Ataki rakietowe z Morza Czarnego. "Putin nie patrzy już na koszty"
Według Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Ukrainy, na Morzu Czarnym i Azowskim widać coraz większe zaangażowanie okrętów rosyjskiej Floty Czarnomorskiej w ataki rakietowe wymierzone w obiekty cywilne infrastruktury Ukrainy. – Wykorzystują miażdżącą przewagę nad ukraińską flotą, nie patrząc na koszty. Putin widzi, że operacja w Donbasie nie idzie, tak jak planował, więc angażuje ostrzał z akwenów morskich. Głównym celem jest zastraszenie ukraińskiej ludności – mówią nam eksperci.
- Przewaga rosyjskiej Floty Czarnomorskiej na Morzu Czarnym i Azowskim jest miażdżąca. Jeżeli po stronie ukraińskiej de facto, nie ma floty, to Rosjanie na morzu nie mają czego niszczyć. A jeżeli ma się tak gigantyczną przewagę, to jest ona wykorzystywana do ostrzeliwania celów na lądzie. Rosjanie gdzie mogą podpłynąć, wykorzystują to i prowadzą ostrzał artyleryjski – mówi Wirtualnej Polsce mówi Wirtualnej Polsce kmdr por. Tomasz Witkiewicz, były dowódca ORP Sęp, obecnie służący w Centrum Operacji Morskich – Dowództwie Komponentu Morskiego.
Według ukraińskiego Sztabu Generalnego, okręty rosyjskiej Floty Czarnomorskiej w rejonie Morza Czarnego i Morza Azowskiego prowadzą zmasowany atak rakietowy na obiekty cywilnej infrastruktury Ukrainy od kilku dni.
Przypomnijmy, że jakiś czas temu o możliwości ataków rakietowych informowało ukraińskie Dowództwo Operacyjne Południe. "W czarnomorskiej strefie operacyjnej wrogie zgrupowania okrętów rakietowych i desantowych oddaliły się od brzegów ukraińskich na prawie 200 km. Nadal utrzymuje się jednak ryzyko ataków rakietowych" – informowano.
Ostrzeżenie ukazało się po głośnym zdarzeniu z 13 kwietnia, kiedy to rosyjski krążownik Moskwa, okręt flagowy Floty Czarnomorskiej, został trafiony dwiema ukraińskimi rakietami Neptun. "Moskwa" znajdowała się wówczas ok. 100 km od wybrzeża Ukrainy.
– Po tym, jak "Moskwa" została trafiona Neptunem rosyjska flota pilnuje się. Nie podchodzą bliżej, bo nie mają pewności, że znowu coś się nie wydarzy. Gdyby rosyjskie okręty miały wysadzić desant, musiałyby "wejść" praktycznie na plażę. Nie zaryzykują jednak wysłania okrętów desantowych – mówi nam kmdr por. Tomasz Witkiewicz.
– Rosjanie nie mają pewności, że bataliony, które będą chcieli wysadzić na brzegu, nie zostaną ostrzelane już w trakcie podejścia do lądu. Nie chcą wysyłać samolotów, by rozpoznały teren, bo również obawiają się zestrzelenia. Ukraińcy mają silną obronę na brzegu i mogą użyć chociażby systemów S-300 do niszczenia samolotów, rakiet, a nawet jednostek desantowych – dodaje kmdr por. Witkiewicz.
Z bezpiecznej odległości Rosjanie jednak angażują coraz więcej jednostek Floty Czarnomorskiej do uderzeń na terytorium Ukrainy. W ostatnich dniach zaangażowano nawet rosyjski okrętu podwodnego z silnikiem diesla na Morzu Czarnym do zaatakowania ukraińskich celów wojskowych pociskami "Kalibr".
Według prof. Piotra Mickiewicz były komandora, wiceprezes Polskiego Towarzystwa Geopolitycznego, Rosjanie nasilając ataki rakietowe z akwenów morskich realizuje wytyczne zawarte w doktrynie Walerija Gierasimowa, szefa Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Rosji.
