Anna Jarucka dostanie grzywnę i wyrok "w zawieszeniu"?
Kary dwóch lat więzienia w zawieszeniu i 5 tys. zł grzywny chce prokuratura dla Anny Jaruckiej oskarżonej m.in. o posłużenie się fałszywym dokumentem na temat oświadczenia majątkowego była szefa MSZ Włodzimierza Cimoszewicza. Obrona chce uniewinnienia. Wyrok za tydzień.
24.05.2010 | aktual.: 24.05.2010 14:44
Przed Sądem Okręgowym w Warszawie strony wygłosiły mowy końcowe w rozpoczętym w styczniu 2007 r. procesie 42-letniej b. asystentki Cimoszewicza. Afera z jej udziałem doprowadziła do wycofania się tego polityka z wyborów prezydenckich w 2005 r. Jarucka, której formalnie grozi do 5 lat więzienia, nie przyznawała się do zarzutów.
Zrobiło się o niej głośno, gdy w sierpniu 2005 r. oświadczyła przed sejmową komisją śledczą ds. PKN Orlen, że Cimoszewicz miał ją w kwietniu 2002 r. upoważnić do zamiany swego oświadczenia majątkowego za 2001 r. i usunięcia z jego pierwotnego oświadczenia informacji o posiadanych przezeń akcjach PKN Orlen. On sam mówił wtedy, że jego oświadczenie nie było nigdy zmieniane. Przyznawał zaś, że pomylił się, wypełniając je zgodnie ze stanem z kwietnia 2002 r., kiedy składał oświadczenie, a powinien był je wypełnić zgodnie ze stanem na koniec 2001 r., kiedy jeszcze posiadał akcje PKN Orlen (sprzedane w styczniu 2002 r.).
Komisja śledcza zawiadomiła prokuraturę o przestępstwie, która uznała, że Cimoszewicz fakt posiadania akcji zataił nieumyślnie i umorzyła śledztwo. Na wniosek Cimoszewicza prokuratura zajęła się zaś rzekomym upoważnieniem i uznała, że zostało ono sfałszowane przez nieustaloną osobę; nie było tam podpisu ministra, tylko tzw. faksymile (odbitka z pieczęci). Według prokuratury motywem działania b. asystentki była chęć zemsty. Kobieta wielokrotnie zwracała się bowiem do szefa MSZ, a także później, gdy był marszałkiem Sejmu, o "załatwienie" dla niej i jej męża placówki dyplomatycznej we Włoszech - bez skutku.
Oprócz posłużenia się podrobionym dokumentem, prokuratura oskarżyła Jarucką także o składanie fałszywych zeznań przed komisją śledczą co do wystawienia upoważnienia. Trzeci zarzut dotyczy ukrywania dokumentów z MSZ, w tym związanych z oświadczeniem Cimoszewicza, znalezionych u niej w styczniu 2005 r. przez ABW podczas rewizji.
Była asystentka zapewniała, że nie działała na niczyje zlecenie i że nie było jej celem "obciążanie kogokolwiek ani branie udziału w kampanii prezydenckiej". Wywołała jednak zamieszanie na scenie politycznej w okresie wyborczym. We wrześniu 2005 r. Cimoszewicz zrezygnował z kandydowania na prezydenta. - Zmasowana akcja czarnej propagandy skierowana przeciwko mnie przyniosła zamierzony skutek - oświadczył.
W procesie Jarucka nie przyznała się do zarzutów. - Nigdy nie fałszowałam żadnego upoważnienia pana ministra, wykorzystując faksymile jego podpisu - oświadczyła. Według Jaruckiej "upoważnienie nie może być spreparowane". - Nie miałam żadnego powodu do zemsty na panu Cimoszewiczu - twierdziła. Dodawała, że nigdy nie prosiła go o jakąkolwiek protekcję, a współpracę z nim "bardzo dobrze wspomina". Mówiła, że z komisją śledczą skontaktował ją prawnik Wojciech Brochwicz, b. oficer UOP i b. wiceszef MSWiA.
