Amerykański pupilek mordował i kradł
Amerykanie zainwestowali w jego reżim 500 milionów dolarów. W podzięce Samuel Doe był ich wiernym sojusznikiem, ale nigdy nie spełnił jednego wymagania – nie przestał być brutalnym i chciwym despotą.
Grupa żołnierzy szturmuje pałac w Monrowii, stolicy Liberii. Ich atak jest niespodziewany, więc bez problemu zabijają strażników i wdzierają się do budynku. Biegną po schodach na pierwsze piętro i z impetem wpadają do pokoju głowy państwa. Zaskoczony Tolbert ginie od strzału w głowę. Jego zwłoki, ciągle w pidżamie, lądują na stosie kilkudziesięciu ciał.
Kilka godzin później, nieopodal, trwa „zabawa”. Do słupa telefonicznego na środku plaży przywiązanych jest trzynastu ważnych urzędników. Pijani żołnierze faszerują ich martwe ciała setkami kul. W końcu ciężkimi butami masakrują to, co zostało z elity kraju. Podekscytowany tłum skanduje: „Wolność! W końcu mamy naszą wolność!”.
Tego dnia jednak tylko zamienili kajdany. Na ciaśniejsze.
Niby dobrze…
Rząd Williama Tolberta nie mógł być popularny. Nieprzyzwoicie bogaci politycy władający niebywale ubogim państwem musieli wywołać zawiść. To dlatego zamach wojskowy przeprowadzony 12 kwietnia 1980 roku pod dowództwem starszego sierżanta, 28-letniego Samuel Doe, wywołał taką euforię.
Nowy pan, wzorem przewrotowców ze wszystkich stron świata, nie szczędził obietnic. Naturalnie, wojsko miało oddać władzę cywilom tuż po uporaniu się z korupcją i nepotyzmem. Zapowiadano, że Liberia wkrótce stanie się krajem równości, demokracji i dostatku.
Doe nie posiadał jednak konkretnego planu. Nie był komunistą czy liberałem, postępowcem ani radykałem. Żaden wyrachowany jastrząb, lecz prosty, ledwo mówiący po angielsku żołnierz bez pojęcia o polityce. Chwycił za broń, bo warunki w barakach stawały się coraz gorsze. Gdy nagle w jego rękach znalazła się władza w całym państwie, działał instynktownie. Natychmiast podniósł pensje wojskowych, zamroził konstytucję i ogłosił wprowadzenie godziny policyjnej.
Z niepokojem przyglądali się temu Amerykanie. Liberia była dla nich cenna. W kraju tym znajdowały się: stacja transmisyjna audycji radia Voice of America na całą Afrykę, baza atlantyckiego systemu nawigacyjnego Omega, ważny punkt zbierania danych wywiadowczych o regionie oraz duże lotnisko wojskowe. Poprzednie liberyjskie rządy zawsze współpracowały z USA na arenie międzynarodowej, szczególnie na forum ONZ. Dodatkowo dochodziły względy historyczne - Liberia została założona przez rodziny uwolnionych czarnych niewolników z Ameryki.
Gdy więc obdartus Doe stał się niekwestionowanym władcą w Monrowii, Waszyngton postanowił go „ucywilizować”. Ambasador Stanów Zjednoczonych zaczął osobiście udzielać mu lekcji na temat rządzenia państwem, etykiety i protokołu dyplomatycznego. W ramach zadania domowego młody dyktator miał pilnie studiować nagrania przemówień Ronalda Reagana i uzupełniać braki w swoim angielskim. Doe sprawiał dobre wrażenie na amerykańskich mentorach. Dostrzegali w nim potencjalnego wiernego i łatwego do sterowania sojusznika. Już po dwóch latach Liberyjczyk zasłużył sobie na zaproszenie do Białego Domu. Jankeska pomoc finansowa dla Liberii wzrosła w tym czasie z 10 do 80 milionów dolarów rocznie. Momentami stanowiła jedną trzecią budżetu państwa.
Z perspektywy Waszyngtonu wszystko wyglądało dobrze – Doe był usłużny, a do tego deklarował chęć przywrócenia demokracji. Zamienił nawet wytarty mundur na elegancki garnitur i wyglądał na prawdziwego męża stanu. Niestety, rzeczywistość była znacznie mniej kolorowa.
…ale raczej nie
Przywódca pochodził z plemienia Krahn – jednego z najmniejszych z szesnastu liberyjskich grup etnicznych. Kontynuując dyktatorską tradycję, Doe obsadzał swoimi krewniakami wszystkie najważniejsze stanowiska w kraju. Szybko zdominowali oni przemysł, armię i aparat bezpieczeństwa. Rzadko byli to jednak ludzie kompetentni. W samej Liberii Krahn uważano za plemię zacofane, wręcz prymitywne, bardzo słabo wykształcone i nierozumiejące współczesnego świata. Tacy też w większości byli wybrańcy Samuela. Przy braku wykwalifikowanych specjalistów krajowa gospodarka pogrążała się w kryzysie. Tymczasem rządzący gromadzili majątek oszacowany później na 300 milionów dolarów.
