Bartłomiej Misiewicz o imprezie w Białymstoku: nie byłem pijany, nie mam się czego wstydzić
- Nie byłem pijany. Nie mam się czego wstydzić - mówi w rozmowie z "Faktem" Bartłomiej Misiewicz. Zaprzecza, że na imprezę w białostockim klubie WOW, opisanej przez dziennik w poniedziałek, przyjechał limuzyną, poruszał się tam z ochroniarzem i pił sporo alkoholu. Sebastian Łukaszewicz, członek gabinetu politycznego ministra rolnictwa Krzysztofa Jurgiela obala jednak wersję przedstawioną przez rzecznika MON.
24.01.2017 | aktual.: 24.01.2017 06:44
Z relacji dziennika "Fakt" wynika, że Misiewicz na imprezę w klubie zajechał "z fasonem" - luksusowym BMW. Towarzyszył mu ochroniarz, którego przedstawiał jako funkcjonariusza Żandarmerii Wojskowej
Dziennik, powołując się na relacje świadków, donosi, że Misiewicz miał kilkakrotnie nagabywać DJ-a, by ogłosił wszystkim, że tam jest. Próbował też, z mizernym skutkiem, podrywać bawiące się w lokalu dziewczyny. Jednej z nich miał nawet proponować pracę w MON.
Misiewicz stawiał też ponoć ochoczo wszystkim napitki.
Co na to sam rzecznik MON? - Nie byłem pijany. Nie mam się czego wstydzić i nikogo nie skompromitowałem. Do klubu z kolegami przyszedłem pieszo, pamiętam, bo było wtedy bardzo ślisko w Białymstoku. Nie przyjechałem do klubu służbową limuzyną BMW. Nie korzystałem i nie korzystam z ochrony Żandarmerii. W klubie WOW byłem prywatnie - mówi Misiewicz dziennikowi "Fakt".
Wersję wydarzeń obala jednak przypadkowo Łukaszewicz, który towarzyszył rzecznikowi MON tamtej nocy. Białostoczanin przy okazji zapewnień, że "nie było żadnego nagabywania dziewczyn, ani szastania pieniędzmi" potwierdził doniesienia, że Misiewicz był w klubie z ochroniarzem i przyjechał do niego limuzyną.
- Siedzieliśmy normalnie, jak dwaj faceci przy wódce - opisuje.