Atak rakietowy na Ukrainę. "Putin odpala wszystko, co ma w magazynie"
W poniedziałek, w 229. dniu wojny byliśmy świadkami zmasowanego, rosyjskiego ostrzału rakietowego w Ukrainie. Putin do swojego barbarzyńskiego ataku użył ponad 80 pocisków, z czego ponad połowa została zestrzelona przez obronę przeciwlotniczą Sił Powietrznych Ukrainy. W nalotach uczestniczyły m.in. irańskie drony, ale na miasta spadały też pociski samosterujące Kalibr wystrzeliwane z okrętów na Morzu Czarnym. - Putin odpala wszystko, co ma w magazynie. Przeprowadził atak pod hasłem "masa, nie precyzja". To był akt ślepego terroru bez militarnych korzyści – mówi WP płk Piotr Lewandowski, były weteran misji w Afganistanie i Iraku.
W poniedziałek pociski uderzyły m.in. w centrum Kijowa, w Zaporoże, a także na miasta na zachodzie kraju. Według wstępnych doniesień zginęło około 10 osób, a blisko 60 zostało rannych. Siły Zbrojne Ukrainy informowały o zestrzeleniu ok. 46 pocisków z ponad 80 wystrzelonych przez Rosjan. Zostały one wycelowane w największe miasta, zdecydowana większość trafia w cele cywilne.
Ukraiński Sztab Generalny ujawnił, że Rosja do ataku użyła rakiet różnego typu, ze wszystkich kierunków w szczególności z Morza Czarnego i regionu kaspijskiego. Wykorzystano pociski manewrujące lądowe, morskie oraz powietrzne. Rakiety X-101 wystrzelono z regionu Morza Kaspijskiego z jedenastu bombowców strategicznych Tu-95 i Tu-160. Z kolei pociski samosterujące Kalibr odpalono z Morza Czarnego. Do ostrzały wykorzystano również Iskanderów, wieloprowadnicowe wyrzutnie rakiet Tornado, zestawy rakietowych S-300, a także irańskie drony.
- Putin odpala już wszystko, co ma w magazynie. Narusza kolejny zapas. Pomijając pierwszy dzień wojny, przeprowadził największy rosyjski ostrzał rakietowy na Ukrainę w stylu "masa nie precyzja". Część rakiet skierowana była zapewne na infrastrukturę wojskową, ale nie trafiła. Kolejna część została wystrzelonych na zasadzie aktu terroru i miała spowodować jak największe straty wśród ludności cywilnej. I była ewidentną odpowiedzią, na to co się stało na moście Krymskim – mówi Wirtualnej Polsce płk Piotr Lewandowski, były weteran misji w Iraku i Afganistanie, ekspert ds. wojskowości.
I jak dodaje, Rosjanie byli prawdopodobnie przygotowani na inną okazję do uderzenia, ale musieli odpowiedzieć.
- Uszkodzenie mostu Krymskiego to dla Putina wizerunkowy i prestiżowy cios. Uległ też naciskom propagandystów, którzy nawoływali do ataku na ukraińską infrastrukturę i nakręcali spiralę do uderzenia. To jednak nie zmienia obrazu pola walki w kluczowy sposób. Nie ma porównania, do tego, jak to Ukraińcy precyzyjnie atakowali składy amunicji i dowodzenia czy stacje przeładunkowe – ocenia płk Piotr Lewandowski.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W ocenie wojskowych analityków, rosyjski atak – od militarnej strony – był bezmyślny. Rosja użyła do niego sporo cennych rakiet kierowanych dalekiego zasięgu. Przypomnijmy, że już po wcześniejszych atakach rakietowych na mniejszą skalę, mówiło się, że Moskwa zaczęła rakiety manewrujące oszczędzać i używać zamiast nich starych radzieckich pocisków. Dodatkowo - uderzenia w cywilne obiekty - po raz kolejny obnażyły jakość rozpoznania wywiadowczego na terenie Ukrainy. Celem Rosjan miały być bowiem głównie obiekty infrastruktury wojskowej.
Według płk. Piotra Lewndowskiego, rozpoznanie rosyjskie nie jest w stanie precyzyjnie wykryć strategicznych celów w Ukrainie.
- Rosyjskie systemy naprowadzania są "upośledzone", jeśli je porównamy np. z amerykańskimi czy brytyjskimi systemami, używanymi przez ukraińskie wojska. Rosja odpala rakiety z maksymalnego zasięgu, żeby samemu nie być narażona na odpowiedź. Celność takiej rakiety więc spada. Rosjanie używają m.in. inercyjnych systemów naprowadzania. Im dalej wystrzelona rakieta, tym większe ryzyko, że nie trafi w cel. Błąd rośnie podczas lotu. Efekt jest taki, że trafiają z małą precyzją – komentuje płk Piotr Lewandowski.
Zdaniem wojskowego, ponad połowa zestrzelonych rosyjskich rakiet przez ukraińską armię to "dobry wynik".
- Systemy przeciwlotnicze mają określoną wydolność, są w stanie śledzić w tym samym czasie określoną ilość celów, a nie wszystkie równocześnie. Dlatego Rosjanie prowadzili zmasowany atak rakietowy, bowiem większa liczba wystrzelonych w tym samym czasie przeciąża systemy obrony przeciwlotniczej. Dodatkowo Ukraina musi mieć "oczy" wszędzie. Ze względu na linię frontu i terytorium, które muszą chronić – twierdzi płk Piotr Lewandowski.
I jak dodaje, przy takiej ilości rakiet tylko najbardziej zaawansowana obrona przeciwlotnicza jest w stanie strącić pociski przeciwnika. Zwraca również uwagę na skuteczność irańskich dronów, używanych przez Rosję.
- Irańskie drony są proste, ale – jak się okazuje – dla Rosjan sprawdzają się na tej wojnie. One "pracują" tam, gdzie ukraiński system obrony przeciwlotniczej jest najmniej aktywny. Są na obszarze Ukrainy niebezpieczną bronią. Przy zaawansowanym technologicznie systemie byłyby niszczone, ale w przypadku tego konfliktu mogą wyrządzić sporo strat – uważa ekspert.
W ocenie płk. Piotra Lewandowskiego, rosyjska nawałnica rakietowa była aktem ślepego terroru bez militarnych korzyści.
- Rosjanie może i chcieli uderzyć w wojskową infrastrukturę, ale zniszczyli mieszkalny blok. Oni nie mają skrupułów i wychodzą z założenia jak terroryści. Żeby atak przeprowadzić Putin musiał sięgnąć po strategiczne zasoby najwyższego poziomu. To pokaz siły na wewnętrzny użytek. Rosjanie oczekiwali odpowiedzi za zniszczenie mostu Krymskiego, więc Putin im ją dał. To ślepy odwet – podsumowuje płk Piotr Lewandowski.
Sylwester Ruszkiewicz, dziennikarz Wirtualnej Polski