ŚwiatAmeryka też ma swój problem z imigrantami. Korzysta na tym Donald Trump

Ameryka też ma swój problem z imigrantami. Korzysta na tym Donald Trump

Europa nie jest jedynym miejscem, w którym trwa gorąca debata o powstrzymaniu imigrantów. Dzięki zawrotnej karierze Donalda Trumpa, stała się tematem nr 1 kampanii prezydenckiej w Stanach Zjednoczonych. Mimo że już od kilku lat liczba nielegalnych imigrantów w USA nie tylko nie wzrasta, ale wręcz maleje.

Ameryka też ma swój problem z imigrantami. Korzysta na tym Donald Trump
Źródło zdjęć: © PAP/EPA | Ron Sachs
Oskar Górzyński

02.09.2015 | aktual.: 02.09.2015 18:36

Słuchając postulatów Donalda Trumpa, obecnego lidera wyścigu o nominację Partii Republikańskiej na kandydata w przyszłorocznych wyborach prezydenckich, można by pomyśleć, że Ameryka przeżywa dziś napływ nieudokumentowanych imigrantów co najmniej tak wielki, jak ten w Europie. Biznesmen chce zbudować mur na granicy z Meksykiem, zmienić konstytucję po to, by uniemożliwić dzieciom nielegalnych imigrantów urodzonym w Stanach uzyskanie obywatelstwa, a nawet konfiskować pieniądze przysyłane przez migrantów do swoich rodzin. Zdaniem Trumpa, kwestia nielegalnych imigrantów to "ogromny problem" Ameryki. Problem, za który odpowiada Meksyk, który wysyła za swoją północną granicę swoich najgorszych obywateli: kryminalistów, gwałcicieli i dilerów narkotykowych. Clou imigracyjnego programu jest jedno, wyrażone przez Trumpa w wywiadzie dla telewizji NBC: - Oni muszą się wynieść.

Retoryka miliardera znalazła trafiła na podatny grunt, co potwierdzają sondaże: jego przewaga nad resztą Republikańskich pretendentów do Białego Domu jest miażdżąca, a kwestia imigracji stała się czołowym tematem kampanii. Według sondażu Pew Research, 52 procent Amerykanów uważa tę sprawę za najważniejszy problem, którym powinno zająć się państwo. Jest w tym wszystkim jednak jeden szkopuł: południowej granicy USA od dawna nie szturmują już ogromne liczby przemycanych ludzi. Zaś oficjalne szacunki wskazują, że liczba imigrantów, którzy bezprawnie mieszkają w Stanach, nie tylko nie wzrasta, lecz powoli maleje. Po długim okresie szybkiego wzrostu liczby imigrantów, który miał swoją kulminację w 2007 roku, tendencja się odwróciła. Dziś szacuje się, że w Stanach mieszka ok. 11,3 milionów "nieautoryzowanych imigrantów", czyli ponad milion mniej niż 8 lat temu. Sytuacja na granicy jest również wyjątkowo spokojna.

- Liczba ludzi przekraczających południową granicę jest dziś najniższa od 40 lat. Co prawda ostatni rok przyniósł nieznaczny wzrost, ale to efekt większej liczby Gwatemalczyków ubiegających się o azyl - mówi WP Marc Rosenblum, ekspert Migration Policy Institute w Waszyngtonie.

Zabójcy i gwałciciele

Z czego więc wynika nagłe wzburzenie tym tematem? Częściową odpowiedź na to pytanie można znaleźć, wracając do wypowiedzi Trumpa, od której zaczęła się jego masowa popularność.

- Meksyk przysyła tu ludzi, mających problemy, wiele problemów. Przywożą te problemy tutaj. Przywożą narkotyki. Przywożą przestępczość. To gwałciciele. Zakładam, że niektórzy z nich to też dobrzy ludzie - powiedział miliarder-polityk w wywiadzie dla CNN w czerwcu. Moment, w którym padły te słowa, ma spore znaczenie. Stało się to bowiem kilka dni po tym, jak Amerykanami wstrząsnęło niczym nieumotywowane, brutalne zabójstwo Kathryn Steinle, 32-letniej mieszkanki San Francisco zastrzelonej w biały dzień na oczach wielu przechodniów. Zabójcą okazał się Juan Lopez-Sanchez nielegalny imigrant z Meksyku, który w dodatku był już kilkukrotnie zatrzymywany przez policję, lecz nigdy nie deportowany. Wkrótce głośno zrobiło się także wokół innych zbrodni - w tym gwałtów i morderstw - popełnianych przez nieudokumentowanych migrantów. Rzeczywistość zdawała się popierać więc tezy głoszone przez Trumpa i wzniecać gniew Amerykanów. Lecz także i tu statystyka zadaje kłam tym twierdzeniom.

