ŚwiatAntyamerykański radykalizm w Korei Płd. "Egzotyczna" mniejszość nienawidzi USA i chce zjednoczenia

Antyamerykański radykalizm w Korei Płd. "Egzotyczna" mniejszość nienawidzi USA i chce zjednoczenia

Nożownik, szaleniec, recydywista - 55-letni Kim Ki-jong rzucił się na Marka Lipperta, ambasadora USA w Korei Południowej i ugodził go nożem, choć niektóre relacje mówią o żyletce. Polała się krew, dyplomacie założono 80 szwów na twarzy, a Kim usłyszał zarzut morderstwa. Jego czyn nie jest jednak podszyty wyłącznie czystym szaleństwem, a ofiara ataku nie była przypadkowa. Mężczyzna od lat był zaangażowanym nacjonalistą, zwolennikiem zjednoczenia Półwyspu Koreańskiego i przeciwnikiem obecności amerykańskich wojsk.

Antyamerykański radykalizm w Korei Płd. "Egzotyczna" mniejszość nienawidzi USA i chce zjednoczenia
Źródło zdjęć: © PAP/EPA | Yonhap
Adam Parfieniuk

06.03.2015 | aktual.: 06.03.2015 21:18

Rządy USA i Korei Południowej zdecydowanie potępiły atak radykała, podkreślając wagę i żywotność sojuszu obu krajów. Zresztą sam Lippert ze szpitalnego łóżka zamieścił wpis na Twitterze, w którym obiecał szybki powrót i pracę na rzecz umacniania więzi obu narodów.

Zamach na ambasadora nastąpił trzy dni po rozpoczęciu amerykańsko-koreańskich ćwiczeń wojskowych na półwyspie, które z całą pewnością nie były zgodne z ideami wyznawanymi przez napastnika. Nie były jednak iskrą, która pchnęła go do działania, bo jak sam przyznał tuż po aresztowaniu zaplanowanie napaści zajęło mu 10 dni. Z drugiej strony dzień przed dokonaniem ataku narzekał na swoim blogu, że wspólne manewry blokują możliwość organizowania kolejnych spotkań rodzin podzielonych przez granicę wyznaczoną po wojnie koreańskiej w 1953 roku.

Podobnie radykalnych poglądów ani tym bardziej czynów nie podzielają i nie popierają jego rodacy. Przypadek radykała

Kim pała nienawiścią nie tylko do Amerykanów. W 2010 roku został aresztowany za rzucanie bryłami betonu w japońskiego ambasadora w Seulu. Trafił w stojącą obok tłumaczkę, którą lekko zranił. - Jeśli jesteście Koreańczykami, zabijcie tego drania! - krzyczał zanim nie został obezwładniony. Już w areszcie tłumaczył, że chciał zabić ambasadora i zapisać się w historii jak An Jung-geun, który w 1909 roku zamordował byłego japońskiego premiera i generalnego gubernatora Korei, będącej wówczas protektoratem Cesarstwa Wielkiej Japonii. Za napaść Kim usłyszał wyrok dwóch lat pozbawienia wolności. Sąd zawiesił odbywanie kary.

Swoją konfrontacyjną postawę wobec Kraju Kwitnącej Wiśni Kim tłumaczy nieuprawnionymi - jego zdaniem - roszczeniami Japonii do wysp Dokdo. Ten archipelag składający się z około 90 wysepek i raf od lat jest przedmiotem dyplomatycznych nieporozumień między Tokio a Seulem. Kim Ki-jong na tyle wziął sobie do serca los archipelagu, że sam siebie mianował kimś w rodzaju rzecznika i bojownika o jednoznaczne przyłączenie wsyp do Korei Południowej.

Marzeniem Kim Ki-jonga jest zjednoczenie obu Korei bez kurateli amerykańskiej. Jednak jego poglądy plasują go niebezpiecznie blisko komunistów z Korei Północnej, których zresztą niedoszły zabójca amerykańskiego ambasadora darzy szacunkiem. W latach 2006-2007 odbył co najmniej sześć podróży na Północ, a w 2011 roku proponował wzniesienie w Seulu miejsca pamięci po zmarłym Kim Dzong Ilu, dyktatorze Korei Północnej.

Atak na amerykańskiego ambasadora zyskał zresztą aprobatę reżimu w Pjongjangu, który w komunikacie państwowej agencji KCNA skrytykował wspólne manewry wojskowego USA i Korei Południowej oraz pochwalił "akt oporu" i "sprawiedliwą karę wymierzoną w amerykańskich podżegaczy wojennych".

Warto jednak wspomnieć, że w przeszłości Kim angażował się nie tylko w radykalne akcje podszyte koreańskim nacjonalizmem. W 2007 roku próbował podpalić się w akcie protestu przed Błękitnym Domem, siedzibą prezydenta Korei Południowej. Tym razem domagał się ujawnienia prawdy o gwałcie z 1998 roku, w którym kobieta pracująca w jego biurze padła ofiarą czterech napastników, a nikt nie został aresztowany.

Poglądy na cenzurowanym

W grudniu ubiegłego roku południowokoreański trybunał konstytucyjny zdelegalizował lewicową partię Tonghap-jinbodang pod zarzutem zagrożenia demokracji. Okolicznością łagodzącą nie był nawet fakt, że ugrupowanie w niej współuczestniczyło. Zajęło w wyborach do obecnego parlamentu trzecią pozycję z sześcioma procentami głosów, co przełożyło się na siedem mandatów. Sędziowie orzekli, że działania partii są szkodliwe, a jeden z jej liderów wylądował za kratami. - Reakcja sądu pokazuje, w jaki sposób temat północnokoreański jest postrzegany przez społeczeństwo Południa. Władze na czele z prezydent Park Geun-hye nie dążą do zbliżenia i współpracy z Koreą Północną, bo to kwestia drażniąca społeczeństwo.

Zdelegalizwoany Tonghap-jinbodang był reprezentacją osób o poglądach zbliżonych właśnie do 55-letniego zamachowca. Lewicowy nacjonalizm w ich wykonaniu w skrócie zakładał zakończenie współpracy wojskowej ze Stanami Zjednoczonymi i wyproszenie 30 tys. żołnierzy USA, którzy stale stacjonują na Południu. Zdaniem polityków ten ruch zapewniłby pokojowe połączenie z Koreą Północną i denuklearyzację, bo to Amerykanie są stroną, która dzieli koreański naród. Jednak ogół południowokoreańskiego społeczeństwa zachowuje w tej kwestii większy rozsądek.

Antyamerykański radykalizm wybucha czasami także w ławach poselskich. I to dosłownie, jak w 2011 roku, gdy jeden z posłów odpalił granat z gazem łzawiącym na sali obrad. Chciał w ten sposób zapobiec przegłosowaniu umowy o wolnym handlu pomiędzy USA a Koreą Południową. Protest nie okazał się skuteczny, ale tego typu incydenty pokazują, że wśród niewielkiej części ludności Południa tli się pankoreański, nacjonalistyczny radykalizm, który pewnego dnia może doprowadzić do tragedii. Tym razem brakowało dwóch centymetrów, bo jak orzekli lekarze, tyle potrzeba było, by rany odniesione przez amerykańskiego ambasadora mogły okazać się śmiertelne.

Adam Parfieniuk, Wirtualna Polska

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (114)