Armia prawników czeka na wyniki amerykańskich wyborów
Prawnicy reprezentujący obie partie - Republikańską i Demokratyczną - czekają gotowi do akcji w razie sporów o wynik głosowania w wyborach prezydenckich w USA, prawdopodobnych w stanach, gdzie szanse obu kandydatów są wyrównane.
02.11.2004 | aktual.: 02.11.2004 19:18
W zgodnej opinii, w historii nie było jeszcze wyborów prezydenckich tak obserwowanych i otoczonych taką atmosferą podejrzliwości o nadużycia i oszustwa. Nie było też takiego niepokoju, że ostateczny rezultat nie będzie znany od razu, a z dużym opóźnieniem, jak to się zdarzyło 4 lata temu.
Oprócz tysięcy prawników, wybory obserwują dziesiątki tysięcy ochotników i etatowych działaczy Partii Republikańskiej i Partii Demokratycznej, a nawet obserwatorzy międzynarodowi.
Już przed wyborami doszło do konfliktów na tle rejestracji wyborców. Republikanie domagali się skrupulatniejszego sprawdzania tożsamości rejestrujących się wyborców; Demokraci oskarżali ich, że zastraszają w ten sposób wyborców i zniechęcają ich do głosowania. Dotyczy to głównie Murzynów, Latynosów i nie znających dobrze angielskiego imigrantów.
Wyborcom, których nie ma na liście zarejestrowanych, umożliwiono w tym roku w większym stopniu głosowanie na tzw. kartkach tymczasowych (lub zastępczych). Mają być one weryfikowane i liczone później, co stwarza kolejne pole do sporów.
W przeddzień wyborów sąd federalny zakazał obecności w lokalach wyborczych w stanie Ohio aktywistów Partii Republikańskiej, którzy chcieli tam dodatkowo sprawdzać tożsamość wyborców. Sąd uznał argument Demokratów, że onieśmieliłoby to wiele osób, zwłaszcza z mniejszości rasowych.
Republikanie, którzy planowali umieszczenie w Ohio 3600 takich działaczy-kontrolerów, złożyli jednak odwołanie od tego werdyktu i zapowiadają podobne akcje w innych stanach "niezdecydowanych", jak Floryda, Pensylwania i Nowy Meksyk.
Innym potencjalnym źródłem konfliktów są maszyny do głosowania. Na Florydzie - miejscu słynnego sporu w 2000 r. -zniesiono wadliwie zaprojektowane kartki do głosowania przez perforację ("motylkowe") i zastąpiono je maszynami elektronicznymi. Te ostatnie jednak - jak się okazało - także się mylą, a w dodatku nie mają urządzeń do papierowego zapisu głosowania, co uniemożliwia weryfikację jego wyników.
Wspomniane "motylkowe" kartki do dziurkowania, gdzie nazwiska kandydatów mylą się wyborcom, pozostawiono natomiast w Ohio. Obowiązują one jeszcze w kilku innych stanach; w sumie głosuje tak jeszcze około 14% Amerykanów.
Okazję do nadużyć stwarza też głosowanie wczesne - przed dniem wyborów - i pocztowe, co umożliwiono większej liczbie wyborców pod pretekstem zachęcenia do udziału w wyborach.
Chaos potęguje fakt, że w USA nie ma jednolitego systemu wyborczego - każdy stan, a nawet mniejsze jednostki administracyjne (hrabstwa, gminy) mają swoje lokalne przepisy i swoje metody głosowania.
Biorąc to wszystko pod uwagę, eksperci obawiają się, że wyników wyborów prezydenckich nie poznamy w nocy z wtorku na środę. W 2000 r. o zwycięstwie prezydenta Busha rozstrzygnął dopiero w grudniu Sąd Najwyższy. (reb)
Tomasz Zalewski