Anastasia Lin - Miss Kanady, która naprawdę walczy o pokój na świecie, jest uciszana przez organizatorów Miss World i Chiny
Chiny nie wpuściły Anastasii Lin na ubiegłoroczny finał, bo ta nie bała się nagłaśniać mrocznej prawdy o podziemiu transplantologicznym w Państwie Środka. Dlatego organizatorzy konkursu Miss World zaprosili ją do udziału w tegorocznej gali, tym razem w Stanach Zjednoczonych. Okazuje się jednak, że chińskie macki sięgają naprawdę głęboko. Teraz Miss Kanady, która jako jedna z nielicznych laureatek w historii konkursów piękności naprawdę walczy o pokój na świecie, jest kneblowana nawet w USA.
14.12.2016 | aktual.: 14.12.2016 16:08
Szefowa organizacji Miss World dwa lata temu z dumą obwieściła światu, że konkurs likwiduje kategorię strojów kąpielowych. - Nie potrzebuję oglądać kobiet, które przechadzają się w bikini (...). Nie obchodzi mnie to, czy któraś ma w pupie dwa cale większą niż inna. Nie przyglądamy się pupom, słuchamy tego, co mają do powiedzenia - deklarowała Julia Morley w magazynie kobiecym "Elle".
Jednak jej słowa szybko zostały zweryfikowane przez rzeczywistość, gdy okazało się, że Miss Kanady nie tylko nikt nie słucha, ale też nie pozwala jej mówić.
Od młodej komunistki do aktywistki na rzecz praw człowieka
Lin urodziła się w komunistycznych Chinach krótko po masakrze na placu Tiananmen. Zanim trafiła do Kanady w wieku 13 lat, była święcie przekonana o słuszności drogi, którą podąża jej kraj - w klasie uchodziła za nastolatkę odpowiednio uświadomioną politycznie.
Gdy trafiła na Zachód, szybko poznała mroczniejsze strony chińskiej władzy. Odkryła, że Falun Gong, wbrew temu co mówi chińska władza, nie jest ani trochę krwiożercze. Sama zaczęła praktykować ten rodzaj ćwiczeń medytacyjnych. Dowiedziała się też, że w wyniku prześladowań, osoby praktykujące w Chinach, często są torturowane i zabijane, a ich organy trafiają do bogaczy, liczących na przeszczepy. Szacuje się, że od czasu delegalizacji Falun Gong w 1999 roku, chińskie władze zabiły co najmniej 4 tys. praktykujących.
Lin zdobyła sławę dzięki uczestnictwie w konkursach piękności i występowaniu w filmach. Swą rozpoznawalność zaczęła szybko przekuwać na rzecz pomocy prześladowanym, których głos nie pojawia się w publicznej przestrzeni. Jej główne pole działań to właśnie wszelkiego rodzaju pomoc chińskim więźniom sumienia i nagłaśnianie mechanizmów szarej strefy transplantologicznej w Państwie Środka.
A jest co nagłaśniać - chińskie szpitale dokonują rocznie ponad 10 tys. zabiegów, kwitnie "turystyka transplantologiczna", a o przeszczepach decyduje zasobność portfela i układy, a nie kolejność na liście oczekujących. To wszystko dzieje się przy braku jakiegokolwiek systemu organizującego dawców, pożądane organy po prostu się znajdują.
Na tym polu przełomowy okazał się film dokumentalny "Human Harvest" ("Ludzkie Żniwa"), który ustalił, że organy pochodzą od więźniów. Choć chińska władza twierdzi, że dawcami są kryminaliści z cel śmierci, jednak dokumentaliści dowiedli, że w gronie dawców jest wiele osób prześladowanych za poglądy i wiarę: Tybetańczycy, Ujgurzy, chrześcijanie i członkowie Falun Gong.
Trudno się dziwić, że odważnie nagłaśniając tego rodzaju praktyki, Lin naraziła się chińskim władzom, a te już drugi rok próbują ją zagłuszyć.
Chiński knebel nieskuteczny
Anastasia Lin zdobyła tytuł Miss Kanady w 2015 roku. Co więc robi w gronie tegorocznych finalistek?
