Atak nożownika w Turku. "Finowie nie panikują, złapali dzieci za ręce i poszli do samochodów"
- Finowie nie są raczej tacy, którzy wpadają w histerię i biegną z krzykiem, uciekając. Po prostu wszyscy złapali za ręce swoje dzieci, wyprowadzili je ze sklepu, wsiedli w samochody - relacjonowała zamach w Turku Polka, która widziała atak nożownika.
Dwie osoby nie żyją, a co najmniej osiem trafiło do szpitala po ataku nożownika w mieście Turku w południowo-zachodniej Finlandii. Motywy sprawcy są nieznane.
Atak miał miejsce w samym centrum miasta. RMF FM rozmawiało z kobietą, która w trakcie ataku była w sklepie z zabawkami nieopodal miejsca tragedii. - Policja powiedziała nam, że jest alarm, prawdopodobnie terrorystyczny, i w tej chwili wszyscy muszą wyjść, centra są zamykane - mówiła.
Rozmówczyni radia podkreślała, że na miejscu nie było paniki. - Finowie nie są raczej tacy, którzy wpadają w histerię i biegną z krzykiem, uciekając - mówiła.
Świadkowie zajścia mieli złapać za ręce swoje dzieci i skierować się spokojnie do samochodów. -Zamknęli się w nich i albo siedzieli na parkingu, albo odjechali do domu. Momentalnie korki się stworzyły, co też jest nieprawdopodobne tutaj, bo tutaj zazwyczaj nigdy nie ma korków - przyznała.
Źródło: RMF FM