Armia Putina podejmuje duże ryzyko. Przygotowują się do mobilizacji
Rosjanie przygotowują się do mobilizacji na okupowanych terenach. Za nic mają prawo. Tysiące Ukraińców mogą trafić do rosyjskiej armii i na front. Ale dla wojska Putina to również niemałe ryzyko.
Jeszcze przed wybuchem pełnoskalowej wojny Federacja Rosyjska powoływała do służby mieszkańców obu marionetkowych republik - donieckiej i ługańskiej. Trafiali oni nie tylko na front, ale także w odległe zakątki federacji. Ukraińcy nie mają dokładnych statystyk dotyczących mobilizacji Ukraińców na okupowanych terenach Donbasu, jednak według Głównego Zarządu Wywiadu Ministerstwa Obrony Ukrainy na terenach okupowanych planowano zmobilizować 26 tys. ludzi i aż 55 proc. z nich zostało wziętych siłą.
Po sfałszowanych referendach prowadzonych na okupowanych terenach znaleźli nowe zasoby mobilizacyjne. Tuż po oficjalnym ogłoszeniu wyników Ukraińcy zostali zmuszeni do oddawania swoich paszportów. Jeśli tego nie robili, byli zwalniani z pracy, nie otrzymywali pomocy humanitarnej czy ograniczano im swobodę poruszania się. Kiedy tylko odebrali rosyjskie paszporty, zostali zmuszeni do wypełnienia dokumentów mobilizacyjnych.
- W Sewastopolu od 20 stycznia br. rosyjskim komisariatom wojskowym powierzono zadanie uzupełnienia strat Rosji w tzw. specjalnej operacji wojskowej kosztem miejscowej ludności cywilnej. Wszyscy pracownicy cywilni musieli wypełnić formularz, w którym należało podać informacje o stopniu wojskowym rezerwy i dostępności prawa jazdy - powiedział Andriej Kowalow, rzecznik ukraińskiego Sztabu Generalnego.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
To właśnie komendy uzupełnień w Sewastopolu mają odpowiadać za powołania na terenie okupowanego Zaporoża i okolic. Rosjanie nie okupują w regionie żadnego większego miasta, gdzie można by było umiejscowić podobny oddział. Władze okupacyjne zapowiedziały, że odmowa rejestracji może być zagrożona karą.
W Berdiańsku wszyscy lekarze, którzy otrzymali rosyjski paszport, muszą zarejestrować się do służby wojskowej w celu dalszej mobilizacji. Jeśli odmówią, grozi im utrata pracy. Ukraińcy mają niewielki wybór. Albo pod przymusem przywdzieją rosyjski mundur, albo muszą przebijać się do swoich.
- Wymiar ludzki będzie tragiczny, bo Ukraińcy będą zmuszeni do służby wojskowej. Tylko pytanie, czy jedynie na terenach okupowanych - zastanawia się dr Michał Piekarski, specjalista ds. bezpieczeństwa z Uniwersytetu Wrocławskiego. - Prawdopodobne jest to, że osoby takie będą wysyłane do Rosji. Na przykład na Daleki Wschód. I będzie to jeszcze jedna forma represji - zauważa.
- Być może chodzi właśnie o to, aby kolejne grupy osób wysiedlić przynajmniej czasowo. Nie dotyczy to już osób aktywnie się sprzeciwiających, bo takie pójdą do więzienia lub już w nich są – dodaje.
Wątpliwości prawne
Służba Bezpieczeństwa Ukrainy zwykle zarzuca Ukraińcom wcielonym siłą do rosyjskiej armii zdradę stanu. Do tego bardzo często dokładane są zarzuty naruszenia integralności terytorialnej i nienaruszalności Ukrainy, udział w nielegalnych grupach zbrojnych i organizacjach terrorystycznych, za jakie uważane są milicje marionetkowych republik. Rzadziej działalność kolaboracyjną.
Ukraińcy uważają, że oskarżeni mieli możliwość odmowy służby we wrogiej armii. Również przed sąd trafiają żołnierze, którzy dobrowolnie oddali się do ukraińskiej niewoli. Prokuratura rzadko bierze pod uwagę, że zostali wcieleni siłą, a zaraz po pojawieniu się na froncie dezerterują i przechodzą na ukraińską stronę.
Działacze organizacji pozarządowych i prawnicy zauważają, że gdyby kary były mniejsze, albo zrozumienie wymiaru sprawiedliwości większe, to takich dezercji mogłoby być więcej. Wielokrotnie wspominała o tym Alena Lunewa z organizacji pozarządowej Zmina. Mówią o tym również obrońcy z urzędu, którzy reprezentują sądzonych żołnierzy. Według nich wiele zależy od czasu, który minął od wcielenia do zdezerterowania. Dlatego sprawy powinny być traktowane bardzo indywidualnie.
Jednak nie są. W ten sposób Ukraina zamyka drogę wielu osobom, które z różnych względów nie miały możliwości opuszczenia terenów okupowanych, a zostały siłą wcielone do armii okupanta. Jest to casus podobny do Ślązaków czy Kaszubów podczas II wojny światowej. Wówczas masowo dezerterujący Polacy wzmocnili polskie Korpusy na Zachodzie.
Z drugiej strony ukraińska prokuratura prowadzi śledztwa przeciwko rosyjskim władzom okupacyjnym, ponieważ wcielanie siłą obywateli okupowanych terenów jest niezgodne z prawem międzynarodowym. Lunewa na łamach dw.com zauważyła, że zakrawa to na ironię.
Po co Rosjanom Ukraińcy?
Nie ma wątpliwości, że planowany duży pobór będzie miał przede wszystkim wydźwięk represyjny. Niewielu Ukraińców decyduje się na jawną kolaborację i służbę w obcej armii. Większość stawia bierny opór, co powoduje, że wysyłani są do służby tyłowej. Większość z budowniczych rosyjskich linii obronnych na terenie Zaporoża to właśnie wcieleni siłą mieszkańcy obwodu.
- Rosjanie wcielają potencjalnych przyszłych uczestników ruchu oporu, którzy na przykład mogliby przejść na stronę ukraińską w razie dużej ofensywy - zauważa dr Piekarski. - To oznacza, że będą mieli w armii setki, jeśli nie tysiące ludzi, którzy tam nie chcą być. Nie będzie można im zaufać.
- Więc wojskowo to Rosjanom nie pomoże tylko zaszkodzi. Przymuszenie bowiem to coś innego niż aktywna kolaboracja. To zawsze bat i będą musieli teraz patrzeć, czy wcieleni siłą Ukraińcy nie będą chcieli zdezerterować albo strzelić Rosjanom w plecy - podsumowuje ekspert.
Na razie Rosjanie nie poinformowali, kiedy rozpoczną pobór w "nowych rosyjskich obwodach". Z dotychczasowej praktyki, jaką stosowano w Donbasie można się spodziewać, że nie będzie to jedna wielka akcja, a kilka - kilkanaście mniejszych, które nie wywołują tak wielkiego zainteresowania opinii publicznej.
Dla Wirtualnej Polski Sławek Zagórski