Cimoszewicz uważał, że Jarucka (o której w sądzie mówił "ta osoba") nie powinna iść za kraty, ale "powinna usłyszeć w imieniu Rzeczypospolitej, że jest przestępcą", bo "wyrządziła ogromne negatywne skutki społeczne", a także jemu i jego rodzinie.
Proces trwał długo, bo sąd musiał wzywać na świadków wielu pracowników MSZ z tamtych lat, którzy obecnie przebywają na placówkach dyplomatycznych w świecie. Biegli z dziedziny pisma porównawczego, którzy oceniali podpis Cimoszewicza pod upoważnieniem, potwierdzili, że jest to kserokopia faksymile. Kategorycznie stwierdzili jej zgodność z odciskiem faksymile, jakim dysponował Polski Komitet Pomocy Społecznej (którego Cimoszewicz był prezesem). Cimoszewicz od początku twierdził, że jego podpis to właśnie odbitka z tego faksymile. Jedna z pracownic MSZ zeznała, że w 2002 r. na polecenie Jaruckiej odebrała z PKPS to faksymile i oddała bez pokwitowania Jaruckiej, która powiedziała, że pieczęć "zabierze do domu". Agnieszka Sz. zeznała, że później Jarucka pytała ją przy świadkach: "Nie wiesz co zrobiliśmy z tą faksymile?". - Wydaje mi się, że Jarucka chciała w ten sposób wykazać, że zaginięcie faksymile było moją winą - zeznała kobieta.
W poniedziałek sąd zamknął przewód sądowy, a strony wygłosiły mowy końcowe.
Prok. Katarzyna Jakacka wniosła o wymierzenie Jaruckiej kary łącznej 2 lat więzienia w zawieszeniu na 5 lat, grzywny 5 tys. zł oraz o obciążenie ją kosztami procesu. Powiedziała, że zgromadzony materiał dowodowy potwierdził, że oskarżona dopuściła się wszystkich zarzucanych jej czynów. - Ustalenia śledztwa potwierdzono w sądzie - dodała. Wyjaśnienia Jaruckiej uznała za przyjętą linię obrony i nie zasługujące na wiarę. Zdaniem prokurator, motywem oskarżonej była chęć zemsty na Cimoszewiczu za ignorowanie jej starań o zagraniczną placówkę dyplomatyczną dla siebie lub dla jej męża.
Według prokurator podsądna niezgodnie z prawdą przedstawiła sejmowej komisji sprawę zamiany oświadczenia Cimoszewicza. Przypomniała, że jak wynika z opinii biegłych, jego rzekomy podpis był odbitką faksymile, które do czerwca 2002 r. było w PKPS, a dopiero wtedy dostała je Jarucka. Za okoliczność łagodzącą prok. Jakacka uznała dotychczasową niekaralność oskarżonej, a za obciążającą - działanie "z niskich pobudek" i "świadomość wpływu na przebieg kampanii prezydenckiej".
Mec. Bogdan Michalak - pełnomocnik Cimoszewicza, który jest oskarżycielem posiłkowym (nie było go w sądzie; nie musi się stawiać) - przyłączył się do wystąpienia prokuratury. Podkreślał, że wskutek sprawy Jaruckiej doszło do "nagonki medialnej" na jego klienta, który w rezultacie wycofał się z kampanii. - Wcześniej nie odnotowano spraw, które tak bezpośrednio rzutowały na życie publiczne w Polsce; choć skala przestępstwa w kontekście tego, co się wydarzyło przez kolejne 5 lat jest inna, bo życie polityczne uległo potem dalszej destrukcji - mówił.
Adwokat ocenił, że Jarucką w 2005 r. "posłużyli się" członkowie komisji śledczej, wśród których wymienił Konstantego Miodowicza z PO i Romana Giertycha z LPR. Przypomniał, jak Miodowicz "z triumfującą miną pokazywał mediom treść oświadczenia, którym się posługiwała Jarucka, mówiąc w ten sposób: 'Proszę, panie Cimoszewicz, to jest pana śmierć polityczna'".