Liberyjski władca nie lubił krytyki. Rozkazał rozstrzelanie około 50 żołnierzy, którzy pomogli przeprowadzić mu zamach stanu – zbyt często nie zgadzali się z Doe. Na mocy jego dekretów niezależne media zostały zlikwidowane, a setki dziennikarzy, opozycyjnych polityków i studenckich aktywistów trafiły do więzień.
Despota podsycał mity na swój temat. Często poruszał się w towarzystwie szamanów z Togo, którzy mieli pielęgnować jego nadludzkie zdolności. Twierdził, że do takich darów należą m.in. umiejętność odbijania pocisków i znikania w obliczu niebezpieczeństwa, nawet podczas katastrof lotniczych. W trakcie dziesięcioletnich rządów Doe miał przeżyć 38 zamachów na swoje życie. Na ulicach szeptano, że nieśmiertelność zawdzięcza piciu krwi młodych kobiet i jedzeniu płodów.
Źle dopiero będzie
Mimo wszystko, pierwsze lata rządów byłego starszego sierżanta wydawały się stosunkowo spokojne – jak na dyktatorskie standardy. Paradoksalnie, bramy piekieł otwarły się dopiero, gdy w 1984 roku Amerykanie zmusili Doe do przeprowadzenia demokratycznych wyborów. Satrapa zezwolił na utworzenie opozycyjnych partii oraz wyznaczenie terminu głosowania. Wbrew wcześniejszym obietnicom zapowiedział jednak, że sam będzie jednym z kandydatów. Potem rozpoczął własną „kampanię prezydencką”.
Wydał dekret 88A, który zakazywał „burzenia harmonii, szerzenia plotek, kłamstw i dezinformacji”, czyli de facto jakiejkolwiek krytyki rządu. Za „propagowanie socjalizmu” władca zdelegalizował dwie najpopularniejsze partie polityczne. W lochach lądowali jego rywale, zazwyczaj pod zarzutem spiskowania. Po aresztowaniu jednego z nich, znanego profesora Amosa Sawyera, na uniwersytecie w Monrowii wybuchły protesty. Do stłumienia demonstracji Doe wysłał swoją ukochaną przyboczną straż złożoną z jego współplemieńców. Ponad 50 młodych ludzi straciło życie, wiele studentek zostało zgwałconych, a zniszczenia oszacowano na ponad dwa miliony dolarów.
Głosowanie 15 października 1985 roku było już czystą farsą. Przy wielu punktach wyborczych czyhali uzbrojeni żołnierze z otoczenia dyktatora. Zmuszali obywateli do wypowiedzenia nazwiska swojego kandydata na głos. Pomimo zastraszania, Liberyjczycy, jak pokazały wstępne wyniki, chcieli wysłać Samuela Doe na polityczną emeryturę. Komisja wyborcza zawiesiła wtedy liczenie głosów i powołała specjalną radę złożoną w większości z Krahn, która miała dokładnie zbadać rezultaty elekcji. Prasa podziemna publikowała w tym czasie zdjęcia tysięcy spalonych urn odkrytych na obrzeżach Monrowii. Po dwóch tygodniach ogłoszono, że Doe wygrał, zdobywając… 50,9% głosów.
Amerykańska organizacja Lawyers Committee for Human Rights określiła głosowanie jako „jedne z najbardziej zuchwale sfałszowanych wyborów w afrykańskiej historii”. Stanowisko rządu USA było bardziej pobłażliwe: „generalnie uczciwe, chociaż z kilkoma nieścisłościami”.
Miesiąc po wyborczym sukcesie Doe Liberia tonęła już we krwi.
Zemsta zemstę goni
Partyzanci Thomasa Quiwonkpa, jednego z najważniejszych zamachowców z 1980 roku, zaatakowali z terytorium sąsiedniego Sierra Leone. Niespodziewana ofensywa pozwoliła im błyskawicznie opanować część Monrowii. Tłumy cywilów z uśmiechem witały buntowników. Ludzie radośnie rozrywali plakaty ukazujące pulchną twarz prezydenta. Przez moment mogli oddychać swobodniej.
Wiwaty okazały się przedwczesne. Rządowe oddziały szybko odzyskały kontrolę. Ciało Quiwonkpy zostało publicznie poćwiartowane i zjedzone przez kilku żołnierzy. Krahn wierzyli, że w ten sposób przejmą część siły pokonanego wojownika.
Próba przewrotu wywołała prawdziwą lawinę. W całym kraju pijani wojskowi mordowali setki ludzi, zwłaszcza z plemienia Gio, z którego pochodził przywódca nieudanej rebelii. Nikt nawet nie próbował kontrolować żądnych krwi mundurowych i milicji. Państwo ogarnęła panika, tysiące osób uciekły za granicę. Krahn, którzy byli głównymi egzekutorami, także tracili pewność. Wiedzieli, że stanowią tylko cztery procent populacji i jedynym gwarantem ich bezpieczeństwa był Doe. Przeczuwali, że nadejdzie czas, gdy on zginie, a pożar trawiący Liberię pochłonie również ich.
