"Ani złotówka". Minister tłumaczy się z umowy z resortem
Minister funduszy i polityki regionalnej Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz nie widzi nic złego w tym, że resort płaci za promocję niektórych postów w jej prywatnych mediach społecznościowych. - Ani złotówka nie trafia do mojej kieszeni - przekonuje minister w "Tłicie" Wirtualnej Polski. Zapewnia, że chodzi o to, by dotrzeć z informacją o funduszach europejskich i o tym, co robi, do większej liczby internautów.
W programie minister tłumaczyła się z umowy pomiędzy ministerstwem funduszy i polityki regionalnej, której szczegóły ujawniła Wirtualna Polska. Umożliwia ona płacenie z ministerialnych pieniędzy za promocję niektórych postów w jej prywatnych mediach społecznościowych.
- Zastanawiam się, dlaczego z publicznych pieniędzy zdecydowała się pani promować swoje działania, ale też siebie w swoich prywatnych mediach społecznościowych? Jaką obywatele mają z tego korzyść? - pytał Patryk Michalski.
- To jest tak naprawdę rozmowa o tym, jak dziś dobrze, skutecznie w tych nowych realiach dezinformacji, algorytmów, tego, że ludzie są w mediach społecznościowych i tam poszukują przede wszystkim informacji, osoba publiczna powinna się skutecznie i zgodnie ze swoimi zadaniami komunikować - odparła minister.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo.
Posty promowane z budżetu resortu. Minister ujawnia, ile to kosztowało
- Ale pani to może robić. Tylko dlaczego ministerstwo ma płacić za reklamę i podbijanie tych postów? - dopytywał Patryk Michalski.
- Po pierwsze, ani złotówka z tego nie trafia do mojej kieszeni. Ja na tym nic nie zarabiam. Po drugie, moim zadaniem jest skutecznie komunikować, docierać do jak najszerszego i największego grona ludzi z wiedzą o funduszach europejskich, o moich działaniach - mówiła.
"Zasięgi na koncie osobistym są 10 razy większe"
- Może Pani to robić na kontach mediów ministerialnych, które mają w wielu miejscach wyższe zasięgi - stwierdził prowadzący.
- Zaangażowanie internautów jest 16 razy większe na koncie osobistym niż na instytucjonalnym koncie ministra. Zasięgi na koncie osobistym są 10 razy większe niż zasięgi na koncie instytucjonalnym - przekonywała polityk Polski 2050-Trzeciej Drogi. - Ludzie o wiele bardziej interesują się tym, co jest mówione z kont osobistych - dodała.
Przekonywała, że umowa zawarta z resortem, została podpisana po to, by wszystko odbywało się transparentne. Zapewniała też, że "każda złotówka włożona w informację na koncie osobistym dociera do znacznie większej ilości osób niż złotówka włożona na koncie Ministerstwa Funduszy".
Minister ujawniła, że do tej pory - od maja ubiegłego roku, gdy zawarto umowę - resort wydał na promocję postów na jej prywatnym koncie 15 tysięcy złotych - średnio 1350 zł miesięcznie.
Debaty wpłyną na prace rządu?
Patryk Michalski pytał ministrę także o debaty prezydenckie i ich wpływ na współpracę w rządzie między koalicjantami. Zapewniała, że ona rozdziela te dwie kwestie i uważa, że nie ma żadnego powodu, by rzutowało to na współpracę w rządzie.
Prowadzący rozmowę zwrócił uwagę na słowa ministra sportu Sławomira Nitrasa, które padły na antenie radia Tok FM. Minister, odwołując się do słów Szymona Hołowni, które padły podczas debat stwierdził, że "mógłby tu przyjść, podobnie jak Szymon Hołownia, i wytoczyć setki zarzutów - a wiem, o czym mówię - jak się zachowują niektóre panie ministry, na ile są lojalne wobec rządu. Ale tego nie robię, bo mam poczucie odpowiedzialności za całość".
- Nie mam pojęcia, o co chodzi. Ja na pewno takich rzeczy nie robię - odparła minister Pełczyńska-Nałęcz. - Mam jednak poczucie, tak już jakby abstrahując od tej konkretnej wypowiedzi, że ta cała sytuacja wokół debat zabolała sztab pana prezydenta Trzaskowskiego i dlatego są takie emocjonalne reakcje - dodała.
"Czerwone światło" wokół telewizji publicznej
Jej zdaniem w związku z debatą w Końskich wydarzyła się "rzecz poważna wokół telewizji publicznej". - Moim zdaniem zaświeciło się wielkie czerwone światło, gdzie jest telewizja publiczna i czy przypadkiem to, co było bardzo złe, za PiS-u, nagle teraz też się nie dzieje. Że jest to telewizja na telefon polityczny, a tak nie powinno być - zwróciła uwagę polityk Polski 2050-Trzeciej Drogi.
Na uwagę, że jest to bardzo mocny zarzut, Pełczyńska-Nałęcz odparła, że taka jest sekwencja wydarzeń. - Kandydat chce mieć debatę jeden na jednego i zaraz telewizja publiczna się na to zgadza. To jest goły fakt i on jest bardzo niepokojący w świetle tego, że telewizja publiczna powinna być bezstronna i powinna dawać równy dostęp wszystkim kandydatom - stwierdziła.
- Dobrze się stało, że na koniec jednak udało się i myślę, że tu wielka zasługa i rola marszałka Hołowni, że udało się zrobić debatę, w której ci, co chcieli, mogli wziąć udział, czyli obywatele dostali równą debatę z równym dostępem wszystkich chętnych. I to jest dobre - dodała.
Cyberataki zagrożeniem dla wyborów?
Minister pytana była także o zagrożenie cyberatakami podczas kampanii wyborczej. - Spodziewa się pani, że Rosja będzie chciała jakoś podgrzać emocje i wpłynąć na przebieg wyborów w Polsce? - dopytywał Patryk Michalski.
- Ja się nie spodziewam. Wiem, że tak będzie - odparła minister. - Uważam i traktuję to osobiście bardzo poważnie, że jesteśmy nie tylko jako Polska, bo to jest atak na właściwie wszystkie, w mniejszym lub większym stopniu kraje europejskie, adresatem cyberagresji, ale też agresji dezinformacyjnej - dodała.
- To jest atak, który ma na celu zniszczenie nas od środka jako państwo, jako demokrację, jako wspólnotę, jako społeczeństwo, jako Unię Europejską. Wszystko, co dzieli, wszystko, co niszczy, jest dla Rosji dobre, dlatego że ten reżim czuje się mocniejszy, jeżeli sąsiaduje ze słabymi, podzielonymi, gdzieś w środku społeczeństwami - tłumaczyła. - To jest super poważne i wszyscy powinniśmy to gdzieś zawsze mieć z tyłu głowy - dodała.
Czeka nas wzrost cen mieszkań?
Minister funduszy i polityki regionalnej została także zapytana przez prowadzącego program o jej obawy dotyczące programu "Pierwsze klucze" promowanego przez ministra rozwoju i technologii Krzysztofa Paszyka. - Czy nadal stoi pani na stanowisku, ma pani obawy, że ten program będzie powodował wzrost ceny mieszkań? - zastanawiał się prowadzący.
- To nie są obawy, to jest wiedza oparta na faktach, że dopłaty do kredytów mieszkaniowych powodują w szeregu krajów, gdzie tę błędną politykę zastosowano, wzrost cen mieszkań. Dowód mamy w Polsce, czarno na białym. Po raz pierwszy od lat, ceny mieszkań, po kilku miesiącach braku takiej polityki, zaczęły spadać - tłumaczyła minister Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz.