Andrzej Celiński dla WP: mój pozew przeciw IPN dziś trafi do sądu. Ta sprawa dotknęła moich bliskich
- Domagam się oficjalnych przeprosin we właściwych mediach. Zwłaszcza w "Wiadomościach" TVP1, gdzie poszedł główny hejt na moją osobę. Moja mama oglądała ten program i aż straciła przytomność. Od dwóch tygodni jest w szpitalu. Ta sprawa dotknęła moich bliskich, dlatego jest dla mnie bardzo ważna - tłumaczy złożenie sądowego pozwu przeciw IPN w rozmowie z WP Andrzej Celiński.
10.03.2016 | aktual.: 25.07.2016 19:49
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
WP: Zapowiedział pan pozwanie IPN do sądu za upublicznienie listu z 1989 roku do ówczesnego ministra spraw wewnętrznych generała Czesława Kiszczaka. Czy pozew został już złożony?
Andrzej Celiński (były działacz opozycji demokratycznej, senator, poseł na Sejm, w latach 2001-2002 minister kultury w rządzie Leszka Millera): Nie wiem, czy już tam dotarł, ale z pewnością do końca dnia zostanie złożony w sądzie. Sprawą zajmuje się adwokat, który zdecydował się nieodpłatnie pomóc mi w tej sprawie. Dostał ode mnie wszelkie pełnomocnictwa i dzisiaj rano przesłał mi treść pozwu.
WP: I co w nim się znalazło?
- Pozew obejmuje dwie sprawy. Po pierwsze ochronę danych osobowych, gdyż wraz z listem ujawniono mój prywatny adres. Instytut przejmując dokumenty od wdowy po generale Kiszczaku stał się ich administratorem, więc obowiązywała go ustawa o ochronie danych osobowych, której nie zapewnił. Po drugie walczę o ochronę czci i godności, gdyż kontekst podania tego listu był dla mnie obelżywy i uważam, że było to celowe działanie. Przecież prezes IPN dr Łukasz Kamiński wydał książkę, w której pisał o mojej osobie. Wiedział więc, z kim ma do czynienia, a pomimo tego zdecydował się na upublicznienie w ten sposób listu. To było draństwo, którego się nie spodziewałem. Gdy ja dostawałem od IPN dokumenty dotyczące moich oprawców, to ich dane osobowe były zaczernione. W moim przypadku zostały upublicznione.
WP: Jakiej formy zadośćuczynienia domaga się pan od IPN?
- Oficjalnych przeprosin we właściwych mediach. Zwłaszcza w "Wiadomościach" TVP1, gdzie poszedł główny hejt na moją osobę. Moja mama oglądała ten program i straciła przytomność. Od dwóch tygodni jest w szpitalu. Ta sprawa dotknęła moich bliskich, dlatego jest dla mnie bardzo ważna.
WP: Skąd wniosek, że zasłabnięcie pańskiej matki miało związek akurat z tą informacją?
- Nie wiem, jaki był bezpośredni związek, fakty wyglądają jednak następująco. Wieczorem rozmawiałem z mamą przez telefon, a gdy rano przyjechałem do jej domu, leżała nieprzytomna na podłodze, a telewizor był włączony na TVP1. Światła były włączone, stąd wniosek, że do zasłabnięcia musiało dojść wieczorem. Gdy mama odzyskała świadomość, to jednym z pierwszych zdań, jakie wypowiedziała, było: "Andrzejku, uważaj, idą czystki". Są więc poszlaki, które wskazują, że przez to mogła dostać udaru.
WP: W liście do generała Kiszczaka napisał pan: "Proszę przyjąć wyrazy szacunku dla osobistej odwagi i mądrości, które przyczyniły się do wytworzenia nowej szansy odbudowy i wzmocnienia Polski". Przez wiele osób zostało to odebrane, jako kłanianie się ówczesnej władzy.
- Jestem człowiekiem, który bije po pysku tylko wtedy, gdy należy. Najczęściej w momentach, gdy spotykam się ze skrajną bezczelnością. W innych okolicznościach jestem człowiekiem wykształconym i kulturalnym. Dlatego w ten sposób odpowiedziałem. Proszę również spojrzeć na datę i historyczne okoliczności powstania tego listu. Generał Kiszczak był człowiekiem, bez którego nie byłoby pokojowej transformacji. Gdyby dzisiaj napisał do mnie np. Jarosław Kaczyński, gratulując mi osiągnięć, to również odpisałbym mu w podobnym tonie, mimo że uważam go za większego zbrodniarza wobec Polski, niż Kiszczaka.
WP: Jarosława Kaczyńskiego?
- Oczywiście. On działa obecnie przeciw narodowi polskiemu łamiąc demokrację. Czy pan nie widzi tego, co się teraz w Polsce dzieje?
