Antyterroryści działają po omacku
Gdyby to była większa katastrofa, nie poradzilibyśmy sobie - tak zareagował na eksplozję na Tamce szef biura zarządzania kryzysowego. Brak koordynacji służb ratowniczych potwierdza raport, do którego dotarło "Życie Warszawy".
Raport opisuje, minuta po minucie, przebieg ćwiczeń antyterrorystycznych Forum 2004, zorganizowanych w marcu w Sali Kongresowej. Lektura dokumentu jest bardziej niepokojąca niż pasjonująca - pisze w artykule "Ratownicy bez kontaktu" w Życiu Warszawy Andrzej Walentek.
Z raportu wynika jedno - "terroryści", którzy zaatakowali Salę Kongresową w nocy z 12 na 13 marca 2003 roku, byli lepiej zorganizowani od policjantów. Chaos rozpoczął się od kłopotów z łącznością. Członkowie sztabu kierującego akcją musieli używać telefonów komórkowych, bo zawiodły policyjne radiostacje. Z komórkami też był kłopot, bo zakłócały je urządzenia zagłuszające znajdujące się obok sali, w której kierujący akcją zastanawiali się, jak ratować zakładników.
Kierująca działaniami policji podinsp. Grażyna Biskupska nie potrafiła przestawić swej radiostacji na specjalny kanał łączności komendy stołecznej. Problemu z przejmowaniem rozkazów policji nie mieli za to "terroryści", którzy pojmali funkcjonariusza z dobrze działającym radiotelefonem. Choć od ataku upływały już godziny, do sztabu nie dotarły precyzyjne informacje o liczbie "terrorystów" i zakładników. Sztab akcji nie wiedział nawet, co robili policjanci. W końcu do sztabu dotarła informacja o "zastrzeleniu" czterech policyjnych negocjatorów. Smutna wiadomość wzbudziła jednak konsternację, bo w sztabie nikt nie wiedział, że w ogóle zaczęły się jakieś negocjacje!
Niekwestionowany sukces odniosły za to policyjne psy, które wykryły ładunek wybuchowy w zielonym oplu zaparkowanym przy wejściu do Sali Kongresowej - można przeczytać w artykule "Ratownicy bez kontaktu" w Życiu Warszawy. (IAR)