W ubiegłym roku gala odbywała się w kurorcie Sanya, w Chinach. Władze po prostu zabroniły jej wjazdu do kraju. Organizatorzy konkursu udawali, że sprawy nie było i usunęli profil Lin z oficjalnej strony internetowej Miss World. Światowe media błyskawicznie nagłośniły historię charyzmatycznej finalistki, która nie bała się przeciwstawić reżimowi, a nawet próbowała przedostać się do Chin na własną rękę przez Hongkong.
Lin zaczęła być częstym gościem rozmaitych konferencji międzynarodowych, na których przybliżała tematykę chińskich więźniów sumienia. Przemawiała na ten temat nawet w Kongresie USA.
Z drugiej strony starała się pokazać problem także w kulturze popularnej. Zagrała jedną z głównych ról w filmie "The Bleeding Edge", który opowiada historię zachodniego biznesmena, odkrywającego że jego przeszczepione serce pochodzi z chińskiej "farmy" dawców.
W końcu organizatorzy Miss World także zaoferowali jej "nagrodę pocieszenia" i zaprosili do uczestnictwa w tegorocznej edycji, która odbędzie się w najbliższą niedzielę w stanie Maryland, w USA.
Chińczycy uciszają nawet w USA
Kandydatki już od dłuższego czasu są na "obozie" w Stanach Zjednoczonych, gdzie przygotowują się do finału. Korzystając z okazji, w ubiegłym miesiącu dziennikarz "The Boston Globe" umówił się z Lin na wywiad. Miss Kanady zgodziła się, ale zaznaczyła, że wszystko musi zostać zaaranżowane za pośrednictwem biura organizatora konkursu.
Do spotkania doszło w jednym z hoteli, zostało ono jednak szybko przerwane przez "strażnika", który wezwał posiłki i wspólnie wyprowadzili Lin, oskarżając ją o łamanie regulaminu konkursu. Jeden z pracowników przekonywał dziennikarza, że wywiad zostanie przełożony na jutro, ale nigdy do tego nie doszło.
W ubiegłym tygodniu departament stanu USA chciał porozmawiać z Lin w związku z prześladowaniami, jakie w Chinach spotykają jej ojca. Na samodzielne spotkanie znów nie wyrazili zgody organizatorzy konkursu, warunkiem było towarzystwo pracownika Miss World. Po wszystkim opiekun nie spełnił prośby departamentu stanu i nie opublikował fotografii ze spotkania na oficjalnych kanałach konkursu w mediach społecznościowych.
Przyjaciel Miss Kanady na łamach "The New York Times" ujawnił, że Lin została poinstruowana przez organizatorów, że nie może mówić o prawach człowieka podczas gali finałowej, a jeśli będzie rozmawiała z dziennikarzami, ryzykuje wykluczenie z konkursu.
Idea przegrywa z pieniędzmi
Dlaczego to wszystko ma miejsce, choć konkurs nie odbywa się w Chinach? Kurort Sanya, który gościł finał w ubiegłym roku, był gospodarzem tego wydarzenia już szósty raz od 2003 roku. Lokalne władze twierdzą, że wydały na potrzeby infrastruktury konkursowej 31 mln dol., a na oficjalnej stronie Miss World dominują logotypy chińskich firm. Chińczycy stali się po prostu głównymi sponsorami najbardziej prestiżowego konkursu piękności.
Pod koniec ubiegłego miesiąca Benedict Rogers, katolicki konserwatysta i działacz na rzecz praw człowieka, przekonywał na łamach serwisu Huffington Post, że Lin powinna wygrać tytuł Miss Świata. Argumentował, że skoro motto organizacji brzmi "Beauty with a Purpose" (Piękno z Ideą), to nie ma lepszej kandydatki, która łączyłaby obie te cechy.
Biorąc jednak pod uwagę dotychczasowe postępowanie organizatorów, większa szanse mają raczej kandydatki, które chcą zwyczajowo "walczyć o pokój na świecie" niż osoba, która faktycznie robi coś w tym kierunku.