ŚwiatAtak samobójczy na Ukrainie. "To może być nowe narzędzie w konflikcie" - ocenia ekspert dla WP.PL

Atak samobójczy na Ukrainie. "To może być nowe narzędzie w konflikcie" - ocenia ekspert dla WP.PL

Kijowskie dowództwo operacji przeciwko separatystom podało, że jedno ze stanowisk ukraińskiej armii zostało zaatakowane przez zamachowca samobójcę. Do ataku doszło w miejscowości Kamianka niedaleko Doniecka. W godzinach wieczornych w punkt wojsk ukraińskich wjechał mikrobus, który został wysadzony w powietrze przez kierowcę. Jak mówi Zbigniew Pisarski, w rozmowie z Wirtualną Polską, nie można wykluczyć, że terror wkrótce stanie się "nowym narzędziem" w trwającym konflikcie.

Atak samobójczy na Ukrainie. "To może być nowe narzędzie w konflikcie" - ocenia ekspert dla WP.PL
Źródło zdjęć: © AFP | Vasily Maximov

22.07.2014 | aktual.: 22.07.2014 14:13

Atak zamachowca był pierwszą samobójczą akcją w czasie kilkumiesięcznych starć we wschodniej Ukrainie. - Jeśli byłoby jasne wskazanie na separatystów, których wprost nazywam nie prorosyjskimi a rosyjskimi, to można powiedzieć, że sami wpisaliby się w "prośby" władz w Kijowie, by postrzegać ich jako terrorystów - mówi Zbigniew Pisarski, prezes Fundacji Pułaskiego, think-tanku specjalizującego się w polityce międzynarodowej.

"Nowe narzędzie" w konflikcie?

Rosja od lat stosuje w polityce międzynarodowej ostrą, antyterrorystyczną retorykę, której efekty widać choćby na Kaukazie. Władimir Putin wielokrotnie zapowiadał bezlitosną walkę z terrorystami, jak np. w grudniu 2013, gdy groził, że będzie "niezłomnie, brutalnie i konsekwentnie" walczyć z nimi aż do ich "całkowitego unicestwienia". Czy jest więc możliwe, że Moskwa nadzoruje ataki terrorystyczne tuż za swoją zachodnią granicą? - Właśnie dlatego trudno jednoznacznie interpretować te wydarzenia. Z jednej strony Rosjanie dopuszczają obserwatorów OBWE w okolice granicy, by pokazać im, że obszar jest bezpieczny, a z drugiej prawdopodobnie dają przyzwolenie na takie akcje w jej pobliżu - mówi ekspert, dodając, że akty terroru mogą stać się "sposobem na egzystencję na terytorium Ukrainy i kontynuowanie kampanii".

- To może być sposób na prowadzenie dalszej walki przy pomocy bardziej krwawych i spektakularnych środków. Przy okazji dużo mniej kosztownych niż posiadanie kilkudziesięciu tysięcy dywersantów - ocenia Pisarski. - Zachód oczekuje, że separatyści złożą broń. Wówczas można się spodziewać, że w miejsce działań "zielonych ludzików" pojawią się akty terroru. Być może staną się one nowym narzędziem w tym konflikcie - dodaje ekspert.

Przypadek czy element planu?

Jak twierdzi Zbigniew Pisarski, wobec szczątkowych informacji nie można wykluczyć także jeszcze jednej możliwości. - Być może kilku separatystów, niewykluczone, że pijanych, nie obeszło się poprawnie z materiałami wybuchowymi, które po prosty eksplodowały. Do czasu wyjaśnienia sytuacji taka opcja też pozostaje otwarta - mówi.

Ekspert dodaje jednak, że jeśli atak nie był przypadkowy, to jego intencje są jasne. - Chodzi o pogłębianie konfliktu oraz wzmacnianie poczucia terroru i ciągłego zagrożenia wśród ludności. W ten sposób wysłano także jasny sygnał, że region jest niestabilny i zdemoralizowany pod każdym względem - analizuje prezes Fundacji Pułaskiego.

Niespokojny wschód

Minionej nocy rebelianci atakowali także z Morza Azowskiego na południu obwodu donieckiego. Jak poinformował ekspert wojskowy Dmytro Tymczuk, lądowe stanowisko ukraińskie ostrzelano z granatnika ustawionego przez separatystów na kutrze.

Separatyści nacierali także w Doniecku, stolicy obwodu, gdzie przez całą noc było słychać eksplozje. W mieście wciąż nie działa dworzec autobusowy, uruchomiono jednak dworzec kolejowy, który został zaatakowany w poniedziałek. Rejony walk omijane są przez komunikację miejską. Za najbardziej niebezpieczny obszar uznawane są tereny wokół lotniska. Ukraińskie władze doradzają mieszkańcom okolicznych domów, by nie opuszczali swoich posesji.

Walki trwają także w Ługańsku, gdzie w ciągu ostatniej doby zginęło pięcioro cywili. Jak przekazało dowództwo operacji przeciw separatystom, wciąż niebezpiecznie jest także w rejonie Krasnodonu, Gorłówki, Awdijiwki, Popasnej i bezpośrednio przy granicy z Rosją.

Adam Parfieniuk, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)