Michalak ocenił, że proces nie wykazał motywów oskarżonej. Wskazał "albo na rozbuchane ego pani Jaruckiej, albo na jakiś plan". - To mogła być zemsta, a mogło być zlecenie polityczne lub chęć przypodobania się komuś - dodał. Wyraził niewiarę w to, by wszystko co Jarucka zrobiła, uczyniła "tylko dla pięciu minut sławy w mediach".
- Ona zachowała się w sposób nikczemny, bo faksymile pozyskała w 2002 i przez trzy lata cierpliwie czekała na sposobność, by je użyć - powiedział adwokat. - Nie wiemy, kto wytworzył oświadczenie - dodał zarazem Michalak. Przypominając jej słowa, że nie szukała kontaktu z komisją śledczą, podkreślił, że z zeznań Brochwicza, którego polecił jej znajomy lekarz, a który okazał się znajomym Miodowicza, wynika, że ona szukała kontaktu z kimś z komisji.
Adwokat wniósł o uznanie Jarucką za winną oraz by sąd "w ramach lekcji wychowawczej" nakazał jej zapłacić koszty reprezentowania przez niego Cimoszewicza w tym procesie. Powiedział, że został upoważniony do oświadczenia, że jego klient "nie oczekuje kary bezwzględnego pozbawienia wolności", ale że ma nadzieję, iż wyrok skazujący "być może pozbawi innych chęci, by manipulować życiem politycznym".
Obrońca oskarżonej mec. Michał Kołodziejczyk wniósł o uniewinnienie swej klientki. Zapowiedział, że nie wygłosi ona słowa końcowego; nie stawi się też na ogłoszeniu wyroku. Dodał, że gdyby sąd uznał winę co do któregoś zarzutu, to prosi o uwzględnienie "sytuacji rodzinnej i majątkowej" i o nieobciążanie jej kosztami procesu.
Adwokat ocenił, że w całej sprawie jest bardzo dużo wątpliwości. - Nie będę lansował jednej wersji, jak to wszystko naprawdę przebiegało z oświadczeniami majątkowymi Cimoszewicza - powiedział. - Niewątpliwie odbywały się jakieś czary nad oświadczeniem, a trudno uwierzyć, by tak doświadczony polityk nie wiedział, według jakiego stanu wypełnia się oświadczenie - dodał.
Obrońca przypomniał, że w 2005 r. Jarucka była w ciąży i potem dwa razy poroniła. - Planować coś ze świadomością, że może to zaszkodzić nienarodzonemu dziecku? - pytał obrońca, odnosząc się do wystąpienia adwokata Cimoszewicza. - Zaczynamy się poruszać w kategoriach psychiatrycznych - dodał. Wskazał też, że byłoby nielogiczne, gdyby Jarucka miała posłużyć się faksymile, bo "przecież jako asystentka dysponowała autentycznymi podpisami Cimoszewicza".
Mecenas wniósł o umorzenie wątku posiadania przez Jarucką akt MSZ z powodu znikomej szkodliwości społecznej. - Sędziowie też zabierają do domu akta spraw, gdy piszą uzasadnienia wyroków - dodał.
Mec. Michalak zaprotestował przeciw słowom obrońcy o "czarach" nad oświadczeniem, bo prokuratura we wrześniu 2002 r. uznała, że nie ma mowy o przestępstwie. Ocenił, że Jarucka "mogła przestać działać racjonalnie".
Jarucka nie dostanie 50 tys. zł zadośćuczynienia od MSZ za rzekomy mobbing - orzekł w 2008 r. Sąd Okręgowy w Warszawie, który oddalił jej pozew przeciw resortowi. Według sądu Jarucka nie wykazała, by w MSZ doszło wobec niej do zachowań uznawanych przez prawo za mobbing. Zarzucała ona resortowi (gdzie do niedawna formalnie była zatrudniona; ostatnio wypowiedziała stosunek pracy), że ją szykanowano. Miało to polegać m.in. na obniżeniu stopnia służbowego, nieudzieleniu urlopu "dla poratowania zdrowia", zamieszczaniu na stronie internetowej MSZ "szkalujących ją wiadomości".