B. premier: koalicja z tą partią byłaby wstrząsem dla SLD
Koalicji z PiS-em sobie nie wyobrażam, to byłby wstrząs dla SLD. Osoba Jarosława Kaczyńskiego jako lidera odstręcza. Do Platformy jest nam oczywiście bliżej, ale PO musi zrozumieć, że łaski nikomu nie robi, a może się jeszcze okazać, że to ona będzie zabiegać o partnerów - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Józef Oleksy, były premier i marszałek sejmu, polityk SLD.
WP: Joanna Stanisławska: Minął rok odkąd powrócił pan do SLD. Jak pan się czuje w tej partii? Doceniony a może zmarginalizowany?
Józef Oleksy: - Stoję trochę z boku. Upłynęło sporo czasu, młodzi liderzy się rozkręcili. Tymczasem w partii wciąż trwa i znajduje uzewnętrznienie w mediach zupełnie niemądra dyskusja o seniorach i młodych. Starsi działacze uważani są za zawadę, przeszkodę. Zdecydowanie się z takim podejściem nie zgadzam, a tego rodzaju dyskusje uważam za niekorzystne dla partii. Wiadomo, że żadna partia nie jest wolna od układów, intryg, wzajemnego lubienia się i nie lubienia się, rozbieżności poglądów, ale te spory mogą być dla partii siłą napędową tylko wówczas, jeżeli nie wychodzą na zewnątrz. Byłbym ciekawy sondażu, w jakim stopniu mój wizerunek szkodzi lewicy wśród ludzi.
WP:
A z Grzegorzem Napieralskim pan się lubi czy nie?
- Grzegorz nie narzuca mi się z takimi uczuciami. Natomiast ja go popieram i to od czasu, kiedy mało kto był za nim.
WP: O Wojciechu Olejniczaku nie miał pan najlepszej opinii: zarzucał mu pan nadmierną pewność siebie i braki w wykształceniu. "Narcyz" - tak pan o nim mówił.
- Owszem miałem o nim krytyczne zdanie, ale jednocześnie doceniałem jego umiejętności i przydatność dla partii, dlatego swego czasu zgłosiłem go na szefa partii. Spośród młodych działaczy najlepiej się wówczas na to stanowisko nadawał. Nie uchroniłem go jednak przed głupią koncepcją eliminacji byłych liderów, którą mu ktoś podpowiedział. Nie świadczyło o nim najlepiej, że za taką podpowiedzią poszedł. Wyrządził mi wtedy wielką przykrość.
WP: Leszek Miller stwierdził ostatnio, że jest gwiazdą SLD, że jego osoba będzie dużą wartością dodaną dla SLD. Jak pan widzi swoją rolę? Pan też jest gwiazdą?
- Nie mam aż tak wybujałego zdania o sobie i swojej roli w partii jak Leszek Miller, ale sądzę że mogę być dla SLD przydatny. Jestem zaprawiony w polityce, nie czuję się wypalony, mam ogromne doświadczenie i coś do powiedzenia. Uważam się też za nieźle wykształconego człowieka, co może być dużą wartością na polskiej scenie politycznej, której jakość pozostawia wiele do życzenia. Uważam, że wszędzie gdzie jeżdżę przysparzam lewicy uznania i to może być moim "wkładem własnym" dla SLD.
WP: Joanna Senyszyn wyraziła wątpliwość, czy dawni liderzy są w stanie pociągnąć Sojusz. Stwierdziła: - Miller i Oleksy nie będą lokomotywą SLD.
- Wcale nie aspiruję do roli lokomotywy, ale też nie uważam by moja obecność w partii była bezproduktywna. Niepotrzebnie się Joanna Senyszyn martwi. Powinna raczej przemyśleć uwiąd swojej roli w partii. Wyraźnie wyczerpuje się już jej potencjał.
WP: Grzegorz Napieralski deklaruje, że dla byłych liderów "furtka jest otwarta" - jeżeli chcą kandydować, droga wolna. Czy taka zachęta panu wystarcza?
- Nie, bo ja się wcale nie palę do tego, by znów być w sejmie. Nie jest mi to potrzebne, by czuć się usatysfakcjonowanym życiowo. Taka formuła "przyzwolenia" brzmi poprawnie, ale oczekuję, że Grzegorz Napieralski ją dopełni. Odbyliśmy już jedną rozmowę, Grzegorz zapowiedział drugą i wtedy podejmę decyzję. Liczę też na to, że partia, do której należę pomoże mi odczepić fragmenty błota, którym mnie oblepiono przez lata. Padło wobec mnie wiele oszczerstw i nieuczciwych opinii, nie zasłużyłem na nie, moje dobre imię doznało uszczerbku, a oberwałem przecież w imię lewicy, niezależnie od własnych błędów. Wszystkie napaści, których doznałem zostały przyćmione, zagłaskane, nie było nawet potrzebnej reakcji ze strony samej lewicy. Jedyny prawdziwy mąż stanu Aleksander Małachowski chciał i umiał publicznie w sejmie stanąć za mną. Wciąż więc nie znalazł publicznego wyrazu fakt, że ataki na mnie były po prostu nieuczciwe.
WP:
Mówi się, że miałby pan startować z Siedlec, ale nie z pierwszego miejsca, bo zbyt silną pozycję ma tam Stanisława Prządka.
- Cenię sobie swój życiorys. Na razie nie znam żadnych szczegółów, te informacje które pani przytacza to wyłącznie medialne spekulacje. Będąc kilkanaście lat posłem w Siedlcach chyba przysporzyłem lewicy poparcia, a niektóre postacie wręcz wylansowałem. WP:
Młodzi działacze proszą pana czasem o radę, dzielą się swoimi problemami? Jak wyglądają pana relacje z młodymi w partii?
- Mam szereg kontaktów, jeżeli mi tylko na to czas pozwala, jeżdżę do województw. W wielu miejscach jest bardzo dobra atmosfera, radzenie się i czasami wspomnienia. Najgorzej niestety sytuacja wygląda na Mazowszu, gdzie byłem liderem SLD, tu występuje pewien ostracyzm, nieprzyjazna obojętność, choć dotyczy to tylko niektórych miejsc i osób. Jest to dla mnie przykre, bo wciąż działają tu osoby, które sam kiedyś dobierałem i z którymi działałem. Ale tak to bywa w polityce, że kiedy się odchodzi i wraca, można się stać dla niektórych "obcym". Daje więc o sobie znać pewien brak kultury politycznej, ale ja jestem zaprawiony i nie zasmuca mnie to specjalnie. Kiedyś o tym będę więcej mówił.
WP:
Widzi pan wśród tych młodych przyszłe gwiazdy lewicy? Bartosz Arłukowicz wyrósł na taką gwiazdę medialną.
- Oczywiście, Arłukowicza bardzo cenię, rozmawialiśmy nie raz i myślę, że on też na tym skorzystał. To samorodny polityk, sprawny i komunikatywny, który umie być z ludźmi. Tylko się cieszyć z tego, że to człowiek lewicy. Lekko mu też nie jest, z różnych znanych mi powodów. To jest ta łyżka dziegciu na lewicy w całej beczce dobrego miodu - odrodzenia i nowej dynamiki. Ale są też Marek Wikiński, Tomasz Kalita, Krzysztof Gawkowski, Tomasz Garbowski czy Tomasz Kamiński, to także młode gwiazdy. Również w województwach wielu jest młodych, łebskich przywódców, którzy wkrótce mogą wyrosnąć na ważne postaci na lewicy.
WP: Kiedyś mówił pan, że dużą przewagę nad SLD ma PiS, który w swoich szeregach ma wielu sprawnych i inteligentnych młodych działaczy.
- Był taki czas, kiedy PiS pozyskał wielu młodych janczarów, którzy obecnie trochę się powybijali, w SLD też obserwowaliśmy podobne zjawisko. Nie ma zagrożenia dla młodych w SLD. Ze strony dawnych liderów, takich jak ja jest jedynie oczekiwanie wobec nich, że przedstawią wizję, która zachęci młode pokolenia do lewicy, sprawi, że będą chcieli głosować na SLD. To nie jest malkontenctwo, ale subiektywny wymóg, bo skoro lewica ma w Polsce coś znaczyć, a nawet przybliżać się do sprawowania władzy, to musi pokazać o jaką Polskę jej chodzi. Zakładam, że to zostanie zrobione.
WP: Zdaniem Aleksandra Kwaśniewskiego młodzi z SLD i z PiS dogadują się w sprawie przyszłej koalicji. Jak mówi były prezydent, taki obrót spraw byłby niekorzystny dla Sojuszu i mógłby skutkować jego rozłamem.
