, czy znają lepsze sposoby radzenia sobie z tym zjawiskiem.

Agnieszka Niesłuchowska, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (136)