Atak terrorystyczny w Nicei. Jacek Żakowski: w obliczu tragedii proszę o powagę
"Nikt na świecie nie jest w tej chwili bezpieczny" oświadczył min. Witold Waszczykowski po zbrodni w Nicei. A min. Mariusz Błaszczak stwierdził, że "to konsekwencja polityki multikulti". W obliczu tragedii proszę rząd o powagę. I resztę polityków też - pisze Jacek Żakowski dla Wirtualnej Polski.
15.07.2016 | aktual.: 25.07.2016 19:22
Przeczytaj też - Staniszewski: to nie jest nasza wojna
Rozumiem emocje. Dla mnie zbrodnia popełniona w Nicei też jest przerażająca i odrażająca. Ale nie możemy pozwolić, by stała się dla nas także ogłupiająca. Zwłaszcza w takiej chwili i zwłaszcza ludzie odpowiadający za nasze bezpieczeństwo nie mogą ulegać emocjom. Ani tym bardziej pospiesznym interpretacjom zdarzeń. Dla nas jest to teraz szczególnie istotne, bo Polska jest w trakcie gwałtownej przebudowy. Nasze otoczenie się rozwibrowało. A przed nami nie tylko Światowe Dni Młodzieży, ale też pytanie o model naszego państwa.
Wbrew temu, co sugeruje min. Waszczykowski, nie tylko w tej chwili nikt w świecie nie jest całkowicie bezpieczny. Niebezpieczeństwa czyhają na nas stale od wygnania z Raju. W historycznych statystykach widać, że ogólnie nie jest teraz bardziej niebezpiecznie niż dawniej - zwłaszcza w XIX i XX w. Ale w różnych miejscach występują różne niebezpieczeństwa. We Francji zrobiło się ostatnio dosyć niebezpiecznie ze względu na islamistyczny terroryzm. W USA zrobiło się bardziej niebezpiecznie ze względu na napięcia rasowe. Niebezpiecznie jest w Turcji. Bardzo niebezpiecznie jest w Iraku i Syrii. Ale w Austrii, Szwajcarii, Czechach, Portugalii, Skandynawii, Polsce i wielu innych miejscach nie jest dziś (przynajmniej jeśli chodzi o terroryzm) bardziej niebezpiecznie niż rok, pięć, czy dwadzieścia lat temu. Polakom w kraju nic nadzwyczajnego nie grozi. Podobnie, jak ludziom w większości państw rozwiniętych. W Kielcach, Zielonej Górze, Olsztynie, Szczecinie żadnego nowego zagrożenia wbrew słowom min. Waszczykowskiego
nie ma. Chyba, że ktoś ma ciemną skórę i w ciemnej ulicy spotka narodowców.
Wbrew temu, co twierdzi min. Błaszczak, tragedia w Nicei nie jest "konsekwencją polityki multikulti". Gdyby rzecz była tak prosta, cała Kanada, która jest dużo bardziej "multikulti" niż Francja, dawno by wyleciała w powietrze. Niemcy też. I Szwajcaria. I Skandynawia. To prawda, że w Niemczech, Szwajcarii, Skandynawii, we Włoszech pojawił się agresywny islamizm i nacjonalizm islamofobiczny. Jako źródło fizycznych zagrożeń są to jednak zjawiska marginalne, choć mają polityczne znaczenie i tworzą polityczne ryzyka. A w Hiszpanii, która od lat przyjmuje wielkie rzesze uchodźców z Afryki, mimo krwawego islamistycznego zamachu, nie ma napięć rasowych ani rasistowskich partii. Są starcia regionalizmów, a nie ma rasizmu. Ani islamofobicznego ani islamistycznego.
Nie piszę tego dlatego, by namawiać do lekceważenia zbrodni popełnionej na francuskim Lazurowym Wybrzeżu. Przeciwnie. Apeluję, byśmy ją traktowali ze śmiertelną powagą. Bo taka tragedia na to zasługuje. Francja ma naprawdę dramatyczny problem z islamizmem i islamofobią, co było widać w Paryżu i w Nicei. Podobnie jak Ameryka ma dramatyczny problem z rasizmem, co było widać m.in. w Dallas. Ale to nie są polskie problemy, podobnie jak nie są to problemy słowackie, bułgarskie ani irlandzkie. Trzeba je rozumieć w lokalnym kontekście.
