Atak samobójczy na Ukrainie. "To może być nowe narzędzie w konflikcie" - ocenia ekspert dla WP.PL
Atak zamachowca był pierwszą samobójczą akcją w czasie kilkumiesięcznych starć we wschodniej Ukrainie. - Jeśli byłoby jasne wskazanie na separatystów, których wprost nazywam nie prorosyjskimi a rosyjskimi, to można powiedzieć, że sami wpisaliby się w "prośby" władz w Kijowie, by postrzegać ich jako terrorystów - mówi Zbigniew Pisarski, prezes Fundacji Pułaskiego, think-tanku specjalizującego się w polityce międzynarodowej.
"Nowe narzędzie" w konflikcie?
Rosja od lat stosuje w polityce międzynarodowej ostrą, antyterrorystyczną retorykę, której efekty widać choćby na Kaukazie. Władimir Putin wielokrotnie zapowiadał bezlitosną walkę z terrorystami, jak np. w grudniu 2013, gdy groził, że będzie "niezłomnie, brutalnie i konsekwentnie" walczyć z nimi aż do ich "całkowitego unicestwienia". Czy jest więc możliwe, że Moskwa nadzoruje ataki terrorystyczne tuż za swoją zachodnią granicą? - Właśnie dlatego trudno jednoznacznie interpretować te wydarzenia. Z jednej strony Rosjanie dopuszczają obserwatorów OBWE w okolice granicy, by pokazać im, że obszar jest bezpieczny, a z drugiej prawdopodobnie dają przyzwolenie na takie akcje w jej pobliżu - mówi ekspert, dodając, że akty terroru mogą stać się "sposobem na egzystencję na terytorium Ukrainy i kontynuowanie kampanii".
- To może być sposób na prowadzenie dalszej walki przy pomocy bardziej krwawych i spektakularnych środków. Przy okazji dużo mniej kosztownych niż posiadanie kilkudziesięciu tysięcy dywersantów - ocenia Pisarski. - Zachód oczekuje, że separatyści złożą broń. Wówczas można się spodziewać, że w miejsce działań "zielonych ludzików" pojawią się akty terroru. Być może staną się one nowym narzędziem w tym konflikcie - dodaje ekspert.
Przypadek czy element planu?
Jak twierdzi Zbigniew Pisarski, wobec szczątkowych informacji nie można wykluczyć także jeszcze jednej możliwości. - Być może kilku separatystów, niewykluczone, że pijanych, nie obeszło się poprawnie z materiałami wybuchowymi, które po prosty eksplodowały. Do czasu wyjaśnienia sytuacji taka opcja też pozostaje otwarta - mówi.
Ekspert dodaje jednak, że jeśli atak nie był przypadkowy, to jego intencje są jasne. - Chodzi o pogłębianie konfliktu oraz wzmacnianie poczucia terroru i ciągłego zagrożenia wśród ludności. W ten sposób wysłano także jasny sygnał, że region jest niestabilny i zdemoralizowany pod każdym względem - analizuje prezes Fundacji Pułaskiego.
Niespokojny wschód
Minionej nocy rebelianci atakowali także z Morza Azowskiego na południu obwodu donieckiego. Jak poinformował ekspert wojskowy Dmytro Tymczuk, lądowe stanowisko ukraińskie ostrzelano z granatnika ustawionego przez separatystów na kutrze.
Separatyści nacierali także w Doniecku, stolicy obwodu, gdzie przez całą noc było słychać eksplozje. W mieście wciąż nie działa dworzec autobusowy, uruchomiono jednak dworzec kolejowy, który został zaatakowany w poniedziałek. Rejony walk omijane są przez komunikację miejską. Za najbardziej niebezpieczny obszar uznawane są tereny wokół lotniska. Ukraińskie władze doradzają mieszkańcom okolicznych domów, by nie opuszczali swoich posesji.
Walki trwają także w Ługańsku, gdzie w ciągu ostatniej doby zginęło pięcioro cywili. Jak przekazało dowództwo operacji przeciw separatystom, wciąż niebezpiecznie jest także w rejonie Krasnodonu, Gorłówki, Awdijiwki, Popasnej i bezpośrednio przy granicy z Rosją.
Adam Parfieniuk, Wirtualna Polska
Więcej na ten temat:
Zamach bombowy na punkt kontrolny koło Doniecka
Delegacja Międzynarodowej Organizacji Lotnictwa Cywilnego wybiera się na miejsce katastrofy
Władimir Putin deklaruje chęć uregulowania konfliktu na Ukrainie
Zamach bombowy na punkt kontrolny koło Doniecka
Delegacja Międzynarodowej Organizacji Lotnictwa Cywilnego wybiera się na miejsce katastrofy
Władimir Putin deklaruje chęć uregulowania konfliktu na Ukrainie