- Mamy na ten temat bardzo bogatą kolekcję badań. Wskazują one jednoznacznie, że w rzeczywistości nielegalni imigranci popełniają przestępstwa znacznie rzadziej niż ogół Amerykanów - mówi Rosenblum. - Problem w tym, że kiedy do tych przestępstw dochodzi, są one znacznie bardziej nagłaśniane przez media - dodaje.

Prawdą jest natomiast to, że od kiedy władzę w Białym Domu przejął Barack Obama, liczba deportacji imigrantów skazanych za przestępstwa spadła prawie o połowę. Zwiększyła się także liczba miast - tzw. miast-sanktuariów - które oferują nieudokumentowanym imigrantom ochronę przed organami ścigania, np. zakazując policjantom i miejskim urzędnikom pytania o status imigracyjny petentów. Takim miastem jest też San Francisco. To daje amunicję krytykom obecnego status quo - a przy okazji odsłania główny kłopot związany z nielegalną imigracją: w ciągu ostatnich dwóch dekad nie zrobiono nic, aby rozwiązać tę sprawę.

Polityczny grząski grunt

Mimo że o "reformie imigracyjnej", która odpowiedziałaby na pytanie, co zrobić z milionami imigrantów nielegalnie przebywających w kraju, mówi się w Stanach od lat 90., to każda próba zmierzenia się z problemem spełzła na niczym. Głównie za sprawą Republikanów, dla których jest to politycznie bardzo trudny temat: z jednej strony, opowiadając się za uregulowaniem statusu imigrantów, ryzykują niezadowolenie "twardego" elektoratu nieprzychylnego gościom zza południowej granicy. Z drugiej strony, proponując deportację nielegalnych imigrantów, narażają się na trwałe zantagonizowanie kluczowej i najszybciej rosnącej grupy wyborców - Latynosów, o której poparcie Republikanie muszą walczyć, aby ich partia nie została trwale zepchnięta do roli opozycji. Nie mówiąc już o tym, że deportacja 11 milionów ludzi byłaby po prostu fizycznie niemożliwa. Ale problem jest jeszcze bardziej skomplikowany.

- Latynosi - jak i większość mniejszości - od dawna głosują na Demokratów, więc danie prawa głosu kolejnym tylko wzmocni pozycję Demokratów - zauważył w rozmowie z WP prof. Lee Edwards, historyk amerykańskiego konserwatyzmu z Heritage Foundation. - Ale nie jest to wcale żelazna reguła. Przykładem jest tu George Bush, który jako gubernator Teksasu był szczególnie popularny wśród Latynosów. Jest więc szansa, by odwrócić ten trend, tym bardziej, że Latynosi mają zwykle bardziej konserwatywny światopogląd niż większość Amerykanów - dodaje.

W tym kontekście politycznych kalkulacji głos Trumpa - jednoznacznie opowiadający się za ostrą polityką wobec nielegalnych imigrantów i głoszący hasło "oni muszą się wynieść" - zdecydowanie wyróżnia się z tłumu. Polityk sprawia przy tym wrażenie jedynego kandydata, który "mówi jak jest" i nie boi się powiedzieć tego, o czym inni boją się pomyśleć. Mniejsze znaczenie ma tu to, jakie efekty takie działania mogłyby przynieść.

- Deportacja tak wielu ludzi byłaby nie tylko niewyobrażalnie trudna logistycznie, ale też ekonomicznie szkodliwa. Tymczasem zaoferowanie nielegalnym imigrantom drogi do legalnego pobytu znacznie ograniczyłoby rozmiary szarej strefy i zapewniłoby znaczne wpływy do budżetu. Zwiększyłoby też poziom płac, bo większość pracuje na czarno za zaniżone stawki - mówi Rosenblum. - Byłoby to więc rozwiązanie z gatunku "win-win". Ale w obecnym - skrajnie spolaryzowanym - klimacie politycznym będzie o taki krok bardzo trudno - dodaje.

Zobacz również: Trump walczy o fotel prezydenta
Źródło artykułu:WP Wiadomości
Zobacz także
Komentarze (14)