Ameryka będzie znów wybierać prezydenta „przez kieszeń”
Na trzy tygodnie przed wyborami prezydenckimi w Ameryce, „Gospodarka, głupcze” (It’s economy, stupid), hasło Clintona, które dało mu prezydenturę w 92. roku, znów zawisło nad decyzjami wyborców, a perturbacje amerykańskiego sektora finansowego powodują, że McCain może przegrać wyborczy finisz.
13.10.2008 | aktual.: 27.10.2008 09:35
Historia wyborów prezydenckich w USA pokazuje, że kiedy z gospodarką dzieje się źle, Demokratom dobrze idzie w wyborach. Sztab wyborczy Clintona wykorzystał recesję do usunięcia George’a H.W. Busha z Białego Domu. Recesja początku lat 80. dała Demokratom 26 miejsc w Izbie Reprezentantów, co było wówczas najlepszym wynikiem od czasu Watergate.
Ekonomiści mogą się spierać, czy na miesiąc przed wyborami 2008, Ameryka jest w recesji, czy też nie. Faktem jest, że tylko w kilku ostatnich tygodniach upadły trzy z pięciu największych instytucji finansowych w Ameryce, zaś kiedy w ubiegły poniedziałek Izba Reprezentantów odrzuciła koło ratunkowe Paulsona, Sekretarza Skarbu w gabinecie Busha, indeks Dow Jones opadł o 777 punktów, w największym, jednodniowym spadku w historii co oznacza 7% wartości w jeden dzień, procentowo niemal tyle, ile Dow stracił po ataku na Amerykę 11 września 2001. Natomiast w ankietach wyborczych w pięciu kluczowych dla tych wyborów stanach (Colorado, Floryda, Ohio, Pennsylwania, Virginia) Barack Obama natychmiast wspiął się w punktacji. Populistyczne wystąpienia Obamy określanego przez niektórych dziennikarzy (CNN) Robin Hoodem, który zabierze bogatym, a odda biednym, trafiają teraz na sprzyjający klimat u właścicieli planów emerytalnych 401K, zagrożonych giełdowym fiaskiem, i poszukujących kredytu, ludzi z ulicy.
A dziś amerykańska ulica o niczym innym, jak gospodarka, nie mówi. Wszak 2/3 Amerykanów jest właścicielami akcji. 62% wyborców to inwestorzy giełdowi. Ostatnimi czasy wielu z nich nie może uzyskać kredytu nawet przy świetnej (ponad 800 pkt) historii kredytowej. Banki bowiem, kurczowo trzymają się pieniędzy i strach przed kredytobiorcami może się utrzymywać długo po tym, jak Kongres poceruje gospodarcze sito. Oznacza to, że przeciętny Smith nie dostanie kredytu na nowy samochód, pieniędzy na college dla dzieci, firmom może zabraknąć gotówki na wypłaty dla 150-milionowej armii pracujących w USA. Ludzie są wściekli, bo wiedzą, że czekają nas lata zaciskania pasa, zaś ci odpowiedzialni za ten bałagan, ciągle będą grać w golfa.
Oto CEO Merrill Lynch, O’Neal po ubiegłorocznym fiasku firmy odchodzi z niej ze 165,5 milionami dolarów. Fishman, CEO upadłej instytucji oszczędnościowo pożyczkowej Washington Mutual, odchodzi z czekiem na prawie 20 mln dolarów, po zaledwie 3 tygodniach pracy. Sekretarz Skarbu Paulson, ratuje rządowym czekiem ubezpieczeniowego giganta AIG, gdzie jak się okazuje, Goldman Sachs (któremu jeszcze niedawno przewodniczył sam Paulson) ma ulokowane 20 mld dolarów w inwestycjach. Na przykład wielu Republikanów w Kongresie uważa Sekretarza Skarbu Paulsena (eks- Goldman Sachs) za człowieka Wall Street, którego bonusy za 3 lata (2003-2006) sięgać miały 111 milionów dolarów. Łącznie pięć największych firm Wall Street (Goldman, Morgan Stanley, Merrill, Lehman, Bear Stearns) zapłaciły rok temu ponad 185 tys. swoim pracownikom, aż 66 mld dolarów, średnio ponad 353 tys. dolarów na głowę, plus bonusy przekraczające średnio 200 tys. dolarów. Teraz opodatkowanym Smithom, zarabiającym ok. 30 tys. dolarów rocznie, dano do
podpisania ich własny czek na 700 mld dolarów, żeby wykupić rozpuszczonych chłopców z Ulicy Ościennej. Kiedy w Kongresie doszło do pierwszego głosowania nad tym projektem, ludzie słali tyle maili do swoich reprezentantów w Izbie, że wysiadły serwery na Kapitolu.
Niewielu wyborców dziś już pamięta, że to McCain trzy lata temu wzywał do reformy upadłych Fannie Mae i Freddie Mac w ustawie, którą potem zablokowali demokraci w Kongresie. Kiedy Paulson upitrasił 3-stronnicowy plan ratowania kolegów z Wall Street, McCain przerwał kampanię prezydencką by pomóc doszlifować deal, który odtąd zaczął być gruby, jak książka telefoniczna Manhattanu. Chciał wyjechać z Waszyngtonu na białym koniu zwycięzcy niosącemu narodowi ratunek poprawionym dealem Paulsona. Demokraci na miesiąc przed wyborami nie dali mu tej szansy. Wszak mając przewagę w Izbie, mogli przecież załatwić deal Paulsena za pierwszym podejściem. Nie poparła go ich liderka, spikerka Izby, Pelosi, w rzadko spotykanym w trudnych czasach stylu, tuż przed głosowaniem, obwiniając prezydenta Busha o lata nieudolnej polityki gospodarczej. Część zaś Republikanów, głosowała na "nie", bo wściekły na Wall Street elektorat wyborczy, będzie ich wybierać ponownie za 4 tygodnie. Demokraci wiedzą, że niestabilność gospodarki i
strach wyborców przed jutrem, pomaga ich kandydatowi na prezydenta. A kiedy ten wygra, będziemy mieć, ha! 700 miliardów dolarów na drobne wydatki. Co jak co, ale w Ameryce władza pieniądze społeczne wydawać lubi. Wygląda na to, że Ameryka będzie znów wybierać prezydenta „przez kieszeń”, a raczej przez to czego w tej kieszeni brak i McCain musi odkurzyć hasło Clintona i zdjąć rękawiczki, jeśli chce poważnie myśleć o zwycięstwie.
Mariusz Max Kolonko dla WP