ŚwiatAtaki z użyciem bomb beczkowych w Syrii - śmierć, która spada z nieba

Ataki z użyciem bomb beczkowych w Syrii - śmierć, która spada z nieba

Choć Damaszek zaprzecza, by jego siły używały bomb beczkowych, według obrońców praw człowieka to właśnie te ładunki zabiły w Syrii już tysiące ludzi. - Bomby beczkowe to najkoszmarniejsza broń. Jeśli eksplodują, wiemy, że nasze ciała będą w kawałkach... Można zobaczyć, jak spadają - to minuta czekania na śmierć - powiedziała w rozmowie z Amnesty International 24-letnia Syryjka. Organizacja zebrała relacje świadków takich ataków w swoim niedawnym raporcie.

Ataki z użyciem bomb beczkowych w Syrii - śmierć, która spada z nieba
Źródło zdjęć: © AFP | Khaled Khatib
Małgorzata Gorol

14.05.2015 | aktual.: 14.05.2015 13:41

To śmierć, która spada z nieba. Właśnie dlatego wzrok podnosi się do góry z lękiem. Nerwowość zwiększa widok helikoptera, bo to z nich mają być zrzucane bomby beczkowe. Ten prowizoryczny i wyjątkowo nieprecyzyjny ładunek zbudowany jest właśnie z beczek po ropie, opróżnionych butli gazowych czy zbiorników na wodę , które wypełnia się materiałami wybuchowymi i fragmentami metalu czy gwoździami dla większej i bardziej niszczycielskiej siły rażenia. A czasem - takie oskarżenia napływają z Syrii - także trującymi gazami. Po bokach bomby beczkowej montowany jest rodzaj metalowych stateczników, by ładunek spadał odpowiednią częścią w dół. To silne uderzenie uruchamia detonację.

Zrzucona ze śmigłowca bomba beczkowa wydaje specyficzny dźwięk. Według raportów obrońców praw człowieka ten złowrogi świst jest zbyt dobrze znany mieszkańcom syryjskich prowincji Aleppo i Dara. Sprawia, że ludzie znajdujący się na ziemi mają chwilę na zdanie sobie sprawy z nadciągającego ataku. Ale czasu jest zbyt mało, by się ukryć.

Według Syryjskiego Obserwatorium Praw Człowieka między 2012 a lutym 2015 r. przez bomby beczkowe zginęło ponad 12 tys. ludzi. 96 proc. ofiar to cywile. Na te dane powołuje się też Amnesty International, która niedawno opublikowała raport o atakach na syryjskie miasto Aleppo. Organizacja podkreśla jednak, że liczby te są jedynie szacunkowe. Bomby beczkowe sieją bowiem takie spustoszenie, że trudno się doliczyć ofiar.

Ludzkie ciała są rozczłonkowywane przez rozpryskujące się z dużą prędkością fragmenty metalu, co uniemożliwia identyfikację. Zwłoki niektórych zostają na długo pogrzebane pod gruzami zniszczonych domów. Nawet ci, którzy przeżyli uderzenie, są niejednokrotnie tak mocno ranni, że umierają w prowizorycznych szpitalach lub nim w ogóle do nich dotrą. Albo giną w drugim ataku. Jak bowiem wynika z relacji zebranych przez AI, często po kilku minutach nadlatuje kolejny śmigłowiec i zrzuca następną bombę, zabijając nie tylko ocalałych z pierwszego nalotu, ale też osoby, które ruszyły im na pomoc.

Gdy opadnie pył

Dopiero gdy opadnie pył po wybuchach, widać cały koszmar. Jeden z mieszkańców Aleppo, Barradż al-Halabi, do którego dotarło Amnesty International, opowiedział, jak wyglądała sytuacja po takim podwójnym ataku w czerwcu 2014 roku. - Wszędzie na ziemi leżały ciała. Sześć samochodów płonęło, a wewnątrz byli martwi ludzie. Mała dziewczynka podeszła do mnie i powiedziała: "Moja rodzina jest w tym domu. Potrzebuję mojej rodziny". Odpowiedziałem jej, żeby była cierpliwa, a przyprowadzę jej bliskich - wspominał mężczyzna. Kiedy jednak po pewnym czasie powietrze, przepełnione wcześniej kurzem, stało się bardziej przejrzyste, zauważył, że budynku, który wskazywało dziecko, już nie ma. - Nie miała ani domu, ani rodziny - powiedział AI al-Halabi.