Z tego, że ryzyka występujące we Francji czy w USA są specyfiką tych krajów nie wynika, że nie dotkną innych. Dlatego warto rozumieć ich złożoność. Tak się składa, że kilkanaście godzin przed zamachem w Nicei McKinsey Global Institute, należący do jednej z największych firm doradczych na świecie, opublikował raport pokazujący, że przez ostatnią dekadę, pierwszy raz od II wojny światowej, dochody ponad 2/3 rodzin w krajach rozwiniętych zmalały lub nie wzrosły (Polska jest tu chlubnym wyjątkiem). W tej grupie jest 63 proc. Francuzów i 81 proc. Amerykanów, a tylko 20 proc. Szwedów. We Francji i Ameryce dramatycznie dotknęło to mniejszości i białej niższej klasy średniej. Nie przypadkiem to te dwie grupy ścierają się w konflikcie islamizmu i islamofobii Francuzów, oraz rasizmu i antyrasizmu Afroamerykanów. Nawet McKinsey, który jest bardzo prorynkowy i żyje z radzenia wielkiemu biznesowi, uważa, że utrata dochodów to źródło napięć oraz wstrząsów społecznych i politycznych. Dlatego multikuti we Francji i Ameryce
prowadzi do terroryzmu, a w Szwecji i w Kanadzie, gdzie mniej zamożni stracili znacznie mniej - nie. W dużym stopniu właśnie z tego powodu w jednych miejscach zrobiło się bardziej niebezpiecznie, a w innych - nie. Dlatego wśród muzułmanów we Francji i Belgii jakaś część odpowiada czynnie na apele terrorystów z tzw. Państwa Islamskiego, a wśród muzułmanów szwedzkich czy kanadyjskich - raczej nie.
To oczywiście nie znaczy, że nic nam nie grozi. Nikt nie da słowa honoru, że jakiś „samotny wilk” z Francji albo Belgii nie może się pojawić np. w tak spektakularnym miejscu, jak zgromadzenie z okazji Światowych Dni Młodzieży. Przy takiej okazji eksportu zrazy i terrorystycznego ryzyka nie można wykluczyć. Szczególne środki bezpieczeństwa będą musiały zepsuć atmosferę wyjątkowego spotkania papieża Franciszka z młodzieżą. To jest teraz ponura konieczność. Ale kiedy papież wyjedzie, trzeba będzie wrócić do poważnej rozmowy o takiej Europie, która stanie się bardziej bezpieczna nie dzięki dodatkowym miliardom wydawanym na inwigilację, służby i policję, ale dzięki temu, że także słabsi będą się w niej lepiej czuli. Najskuteczniejszym lekarstwem na terroryzm zawsze było lepsze społeczeństwo. Lepsza policja niewiele pomaga.
To nadawanie właściwej miary zjawiskom i rzeczom jest niezwykle istotne. Wiem, że będąc po wpływem dramatycznych obrazów płynących z Nicei, z Dallas, z Bagdadu, trudno jest chłodno myśleć, ale w Polsce nie terroryzm jest śmiertelnie groźny, lecz na przykład zatrute pyłem węglowym powietrze. Ono zabija dziesiątki tysięcy z nas rocznie, a nie terroryści. Prosty widz siedzący przed telewizorem ma prawo dać się ponieść emocjom. Ale od członków rządu odpowiedzialnych za nasz wspólny los musimy wymagać zachowania większej równowago rozumu i emocji. Bo oni kształtują nie tylko nasze wyobrażenia świata, ale też np. nasz budżet. Pieniędzy, które wydamy na zabezpieczanie się przed niewielkim terrorystycznym ryzykiem zabraknie na chronienie nas przed zabójczym powietrzem albo przed kolejkami w szpitalach, w których umierają tysiące chorych Polaków. Gdy politycy ulegają emocjom spektakularnych zdarzeń dotykających dziesiątek lub setek osób, płacą za to nieporównanie liczniejsze ofiary cichych ale masowych tragedii. O
tym powinni pamiętać i trzeba to wciąż im przypominać.
*Jacek Żakowski dla Wirtualnej Polski*