Bartłomiej Biskup: "Opozycja gra w szachy sama ze sobą" [OPINIA]
Przedwyborcze układanki partii opozycyjnych zaprzątają dzisiaj uwagę nie tylko liderów poszczególnych ugrupowań politycznych, ale też publicystów i mediów, a co za tym idzie części Polaków. Nie jest to może część przesadnie wielka, ale też trudno dzisiaj nie mówić o tematach związanych z powstawaniem parlamentarnych koalicji i bloków wyborczych. I może czasem bardziej o mówienie właśnie chodzi.
Partyjni stratedzy i wielu publicystów zajmują się obecnie analizą systemu przeliczania głosów na mandaty i opracowywaniem kolejnych symulacji. Wiadomo przecież, że system premiuje ugrupowania większe, dając im solidną "nadwyżkę" mandatów, kosztem tych, które ledwo co przekroczą pięcioprocentowy próg wyborczy.
Ale ma to miejsce w sytuacji dużej różnicy między partią zwycięską, a kolejnymi ugrupowaniami. Stąd też pomysły na zjednoczenie się wszystkich ugrupowań opozycyjnych wobec Zjednoczonej Prawicy. Platforma Obywatelska ma tu swój własny interes, bo walczy o to, żeby zjednoczenie odbyło się pod jej skrzydłami, jako ugrupowania najsilniejszego, dysponującego największym poparciem wyborczym.
Pech ludowców
Na takiej układance najwięcej traci jednak Polskie Stronnictwo Ludowe, stąd wahania i rozterki tego ugrupowania. Ludowcy wiedzą bowiem, że idąc w szerokiej koalicji z lewicą światopoglądową (SLD, Wiosna), tracą swoją tożsamość i wyborców na rzecz Prawa i Sprawiedliwości. Takie zjawisko ma zresztą miejsce już od 2015 r. Stąd chęć PSL do tworzenia grupy partii centrowych, nie kojarzonych ze śmiałymi światopoglądowymi pomysłami. PSL jest również trochę "pod ścianą" z powodu balansowania na granicy progu wyborczego. Start z innymi ugrupowaniami zwiększa trochę szanse na jego przekroczenie.
Z drugiej jednak strony niebanalnym argumentem jest, że stworzenie jednego bloku opozycyjnego paradoksalnie zwiększa również poparcie dla Zjednoczonej Prawicy. W sytuacji polaryzacji wyborcy dokonują czarno-białego wyboru, głosując czasami za kimś, a czasami na "mniejsze zło" i potrafią się zmobilizować, co pokazały wybory do Parlamentu Europejskiego. Czyli wynik takiego ugrupowania byłby bardzo dobry, ale niekoniecznie lepszy od PiS, ponieważ część wyborców zostałaby po drodze "pogubiona", zniechęcona zbyt szeroką i eklektyczna ofertą wyborczą.
Jaki właściwie cel ma opozycja?
W tym wszystkim gdzieś zagubiony zostaje także cel wyborczy. Czy ma nim być bowiem odsunięcie Zjednoczonej Prawicy od władzy, czy uzyskanie jak najlepszego wyniku w wyborach przez poszczególne ugrupowania? Pierwszy z tych celów jest zawężający. Traktujący scenę polityczną wyłącznie jak wyborczą układankę, która na drugim planie ma wyborców. Można rzec, że jest to cel wręcz lekceważący dla wyborców, wciągający ich w niezrozumiałe algorytmiczne gierki. Liderzy opozycji nie mówią bowiem o tym, co chcą zmienić, poprawić, czym zachęcić do głosowania. Mówią tylko, abyśmy głosowali za nimi, bo są przeciw komuś innemu i chcą go odsunąć od władzy. Jak pokazały wybory 2018 i 2019 roku to za mało, by ten cel osiągnąć.
Drugi cel wydaje się być naturalny i mniej "inwazyjny". Każde ugrupowanie stara się zmaksymalizować swój wyborczy wynik, a koalicje rządowe tworzy się dopiero po wyborach. Wtedy atutami do komunikowania stają się w naturalny sposób kandydaci i elementy programowe, stanowiące ofertę wyborczą. Czy ta oferta zyska poparcie? To się oczywiście okaże. Poparcie dla poszczególnych partii jest z grubsza znane. Pozwala to jednak budować bazę wyborczą i koncentrować się na przekazie pozytywnym, który w długiej perspektywie jest bardziej skuteczny. A przecież partie opozycyjne mają jeszcze wiele starć wyborczych przed sobą.
Dzisiejsze rozgrywki partyjne i koalicyjne zatem mogą nie mieć istotnego wpływu na rezultat wyborów, czyli finalny efekt tego, kto będzie rządził Polską na jesieni. Mają natomiast wpływ na stan poszczególnych ugrupowań opozycyjnych i ich elektoraty oraz z pewnością na duże zainteresowanie medialne tymi rozgrywkami. Pytanie tylko, kto jakie sobie stawia cele. Wyborcze czy komunikacyjne?