Australia znów płonie. Czy uda się ocalić bezcenne dziedzictwo naturalne?
W Australii znów płoną lasy. To kolejna tego typu katastrofa, która nawiedza region. Choć ze względu na epidemię koronawirusa, mało kto o tym pamięta, to gigantyczne pożary, które spustoszyły ten południowy kontynent miały miejsce jeszcze na początku tego roku.
Fraser Island to największa wyspa wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Wyspa i jej okolice stanowią prawdziwe zagłębie turystyczne, jednak wszyscy znajdujący się w pobliżu mieszkańcy i ich goście zostali ewakuowani. Powodem są trwające od sześciu tygodni pożary.
Pożar buszu został wywołany przez nielegalne ognisko. Od tego czasu spłonęły już 83 tys. hektarów. Ogień trawi także stały ląd. Tamtejszy pożar zbliżył się do okolic Happy Valley, a więc przedmieść liczącej ponad milion mieszkańców Adelajdy. Jeszcze w niedzielę cytowani przez BBC strażacy nie mieli wątpliwości: - Zatrzymać taki ogień mógłby tylko deszcz - czytaliśmy. Na szczęście jak się okazało pesymizm funkcjonariuszy był nie do końca uzasadniony. W poniedziałek strażakom udało się zatrzymać ogień zanim ten dotarł do znajdujących się na przedmieściach domostw.
Dlaczego Australia znów płonie?
Niemal rok temu w Australii rozpoczął się horror, któremu przyglądał się cały świat. Gigantyczne pożary lasów trawiły kontynent nie dając szans na przeżycie wielu zwierzętom. Media obiegały zdjęcia poparzonych koali, a zbiórki na pomoc dla kraju kangurów stały się powszechne na każdym zakątku globu.
Tyle tylko, że później nadszedł koronawirus. Australijskie czy kalifornijskie pożary, będące w dużej mierze następstwami zmian klimatycznych zeszły na drugi plan. Warto jednak uzmysłowić sobie jak tragiczne następstwa ma australijski kataklizm. Tym bardziej, że będziemy mieć z nim do czynienia co roku, w przeciwieństwie do epidemii koronawirusa, która - miejmy nadzieję - wkrótce zostanie zatrzymana.
Zeszłoroczne pożary w Australii trwały pół roku i dotknęły każdy zakątek kontynentu. W kulminacyjnym momencie pożary obejmowały obszar, który dwukrotnie przekraczały wielkość Wielkiej Brytanii. Widząc zagrożenie, ludzie próbowali się ewakuować. Nie zdołały tego zrobić zwierzęta. Szacuje się, że zginęły ich trzy miliardy.
Pożary w Australii wybuchały zawsze. Ba, potrafiły być niemal równie straszne jak ten zeszłoroczny (tak się określa kataklizm z 1939 roku). Różnica polega na tym, że o tej porze roku na kontynencie zaczyna się pora deszczowa, która hamowała niszczycielski żywioł. Teraz deszczu nie ma. Jest za to rozgrzana, pozbawiona wody ściółka i silny, nie mający naturalnych barier wiatr. Wystarczy więc uderzenie pioruna, albo tak jak w tym wypadku, nielegalnie rozpalone ognisko, żeby doszło do prawdziwej tragedii.