Bangladesz rozlicza się ze zbrodni wojennych
Ostatnie procesy oskarżonych o zbrodnie wojenne z lat 70. wstrząsnęły Bangladeszem. Przywołały tragiczną pamięć o jednym z najokrutniejszych konfliktów XX wieku - walki o niepodległość Bengalczyków. Każdy ostry wyrok prowadził też do wybuchów ulicznych zamieszek. Przeciwnicy trybunału, który osądza mordy i gwałty sprzed lat, podejrzewają bowiem, że jest on w rzeczywistości politycznym batem na opozycję.
11.10.2013 | aktual.: 07.04.2014 14:25
Zdrajcy, mordercy, potwory. Zasłużyli na śmierć - krzyczy jedna strona.
Ofiary spisku i politycznych rozgrywek. Są niewinni - twierdzi druga.
W ciągu zaledwie dziewięciu miesięcy 1971 roku co najmniejszy 300 tysięcy Bengalczyków straciło życie - ginęli podczas łapanek, bombardowań, masowych egzekucji i strzałów w plecy (niektóre źródła mówią o nawet o trzech milionach zabitych). Więcej niż 200 tysięcy kobiet zostało zgwałconych. 30 milionów, prawie połowa narodu, musiało opuścić swoje domy, a dziesięć milionów ratowało się uciekając do sąsiednich Indii.
Cena, jaką Bangladesz zapłacił za niepodległość od Pakistanu, była ogromna. Wśród wielu wojen XX wieku, ta należała do najstraszniejszych. I najbardziej przemilczanych.
Za głównych sprawców popełnionych wtedy zbrodni uznaje się pakistańskich żołnierzy. Ale nie byli oni jedynymi winowajcami. Bardzo istotną rolę w tłumieniu bengalskiego powstania odegrali lokalni kolaboranci z ruchów islamistycznych opowiadających się przeciwko tworzeniu osobnego, świeckiego państwa. Współpracując z Islamabadem, sformowali bojówki, które wymordowały tysiące rodaków. Chociaż dzięki indyjskiej interwencji Bangladesz ostatecznie wywalczył wolność, zbrodniarze przez blisko 40 lat pozostawali całkowicie bezkarni. Zmieniło się to dopiero niedawno.
W 2009 roku w bengalskiej stolicy Dhace rozpoczął pracę trybunał, któremu powierzono zadanie rozliczenia przeszłości. Wkrótce w stan oskarżenia postawiono 12 znanych polityków, przede wszystkim członków skrajnie konserwatywnej partii Dżamaat-i-islami. Niektórzy usłyszeli nawet po kilkadziesiąt zarzutów: od udziału w morderstwach i gwałtach, po sterowanie ludobójstwem.
Każdy z ośmiu wydanych do tej pory wyroków (ostatni, dożywocie dla 83-letniego Abdula Alima z Bengalskiej Partii Narodowej, zapadł w środę) wywoływał ogromne kontrowersje. Kiedy sędziowie orzekali karę śmierci, na ulice wychodzili przeciwnicy trybunału, oskarżając rząd o używanie procesów do eliminowania opozycji. Gdy werdyktem było więzienie, gniewem wybuchali zwolennicy surowszej postawy. W tym roku w starciach między obiema grupami zginęło już ponad 100 osób.
Szukanie sprawiedliwości nie tylko otwiera stare rany, ale i zadaje nowe.
Brutalny rozwód
Żeby zrozumieć dzisiejsze problemy Bangladeszu, trzeba cofnąć się o blisko 70 lat. W 1947 roku Brytyjczycy wycofali się z Półwyspy Indyjskiego. Ich "perła w koronie", najważniejsza z kolonii, rozkruszyła się z trzaskiem na Indie oraz Pakistan. To drugie państwo stanowiło bardzo nietypowy twór; większość jego mieszkańców łączyło muzułmańskie wyznanie, ale dzieliło niemal wszystko inne: historia, pochodzenie, kultura. A także indyjskie terytorium.
Jedna część kraju, zaludniona przez Pendżabczyków, Sindhów, Beludżów i Pasztunów, leżała bowiem po zachodniej stronie Indii. Druga, zamieszkała głównie przez Bengalczyków, znajdowała się ponad 1600 km dalej - za wschodnią granicą wielkiego sąsiada. Jak się łatwo domyślić, nie sprzyjało to budowaniu jedności.
Chociaż Bengalczycy byli liczniejsi, nie mieli zbyt dużego wpływu na rządzenie - stolica kraju znajdowała się w Pakistanie Zachodnim, który cieszył się prawie absolutnym monopolem w administracji publicznej, siłach zbrojnych i finansach. Nierówny podział władzy i pieniędzy wzmacniał bengalskie ambicje niepodległościowe, co szybko stało się motorem napędowym dla optującej za secesją Ligi Awami. W 1970 partia ta osiągnęła tak duże poparcie, że wygrała wybory do pakistańskiego Zgromadzenia Narodowego. Mimo wcześniejszych obietnic, rządząca w Islamabadzie wojskowa junta postanowiła zignorować wyniki głosowania. Gdy Bengalczycy otwarcie zaprotestowali, w marcu 1971 posłała przeciwko nim całą swoją siłę. Dla Pakistanu Wschodniego, który ogłosił niepodległość jako Bangladesz, rozpoczęło się najkrwawsze dziewięć miesięcy w historii.
"Gdy walki dobiegły końca, sępy były niemal zbyt tłuste, by latać" - napisze później "National Geographic".
Indyjska pomoc
Przez pierwsze tygodnie "Operacji Reflektor" Pakistan skutecznie ukrywał przed światem to, co działo się w Bangladeszu. Dostęp do terenu działań uzyskiwali tylko pakistańscy dziennikarze, którzy pisali pod dyktando wojskowych, a wszelkie nieoficjalne informacje negowano jako plotki i wrogą propagandę.
Maskarada mogłaby trwać bardzo długo, gdyby jeden z wysłanych na front reporterów, Anthony Mascarenhas, nie przerwał zmowy milczenia. Wstrząśnięty ogromem zbrodni dokonywanych na bengalskich cywilach, uciekł wraz z rodziną z Pakistanu do Wielkiej Brytanii, gdzie opublikował swe relacje na łamach wpływowego "Sunday Times". 13 czerwca 1971 roku czytelnicy gazety ujrzeli jeden z najważniejszych artykułów w historii reportażu wojennego - "Genocide" (ang. ludobójstwo).
Rewelacje Mascarenhasa, który opisywał m.in. rozstrzeliwanie zupełnie przypadkowych osób i zbieranie punktów za zabitych Bengalczyków, odbiły się szerokim echem i skierowały opinię publiczną przeciwko Pakistanowi. Indira Gandhi, premier Indii, wyznała potem, że to właśnie artykuł z "Sunday Times" ostatecznie nakłonił ją do rozpoczęcia przygotowań do bezpośredniej interwencji w Bangladeszu.
Pomimo zdecydowanego sprzeciwu Stanów Zjednoczonych, które uważały pakistańskich generałów za sojuszników w walce z komunizmem, 3 grudnia 1971 roku Delhi wypowiedziało Islamabadowi wojnę. Trzynaście dni później premier Gandhi ogłosiła, że konflikt dobiegł końca, a 90 tysięcy Pakistańczyków oddało się w ręce indyjskiej armii. - Od dzisiaj Dhaka jest stolicą wolnego państwa. Wszyscy pozdrawiamy Bengalczyków w chwili ich zwycięstwa - dodała.
Niestety, uzyskanie niepodległości nie przyniosło Bangladeszowi spokoju. Kraj był zdewastowany i dogłębnie podzielony. W 1975 roku grupa młodych oficerów przeprowadziła zamach stanu, mordując przywódcę Ligi Awami szejka Mudżibura Rahmana oraz prawie całą jego rodzinę. Kolejne lata przyniosły Bengalczykom wojskową dyktaturę, kilkanaście nieudanych przewrotów i liczne katastrofy naturalne - od klęski głodu po powodzie.
Patrzenie wstecz
W obliczu chaosu, temat rozliczenia kolaborantów przez dekady spychany był na boczny tor. Na nowo podjęła go dopiero podczas wyborów parlamentarnych w 2008 roku szejkini Hasina Wajed, liderka Ligi Awami i córka Mudżibura Rahmana. Jej ugrupowanie zdobyło tak dużą przewagę, że opozycja nie była w stanie zbombardować wskrzeszonej inicjatywy utworzenia Międzynarodowego Trybunału ds. Zbrodni. Nie oznaczało to jednak, że nowy sąd nie wzbudzał kontrowersji.
Mimo starań rządu w Dhace, Trybunał nie zdobył uznania ONZ ani organizacji praw człowieka. Zagraniczni eksperci podkreślali, że brakuje mu odpowiedniego przygotowania i środków, by przeprowadzić rzetelne procesy. Obawy budził też fakt, że wśród oskarżonych znalazły się wyłącznie postacie związane z partiami opozycyjnymi, zwłaszcza Dżamaat-i-Islamija, która od lat była głównym koalicjantem arcyrywala Ligi Awami - konserwatywnej, kładącej większy nacisk na muzułmańską tożsamość Bengalskiej Partii Narodowej (BNP). Od czasu powrotu demokracji w 1990 roku, wsparcie islamistów już dwukrotnie pozwoliło uzyskać BNP większość w parlamencie.
Wiarygodności Trybunału nie zwiększyły też wykradzione przez hakerów rozmowy i maile jednego z sędziów, który skarżył się znajomemu prawnikowi, że rząd naciska, by wydawał jak najszybsze i najsurowsze wyroki. Dla wielu Bengalczyków to dowód na to, że zarzuty o zbrodnie wojenne służą przede wszystkim jako młot na politycznych przeciwników Hasiny przed wyborami wyznaczonymi na początek 2014 roku. Rozruchy towarzyszące zakończeniu każdego z procesów wiążą się więc nie tylko z przeszłością, ale i przyszłością Bangladeszu.
Michał Staniul, Wirtualna Polska
Tytuł i lead pochodzą od redakcji.
Polecamy również blog autora: Blizny Świata