Antoni Macierewicz - głośne rozstanie z rządem PiS albo kopniak w górę
Dziś Antoni Macierewicz jest wiceprezesem PiS, ale szybko może się znaleźć na marginesie bądź poza partią. Alternatywą jest kopniak w górę - na przykład na stanowisko marszałka Sejmu.
26.04.2017 | aktual.: 26.04.2017 14:44
Dziś minister obrony narodowej ma ogromną władzę. W budżecie MON znajduje się ponad 37 miliardów złotych. Po likwidacji Ministerstwa Skarbu Państwa w zarząd resortu przeszło ponad 20 spółek - w tym Mesko, Huta Stalowa Wola, Stomil-Poznań, Polska Grupa Zbrojeniowa i Polski Holding Obronny. A przez to masa stanowisk do obsadzenia.
Macierewicz wojuje Smoleńskiem
Antoni Macierewicz zbudował swoją obecną pozycję na prawicy dzięki dwóm rzeczom. Po pierwsze: legendzie, jaką jest owiany dzięki swojej działalności opozycyjnej w czasach PRL, przez co w relacjach z Jarosławem Kaczyńskim występuje jako "starszy brat". I po drugie, ale dziś ważniejsze: poświęcił się tematowi katastrofy smoleńskiej, gdy władzę dzierżyła Platforma Obywatelska. Od lat sufluje prezesowi PiS teorie o zamachu na Tu-154M. Nie pozwolił zamknąć śledztwa smoleńskiego. Macierewicz nie byłby sobą, gdyby nie traktował tragedii z 10 kwietnia jako podstawy do odbudowania siebie jako polityka. Bo dla szefa MON wszystko jest polityką.
Kto jednak Smoleńskiem wojuje, od Smoleńska może zginąć. Dziś już bowiem jak na dłoni widać, że zaplecze eksperckie, które służyło Macierewiczowi w czasach partyzanckiego badania katastrofy, nie jest w stanie unieść profesjonalnego dochodzenia.
Dr Wacław Berczyński jest dziś człowiekiem skompromitowanym. Samo MON - choć oczywiście nie wprost - stwierdziło, że jest mitomanem i kłamcą albo po prostu odkleił się od rzeczywistości i co najmniej zawodzi go pamięć. Bo jak inaczej zinterpretować zupełne odcięcie się MON od Berczyńskiego, gdy doktor stwierdził, że to on "wykończył caracale" i był "pełnomocnikiem [Macierewicza] w sprawie śmigłowców"? Zaraz potem Berczyński złożył rezygnację z przewodniczenia podkomisji i rady nadzorczej WZL nr 1 w Łodzi, w której fuchę podarował mu Macierewicz. Ot - co już nieaktualne - żeby sobie dorobił do pensji szefa podkomisji (8 tys. zł) kolejne 3 tys. zł.
Berczyński "blefuje"
Blamaż Berczyńskiego można porównać do słynnego "blefu" prof. Jacka Rońdy. Ten pan ordynarnie skłamał, że na rosyjskim targu kupił dokument potwierdzający, jakoby tupolew nie zszedł poniżej 100 m. Potem w TV Trwam dumnie "wyspowiadał" się, że na antenie TVP wprowadził w błąd 3-4 miliony widzów.
Rońda bredził w połowie 2013 r., co nie było dla Macierewicza jeszcze zbyt groźne. Teraz bredzić zaczął Berczyński, a to on miał być motorem napędowym dochodzenia do prawdy o Smoleńsku. Były już szef podkomisji okazał się jednak tępym narzędziem, którego Macierewicz musiał się pozbyć, aby nie brnąć w śmieszność i ponosić ryzyko kolejnych rewelacji doktora.
Słowa Berczyńskiego już jednak przyniosły szefowi MON realne szkody. Opozycja chce komisji śledczej, a przetarg na astronomiczną kwotę 13,5 miliarda złotych znów wrócił na czołówki. A poza tym jak nie wątpić w Macierewicza - głównego kadrowego w potężnym ministerstwie - skoro wyjaśnienie tragedii narodowej powierzył panu Berczyńskiemu? Jak mógł się tak pomylić, skoro wcześniej minister wygłaszał peany pod jego adresem?
Ster podkomisji przejął już dr Kazimierz Nowaczyk - doradca Macierewicza, a prywatnie od wielu lat jego przyjaciel. I człowiek bardziej jednak okrzesany oraz sprawniejszy w kontaktach z mediami niż Berczyński.
"Antoni!" czy "Jarosław!"