– Wydarzenia z udziałem Floty Czarnomorskiej, ostrzeliwaniem celów lądowych, a także obecne walki w Donbasie pokazują, że zignorowano całkowicie zmienioną na przełomie 2018/2019 tzw. doktrynę Gierasimowa. Po pierwsze zakłada ona prowadzenie działań militarnych w głąb terytorium na linii poprzedzonej ostrzałem, niszczeniem infrastruktury i zdolności obronnych społeczeństwa – ocenia prof. Piotr Mickiewicz.
– Po drugie, ataki rakietowe w obiekty cywilne mają wywołać zastraszenie miejscowej ludności i wywołanie sprzeciwu wobec wojny. Stąd też ataki rakietowe dalekiego zasięgu przeprowadzane właśnie z okrętów Floty Czarnomorskiej – dodaje prof. Mickiewicz.
Jego zdaniem, taką taktykę Rosjanie stosują obecnie w drugiej fazie wojny w Ukrainie.
– Idzie im to wolno. Okazuje się bowiem, że ilość sprzętu i uzbrojenia, które mają, jest mniejsza niż wszyscy się spodziewali i deklarowali sami Rosjanie. Stąd też zaangażowanie ostrzału z akwenów morskich. Nie liczą się z ogromnymi kosztami, które generuje wystrzeliwanie pocisków Kalibr. Muszą też przeprowadzić skuteczną ofensywę z południa, więc stąd zmasowany ostrzał z okrętów. Flota nie zostanie zaangażowana natomiast do desantu, bowiem solidnie zostało zaminowane wybrzeże. I Rosjanie nie będą chcieli ryzykować – uważa prof. Piotr Mickiewicz.
"Kalibr" to rosyjski system uzbrojenia, w skład którego wchodzą przeciwokrętowe pociski manewrujące, w tym przeznaczone do zwalczania celów lądowych oraz rakietotorpedy do zwalczania okrętów podwodnych. W okrętach podwodnych stosowane są systemy rakietowe dalekiego zasięgu również do niszczenia celów lądowych.
Jak informował w środę rosyjski MON, z okrętu podwodnego na Morzu Czarnym rzekomo wystrzelone zostały dwa takie pociski, które miały trafić w nieokreślone lądowe cele w Ukrainie. Moskwa miała ostrzec, że będzie w ten sposób atakować konwoje z bronią dostarczaną przez kraje NATO do Ukrainy.
– Flota Czarnomorska może też ostrzeliwać Kalibrami cele w Donbasie. Pociski mają zasięg do 2,4 tys. km. Pytanie tylko, czy warto nimi strzelać z okrętów, jeśli można użyć do ostrzału innych systemów. Poza tym takie pociski trzeba oszczędzać. Np. Rosja może potrzebować do produkcji Kalibrów, jakichś importowanych części których, mając na uwadze sankcje, może nie dostać – mówi nam kmdr por. Tomasz Witkiewicz.
Eksperci odnieśli się również do informacji przekazanych przez ukraińską stronę, że na pokładzie zatopionego okrętu "Moskwa" znajdowały się co najmniej dwie rakiety z głowicami nuklearnymi.
– Nie widzę celu umieszczania na "Moskwie" pocisków nuklearnych. Po pierwsze, gdyby Rosjanie chcieli używać pocisków jądrowych, to mają do tego wiele innych systemów i środków. Po drugie, na "Moskwie" były duże pociski przeciwokrętowe P-1000 i P-500. Co prawda, w dawnych czasach były one w wersji atomowej, ale nie wiadomo czy dotrwały do obecnej chwili. Jeśli czegoś Rosjanie tam szukali to bardziej ksiąg kodowych czy tajnych dokumentów – uważa kmdr por. Tomasz Witkiewicz.
- Pociski jądrowe? Moim zdaniem, na Morzu Czarnym okręty rosyjskie nie posiadały takich ładunków. "Przepływalność" ich w tamtym akwenie uwarunkowana jest od Turcji, która jest członkiem NATO. W każdej chwili mogły być zablokowane – puentuje prof. Piotr Mickiewicz.
Sylwester Ruszkiewicz, dziennikarz Wirtualnej Polski