W swoim najnowszym raporcie ("Śmierć dookoła: Zbrodnie wojenne oraz łamanie praw człowieka w Aleppo") AI przytacza relacje świadków i ocalałych z ośmiu podobnych ataków w Aleppo. Ale jak zaznacza organizacja, były ich setki.

- Trzy godziny przed atakiem widziałem helikopter, który robił rundy na niebie. Tego wieczora pracowałem w swoim sklepie. Nie wiedziałam, że zrzucą beczki. I wtedy je usłyszałem. Zacząłem biec, ale nikt właściwie nie wie, gdzie uciekać - relacjonował AI ocalały z ataku z maja 2014 r., również mieszkaniec Aleppo, Musab Ibrahim. Fatalnego dnia Ibrahim pracował razem z młodszym bratem i swoim kolegą. - Skoczyłem na mojego młodszego brata, by go chronić, zasłoniłem go całkowicie. Mój przyjaciel próbował mnie zasłonić. Brat wyszedł cało z eksplozji. Ja miałem kawałki szrapneli w całym ciele, od palców u rąk, po te u stóp. Mój przyjaciel zginął na miejscu. Jego głowa i plecy zostały rozcięte przez szrapnele - dodał Syryjczyk.

Według informacji zebranych przez AI w obu przypadkach ofiary bombardowań to cywile, w tym dzieci. Świadkowie zgodnie też twierdzili, że w miejscach ataków nawet nie było rebeliantów.

Z raportu obrońców praw człowieka wynika, że naloty na zaludnione tereny - budynki mieszkalne, targowiska, meczety czy przystanki - nie są rzadkością. Zdarzały się nawet ataki w pobliżu szpitali, które musiały przenieść ocalały sprzęt do piwnic i tam pomagają rannym. Jak czytamy w raporcie, "tak duża liczba cywilnych ofiar wynika najprawdopodobniej z faktu, że bomby beczkowe są nieprecyzyjne; rząd rzadko nakazuje zrzucać je w pobliżu frontu, gdzie mogłyby uderzyć w swoje siły".

Setki ataków - władze zaprzeczają

Nie tylko Aleppo, którego dotyczy raport Amnesty International, jest jednak świadkiem ataków z użyciem bomb beczkowych. W lutym tego roku o takich nalotach informowała inna organizacja obrońców praw człowieka - Human Right Watch. Powołując się na zebrane zdjęcia, także satelitarne, i nagrania wideo opisywała sytuację w prowincji Dara. Ale nawet to ma być jedynie częścią obrazu zniszczenia, które sieją bomby beczkowe.

Ataków jest tak dużo, że powstało specjalne hasło w angielskojęzycznej Wikipedii, które zbiera doniesienia o nalotach z bombami beczkowymi w Syrii na podstawie informacji różnych mediów. Na tej liście wyróżniono także ataki, w których rzekomo użyto toksycznych gazów, głównie chodzi o chlor. Bo metalowe fragmenty to nie jedyne, co może zawierać bomba beczkowa.

W tym roku mogło dojść już do kilku ataków z użyciem broni chemicznej. O podejrzeniu takich właśnie nalotów w Idlib pisał na początku mają brytyjski dziennik "The Guardian", choć dziennik zaznaczał, że raportów tych nie można niezależnie zweryfikować.

To tym bardziej alarmujące wieści, że niedawno pojawiły się doniesienie, iż syryjskie władze mogły nie oddać całego swojego arsenału chemicznego do utylizacji pod międzynarodowym nadzorem. Eksperci Organizacji ds. Zakazu Broni Chemicznej odkryli ślady sarinu i gazu bojowego VX w wojskowym ośrodku badawczym w Syrii (czytaj więcej)
. Amerykańskie władze ogłosiły, że są zaniepokojone tym faktem. Zwłaszcza że Damaszek nie był w stanie wystarczająco wyjaśnić, skąd podejrzane ślady toksyn.

Mimo to władze Syrii z prezydentem Baszarem al-Asadem na czele od lat zaprzeczają, by używały broni chemicznej przeciw własnej ludności. Podczas lutowego wywiadu dla BBC Asad twierdził również, że siły rządowe nie stosują bomb beczkowych.

Jak więc wytłumaczyć przerażenie mieszkańców obszarów, gdzie obrońcy praw człowieka zebrali relacje o zrzucaniu tego rodzaju ładunków? - Jesteśmy zawsze nerwowi, zawsze zmartwienie, zawsze patrzymy w niebo - powiedziała Amnesty International jedna z rozmówczyń.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (119)