Brak powagi podkomisji smoleńskiej i zwątpienie w nią - o czym mówią już nawet rodziny ofiar wcześniej wiążące z nią nadzieje - to fakty. Z kolei Prokuratura Krajowa bezceremonialnie i na chłodno prowadzi swoje śledztwo, dokonuje kolejnych ekshumacji i ujawnia błędy jak zamiany ciał. Dla rodzin to bolesne, ale z punktu widzenia interesu państwa trudno odmówić jej racji.
Podkomisja równolegle brnie wciąż jednak w tezę o zamachu bombowym na Tu-154M. Bo tak jej członków dobrał sobie Macierewicz i taki jest jego interes polityczny. On sam jednak w tej polityce słabnie, bo wiano w postaci najtwardszego elektoratu smoleńskiego jest coraz mniejsze. Takich ludzi ubywa, choć wciąż nie można im pominąć. Jest też pytanie: na ile ludzi skandujących na miesięcznicach "Antoni! Antoni!" PiS zdoła zatrzymać, a na ile będą oni skłonni iść za Macierewiczem, gdyby ten z PiS odszedł. Wciąż przecież - nieprzypadkowo - utrzymuje w formalnym istnieniu swój Ruch Katolicko-Narodowy. W przygniatającej większości zapewne "elektorat smoleński" pozostałby przy PiS, ale nawet parę wyrwanych przez Macierewicza punktów procentowych może być w 2019 r. na wagę wygranej.
Sondaże: coraz mniej Polaków wierzy w zamach
Kapitał Macierewicza jednak topnieje i to wcale nie z wolna. Najnowszy sondaż pokazuje, że (pytanie brzmiało "czy uważa Pan/Pani, że katastrofa, do której doszło 10 kwietnia 2010 pod Smoleńskiem, i w której zginęli prezydent Lech Kaczyński i 95 towarzyszących mu osób, była wynikiem zamachu?") 18 proc. ankietowanych zgodziło się z teorią o zamachu ("raczej tak" i "zdecydowanie tak"). Podczas gdy w minionym roku odsetek ten rósł i sięgał nawet 27 proc.
Wiele oczywiście zależy od sposobu sformułowania pytania i rozróżniania, czy rzekomy zamach miał się dokonać w wyniku wybuchu (w to wedle sondażu IBRIS wierzy raptem 6,5 proc.) czy w białych rękawiczkach poprzez "sprowadzanie na śmierć" przez kontrolerów lotu (a w to kolejnych 10 proc.). Takie wyniki dało badanie przeprowadzane tuż po konferencji (10 kwietnia br.) podkomisji smoleńskiej dr. Wacława Berczyńskiego. A ta wskazała, że najprawdopodobniej na pokładzie tupolewa wybuchła bomba termobaryczna.
Wniosek z sondaży jest prosty: coraz mniej Polaków wierzy w teorię o zamachu w Smoleńsku, a już wersja podkomisji (czyli Macierewicza) jest w stanie przekonać jedynie marginalną część ludzi. Ale dla PiS to był i będzie bardzo istotny składnik elektoratu. Wystarczy wspomnieć, że w zeszłorocznym badaniu panelu Ariadna aż 71 proc. zwolenników PiS wierzyło w jakąś wersję zamachu w Smoleńsku. Nawet jeśli ta liczba byłaby przesadzona i malała, to nie sposób jej zlekceważyć. Obecność Macierewicza zraża z kolei wyborców bardziej stonowanych - tych, kórzy w 2015 r. dali wygraną PiS i Andrzejowi Dudzie.
Macierewicz coraz większym balastem dla PiS
Wraz z kolejnymi szkodliwymi dla PiS posunięciami Macierewicza (lojalność wobec Bartłomieja Misiewicza, konflikt z Andrzejem Dudą, nieporadność podkomisji, sprawa Mistrali), coraz klarowniej widać, że sposobem na nowe otwarcie dla ekipy rządowej jest co najmniej pozbycie się tego właśnie ministra z rządu. Albo wręcz jego zupełne odejście z obozu władzy. Alternatywą jest kopniak w górę i na przykład stanowisko marszałka Sejmu. Ten drugi scenariusz był już nawet w PiS sondowany kilka miesięcy temu. Wówczas formalnie Macierewicz zostałby osobą nr 2 w państwie, ale władzę miałby mniejszą.
O ile do szczytu NATO w Warszawie (lipiec 2016 r.) Macierewicz się hamował i wręcz zaskakiwał swoim stonowaniem, tak później ciężko zaczął pracować, by stać się największym balastem dla PiS. Pozbycie się go kopniakiem w górę traci więc dla PiS - co pokazują też sondaże - na atrakcyjności.