WP: Widzę i nie odważyłbym się użyć takiego porównania...
- Z punktu widzenia interesu Polski generał Czesław Kiszczak był jedną z osób, która doprowadziła do pokojowego procesu transformacji. Między innymi dzięki niemu odzyskaliśmy wolność i demokrację. Natomiast Jarosław Kaczyński w zupełnie innych okolicznościach, bez Związku Radzieckiego na plecach i jego armii w naszym kraju, prowadzi Polskę do statusu państwa niedemokratycznego i wpycha nas w objęcia Rosji. On spełnia wszystkie warunki do tego, by powiedzieć wprost, że prowadzi politykę antynarodową.
WP: Mam inne zdanie na temat generała Kiszczaka, ale zostawmy już ten temat i wróćmy do meritum. W jakich okolicznościach powstał list, który upublicznił IPN?
- Ja prawdę mówiąc nie wiem w ogóle, czy go napisałem. Nie wykluczam tego, ale nie jestem pewien. Natomiast styl, w jakim został napisany jest mój, więc mogę założyć, że tak się stało. Należy jednak zwrócić uwagę, że nie jest to oryginalny list. Wygląda on tak, jakby sekretarka przepisała go z oryginału. Nie ma tam m.in. mojego podpisu. Najbardziej prawdopodobne jest, że generał Kiszczak wysłał mi gratulacje z okazji wyboru do prezydium Senatu, a ja najzwyczajniej w świecie mu za to grzecznie podziękowałem.
WP: Jak pan odbiera argumenty IPN, który upubliczniając m.in. pański list, powołuje się na interes społeczny?
- I jaki był ten interes społeczny? Jedynym skutkiem opublikowania tego listu była wzrastająca fala nienawiści, której stałem się celem. Ja w tej całej sprawie i tak nie byłem głównym obiektem zainteresowania. Największym wrogiem Głównej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w IPN stał się Lech Wałęsa. Gratuluję tego pracownikom tej instytucji. To jest coś, co się w głowie nie mieści.
WP: Nie oburza jednak pana fakt, że tyle państwowych dokumentów znajdowało się w prywatnym mieszkaniu byłego wysoko postawionego funkcjonariusza?
- Nie chcę się do tego odnosić. Zresztą słowo oburza jest zbyt mocne. Mogę powiedzieć, że mnie oburza, ale co z tego? Nie powinny się tam znajdować i tyle.
WP: Jak pańskim zdaniem powinien zachować się IPN, po przejęciu dokumentów z tzw. "szafy Kiszczaka"?
- IPN powinien je zarchiwizować, zbadać, a później opublikować z odpowiednim komentarzem, który przedstawiałby kontekst historyczny. Ja jestem osobą poszkodowaną przez komunę. Mam nadany status poszkodowanego. To ja siedziałem w więzieniu za swoje poglądy, a nie pracownicy IPN.
WP: Ma pan żal do Marii Kiszczak?
- Nie. Do ludzi niespełna rozumu nie można mieć żalu. Moja hipoteza, co do przebiegu zdarzeń, jest zresztą następująca. Lecha Wałęsę wychodzącego z kościoła zaatakowały licealistki, które zarzuciły mu, że jest zdrajcą. On się zapienił i ogłosił, że chce zorganizować debatę w IPN, podczas której udowodni, że nie jest TW "Bolkiem". Później dotarło do niego, że to jest kompletnie bez sensu i postanowił się z tego wycofać. Przypuszczam, że w międzyczasie gdański IPN zgłosił się do Marii Kiszczak z pytaniem o dokumenty, którymi można by było przyszpilić byłego prezydenta. W momencie, gdy wiadome było, że debata się nie odbędzie, wdowa po generale Kiszczaku została na lodzie, więc zdecydowała się pójść do warszawskiego IPN i spróbować sprzedać te dokumenty. Jeszcze raz podkreślam, to jest moja hipoteza. Natomiast moralna ocena działania Marii Kiszczak jest oczywista - dla mnie to było paskudztwo.
WP: Czy dokumenty z tzw. "szafy Kiszczaka" uruchomią lawinę pozwów? Pan zdecydował się skierować sprawę do sądu. Nad pozwem zbiorowym zastanawiają się również byli działacze Wolnych Związków Zawodowych.
- To mnie nie interesuje. Interesuje mnie to, że zostałem ciężko obrażony. Tego czynu dopuścił się prezes IPN, który wcześniej badał moją biografię i jest wręcz specjalistą w tej dziedzinie, a pomimo tego zrobi to, co zrobił. Teraz pokrętnie się tłumaczy i ucieka od odpowiedzialności. Ja, jako obywatel, nie miałem innego wyjścia, jak oddać tę sprawę do sądu.