Taki rozwój sytuacji nie zmienił wtedy podejścia Stanów Zjednoczonych do liberyjskiego władcy. Historyk Afryki Martin Meredith cytuje jednego z amerykańskich polityków: „[Doe] nigdy nie zachwiał się w popieraniu naszych akcji przeciwko Libii oraz Iranowi. Był kimś, z kim musieliśmy żyć. Nie wydawał nam się aż takim potworem, żebyśmy nie mogli go zdzierżyć. Doskonale zabezpieczał nasze wszystkie interesy. Nie płaciliśmy ani grosza za amerykańskie instalacje”.
O ile na masakry Waszyngton mógł przymknąć oko, to na ekonomiczną zapaść sojusznika już nie. Liberyjska gospodarka wbijała się w dno niczym zatopiony statek. Chaos i brak kontroli przyciągał gangsterów z całego świata. W Monrowii bez problemów prali brudne pieniądze.
Aby wyciągnąć swojego wasala z tarapatów, Amerykanie wysłali do Liberii grupę siedemnastu najwyższej klasy ekspertów. Zadaniem ekonomistów było uporządkowanie krajowych finansów. Po dwóch latach pracy, w 1989 roku, zespół „Opex” opublikował swój raport i złożył wymówienie. Jak stwierdzili specjaliści, Doe dbał tylko o interesy swojej grupy etnicznej i szybki zysk. Nie potrafił zrozumieć podstawowych zasad ekonomii. Przeprowadzenie jakichkolwiek gruntownych reform było po prostu niemożliwe.
Taka sytuacja rozzłościła Biały Dom. Doe okazał się nie tylko brutalnym tyranem, lecz również chciwym nieudacznikiem. USA przez dziesięć lat zainwestowało w reżim około 500 milionów dolarów. Zimna wojna powoli dobiegała końca, więc sojusznik tego pokroju stał się niepotrzebnym, wręcz wstydliwym obciążeniem. Amerykanie nie mieli zamiaru dalej trwać w tym związku.
Najważniejsze źródło pieniędzy wyschło. I to był właściwie koniec Doe.
Śmierć na wideo
Pod koniec 1989 roku w kierunku Monrowii zmierzało już kilka rebelianckich armii. Sponsorowali je odwieczni wrogowie liberyjskiego dyktatora – Libia, Burkina Faso i Wybrzeże Kości Słoniowej. Partyzanci cieszyli się dużym wsparciem ludności cywilnej, szczególnie ze strony gnębionych wcześniej plemion. Młodzi mężczyźni i chłopcy zgłaszali się na ochotnika do oddziałów Charlesa Taylora lub Prince’a Johnsona, aby móc zemścić się na mordercach swoich krewnych. W odpowiedzi Doe wysyłał szwadrony zabójców Krahn, którzy równali z ziemią zbuntowane wsie. Wkrótce wojna zamieniła się w serię potwornych rzezi, dokonywanych w dużej mierze przez dzieci-żołnierzy walczących po wszystkich stronach. Tysiące ludzi skończyły we wspólnych mogiłach. Jeszcze więcej ofiar nikt nawet nie grzebał...
Po pewnym czasie konflikt zagroził stabilności całej Afryki Zachodniej. Państwa regionu, pod przewodnictwem Nigerii, wynegocjowały zawieszenie broni i wysłały misję stabilizacyjną – ECOMOG. Afrykańscy żołnierze kontrolowali portową częścią Monrowii, podczas gdy partyzanci i prezydent zajęli pozostałe sektory miasta. 9 września 1990 roku generał Samuel Doe, bo taki stopień sobie nadał, wyruszył w towarzystwie 70 ochroniarzy Krahn w kierunku kwatery głównej Nigeryjczyków. Oddziały Prince’a Johnsona dowiedziały się o tej wyprawie.
Nagranie z uchwyconego kilka godzin później przesłuchania staje się znane na całym świecie. Rozebrany Doe przywiązany do krzesła- jest postrzelony w nogi, ma zakrwawioną twarz. Naprzeciwko niego, za biurkiem, siedzi Johnson, a wokoło czekają uzbrojeni żołnierze. Zdesperowany dyktator próbuje się jakoś tłumaczyć, ale wszystko na próżno. Partyzanci powoli deformują jego ciało przy pomocy noża. W końcu Doe deklaruje, powtarzając za swoim oprawcą, że rząd został obalony. Ostrze znowu zatapia się w jego ciele.
Następnego dnia zwłoki dyktatora zostaną wystawione na widok publiczny. Ochronne talizmany wokół talii tym razem zdały się na nic. Nie udało mu się zniknąć.
Michał Staniul, Wirtualna Polska
Czytaj blog autora: Blizny świata
Pisząc tekst korzystałem z: Bill Berkeley "The Graves Are Not Full Yet" i jego raportu o rządzie Doe dla Lawyers Committee for Human Rights; Martin Meredith "The State of Africa"; Blaine Harden "Africa: Dispatches from a fragile continent".