PublicystykaAndrzej Lubowski: Thanksgiving w czasach Trumpa

Andrzej Lubowski: Thanksgiving w czasach Trumpa

Zwyczajem jest, że z okazji Święta Dziękczynienia, wypadającego co roku niedaleko rocznicy tragicznej śmierci Johna F. Kennedy'ego, amerykański prezydent albo składa wieniec na cmentarzu w Arlington, albo proklamuje coś w sprawach ważnych dla kraju, albo nakłada porcje indyka w przytułku dla biednych, albo niespodziewanie odwiedza żołnierzy w dalekiej bazie wojskowej. Tak przynajmniej było kiedyś. Teraz żyjemy w epoce Trumpa.

Andrzej Lubowski: Thanksgiving w czasach Trumpa
Źródło zdjęć: © Getty Images | Chip Somodevilla / Staff

24.11.2017 | aktual.: 24.11.2017 10:36

Prezydent USA z wielką pomą odleciał więc do swej posiadłości na Florydzie, ale zdążył poinstruować naród, a szczególnie obywateli Alabamy, że lepiej głosować na gościa, któremu zabroniono pokazywać się centrum handlowym w rodzinnym mieście Gadsden, bo zaczepiał młode kobiety.

Zachęcał energicznie, aby w wyborach na senatora głosować na Roya Moore'a, oskarżanego publicznie o próby uwiedzenia 14-latki. Wszystko to lepsze, niż zagłosować na Demokratę. Trumpa nie zraża fakt, że liderzy jego partii nie chcą mieć z szemranym gościem nic wspólnego, ani nawet to, że jeden z republikańskich senatorów otwarcie mówi, że wolałby jednak głosować na Demokratę, niż na pedofila. Szemrany kandydat zaprzecza oczywiście wszystkim oskarżeniom, podobnie jak przeszło rok temu zaprzeczał wszystkiemu Trump, choć na słynnej taśmie wyraźnie słychać jego przechwałki, gdzie lubi wkładać łapy.

Trump zapowiadał za to, że po wyborach wytoczy procesy wszystkim kobietom, które go oskarżały o molestowanie. Nie wytoczył. Było, minęło.

Prawdziwy odlot

Biały Dom informował przed odlotem, że prezydent potraktuje ten dzień ulgowo.

Godzinę później nowy komunikat: prezydent będzie jak zwykle ciężko pracować, pierwotny komunikat był nieporozumieniem. Głowa państwa ruszała więc ostro do roboty. Sięgnęła po ulubione narzędzie, czyli Twittera i się zaczęło.

Na początek pyskówka z ojcem młodego koszykarza przyłapanego w Chinach na kradzieży w sklepie. Trump awanturuje się, że gdyby nie on, to młodzieniec gniłby w chińskim więzieniu, pewno przez 10 lat. "JA ZAŁATWIŁEM zwolnienie". (Trump uwielbia ćwierkać dużymi literami.) Potem głowa państwa zabiera się za krytykę szefa ligi futbolu amerykańskiego. Nie podoba mu się, że szef ligi nie wyrzuca z roboty tych sportowców, którzy nie kładą ręki na sercu gdy rozbrzmiewa hymn narodowy. A potem, w poczuciu spełnionych obowiązków służbowych, przez pięć godzin bawi na polu golfowym.

Obraz
© Donald Trump na polu golfowym - zdjęcie jeszcze z czasów, gdy był tylko kandydatem na prezydenta USA (fot. Getty Images)

Wielka gra

Dlaczego Trump broni szemranego gościa? Bo potrzebuje każdego głosu, aby wreszcie przepchnąć przez Kongres reformę podatków. Nazywa ją historyczną, bo wszystko, czego się dotyka, jest z definicji historyczne.

Ta historyczna reforma, sprzedawana jako obniżka podatków na klasy średniej, w rzeczywistości dla milionów Amerykanów będzie oznaczać podwyżkę podatków. Zwiększy dług państwa o 1.5 biliona dolara w ciągu 10 lat. A dla rodziny Trumpów oznacza podarunek w wysokości około miliarda dolarów. Jak widać, będzie za co dziękować. Ale dopiero, gdy jego plan się powiedzie.

Na razie skupia się więc na tweetowaniu (pierwszego wysłał wczoraj chwilę po 6:00 rano), obwieszczaniu rekordów, rozdawaniu kanapek i robieniu dobrej miny do złej gry. Ale nawet to coraz częściej mu ostatnio nie wychodzi.

Andrzej Lubowski, studioopinii.pl

Źródło artykułu:studioopinii.pl
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)