- Nie sądzę, by tak się działo. Zresztą Aleksander Kwaśniewski doskonale wie, że ewentualna zdolność koalicyjna to nie jest sprawa dogadywania się młodych na dole, ale decyzja liderów. Na razie nie wyobrażam sobie takiej koalicji. Za dużo jest zaszłości, za mało było weryfikacyjnych zmian po stronie PiS. Osoba Jarosława Kaczyńskiego jako lidera odstręcza. To spekulacje medialne, które biorą się z niektórych gestów, a także z dobrej współpracy w terenie. Słyszałem, że jest parę miejsc, gdzie działa koalicja SLD z PiS-em, ale to niczego nie przesądza na poziomie centralnym.
WP: O tym, że koalicja PiS-SLD jest możliwa jest przekonany także szef "Krytyki Politycznej". Sławomir Sierakowski twierdzi, że ambicja Napieralskiego jest tak duża, że nie zrezygnuje z szansy zostania premierem, a Jarosław Kaczyński mu tę funkcję odda, gdyż jego głównym celem i tak jest zemsta na Tusku.
- Nie można nic na ten temat powiedzieć, dopóki Grzegorz Napieralski się nie zadeklaruje, a na razie rozsądnie trzyma dystans zarówno do Platformy, jak i PiS. To jeszcze nie ten czas, dopiero po wyborach zobaczy ile ma punktów, policzy szable i wtedy zdecyduje. Koalicji z PiS-em sobie nie wyobrażam, bo proszę wziąć pod uwagę, co by to oznaczało dla samego SLD. Do Platformy jest nam oczywiście bliżej, ale też Napieralski nie może dziś składać stanowczych deklaracji. PO musi zrozumieć, że koalicja to partnerstwo.
WP: Mówił pan kiedyś, że PiS ma duży ładunek treści lewicowych. To mogłaby być cecha wspólna, przyczynek do budowania koalicji.
- To prawda, ale nie tylko PiS ma w swoim programie treści społeczne, bo o taką "lewicowość" mi chodziło. W przypadku tej partii, szereg innych pól nie daje możliwości rozmowy, ani uzgodnień co do programu.
WP: Grzegorz Napieralski w ostatnim badaniu zaufania społecznego zajął drugie miejsce. Wyprzedził nawet premiera Donalda Tuska. Co zdecydowało pana zdaniem o takim wyniku?
- To wyraz uznania dla Grzegorza, za to, że umiał pokazać, że jest samodzielny pomiędzy dwoma gigantami PO i PiS, nie wdaje się w pyskówki, a krytycyzm opozycyjny uprawia nie przekraczając granicy przyzwoitości. Poza tym przygotowuje program, jest aktywny, pracowity i czynny publicznie, ludzie to doceniają. A Tusk ma teraz wyjątkowo niekorzystny czas, wszyscy go atakują, trochę daje ku temu powody, trochę to skutek znużenia, niecierpliwości i intryg wewnątrz partii, media też się zawsze chętnie przyłączają...
WP: Przewodniczący SLD był jednak krytykowany za niektóre swoje populistyczne posunięcia, takie jak rozdawanie jabłek pod hutą, taniec z dziećmi w przedszkolu, etc. Jerzy Urban stwierdził, że rzygać mu się chce, kiedy widzi, jak Napieralski tańczy wśród bachorów.
- Jerzego Urbana trudno zaspokoić, wielu rzyga na jego widok. Formy, jakie dobiera lider do autoprezentacji nie muszą się wszystkim podobać, ale jeżeli zaufanie mu rośnie, to widać, że większości się jednak podoba. Dla mnie to jest wystarczający argument. Sam nie czułbym się dobrze w takiej ludowej, estradowej formule, np. w towarzystwie bliźniaczek Napieralskiego, ale jemu młodemu to pasuje. Ważne, że ta strategia przynosi efekty, w razie czego te formy można skorygować.
WP:
Grzegorz Napieralski już zapowiedział, że chce zostać premierem. Czy jest do tej funkcji odpowiednio przygotowany?
- Nie można o tym z góry wyrokować. O tym decyduje pragmatyka i arytmetyka sejmowa, bywają takie sytuacje, że ktoś musi obejmować pewne role, samemu nawet nie czując się przygotowanym, np. gdyby Grzegorz Napieralski wygrał wybory, wówczas nie mógłby się wyrzec funkcji premiera, gdyż jest zasadą, że lider zwycięskiej partii obejmuje tę funkcję. WP:
Czy przewodniczący SLD nabrał charyzmy? Dotychczas zarzucano mu jej brak.
- Nie domagam się od Napieralskiego charyzmy, ona nie jest potrzebna do rządzenia. Ja pod tym pojęciem rozumiem coś niesłychanie podniosłego, a rządzenie ma być suche, konkretne i skuteczne, tu charyzmatyczni faceci bywają groźni.
WP:
Na jaki wynik SLD w wyborach pan liczy?
- Spodziewam się wyniku w granicach 17-20%. To byłby dobry punkt wyjścia do rozmów i objęcia władzy w przyszłości. Oczekuję, że młodzi liderzy odpowiednio przygotują partię do tej sytuacji, bo władzę się zdobywa, nie po to by się w niej pławić i cieszyć karierą osobistą, ale by jej ku czemuś użyć. Chcę usłyszeć, do czego lewica chce użyć władzy.
WP: Ucieszyła pana wiadomość, że Ryszard Kalisz jednak wystartuje w wyborach? Wcześniej mówiło się nawet o jego usunięciu z partii.
- W ogóle nie brałem pod uwagę takiej możliwości, to było coś przeciwko czemu się sprzeciwiałem. Kalisza lubię, szanuję i popieram. Jego styl uprawiania polityki nie wszystkim się podoba, może drażnić, jest posądzany o skłonność do niesubordynacji, nadmiernego indywidualizmu, natomiast pozbycie się go byłoby działaniem antylewicowym.
WP:
Kalisz posunął się jednak do otwartej krytyki lidera SLD.
- Zrobił to w emocji. Wypaść z kierownictwa krajowego to niemiła sprawa. To nie zmienia jednak faktu, że jest wartościową postacią na lewicy.
WP: Jarosław Kaczyński podczas kampanii prezydenckiej mówił o panu ciepło jako o "polityku lewicowym średnio-starszego pokolenia". Prezentował wówczas łagodny, spokojny wizerunek. Przed wyborami do parlamentu widać wyraźny powrót do tych tendencji. To pomoże PiS uzyskać lepszy wynik wyborczy?
- Lider PiS wycofał się potem z tych słów, oczekuję, że to naprawi (śmiech). Dobrze, że powrócił do łagodnego wizerunku, widocznie wyczuł, że błędem było nie to, co zrobił przed, ale po wyborach prezydenckich. Miał wówczas okazję nabrać ogłady demokratycznego stylu. Radzę mu, by budował bardziej cywilizowany obraz swojej sylwetki liderskiej, wyzbywał się mesjanizmu smoleńsko-odwetowego.
WP: Jak pan ocenia ostatnie wypadki w Platformie? Mówiąc o konflikcie Tuska ze Schetyną Włodzimierz Czarzasty stwierdził, że ci panowie się wkrótce zagryzą, bo w sytuacjach ekstremalnych ujawniają się w nich zwierzęce cechy.
- To co się dzieje w PO, to nic nadzwyczajnego. Tam gdzie są różne osobowości i postaci, które nie potrafią uznać swoich miejsc za wystarczające, tam dochodzi do konfliktów, urazów, pretensji, one często nie wychodzą na wierzch, ale mają swoją rolę. Jeżeli w Platformie tych sporów nie opanują, mogą ponieść ich koszty.
WP: SLD też miał taki okres, w którym konflikty liderów, szorstkie przyjaźnie, wzajemne niechęci spowodowały gwałtowny spadek zaufania do tej partii, w efekcie doszło do utraty władzy przez tą partię. Czy w przypadku Platformy może do tego dojść?
- Nie sądzę, ale jeżeli dalej będzie głośno w mediach o wewnętrznych konfliktach, to Platforma za to zapłaci. Wyborcy obawiają się takiej sytuacji, kiedy w trudnych czasach o ich sprawach miałoby decydować skłócone towarzystwo.
WP:
Bierze pan pod uwagę zmianę na stanowisku premiera? Schetyna może zastąpić Tuska?
- Nie sądzę, zbyt krótki czas pozostał do wyborów. A później, jeżeli PO uzyska dobry wynik wyborczy, a Tusk zachowa przywództwo, nie widzę pola do dalszych rozgrywek. Chyba, że się przewrotnie nasilą.
Rozmawiała Joanna Stanisławska, Wirtualna Polska