ŚwiatAlternatywa dla Niemiec. Populiści, którzy nie chcą się wstydzić za Hitlera

Alternatywa dla Niemiec. Populiści, którzy nie chcą się wstydzić za Hitlera

Alternatywa dla Niemiec. Populiści, którzy nie chcą się wstydzić za Hitlera
Źródło zdjęć: © Reuters | Hannibal Hanschke
Oskar Górzyński
25.09.2017 14:05, aktualizacja: 25.09.2017 15:17

Populiści z Alternatywy dla Niemiec odnieśli w niedzielę historyczny sukces. Stali się trzecią siłą w Bundestagu i odebrali dwóm największym partiom ponad 1,5 miliona głosów. Zrobili to łącząc antyimigrancką retorykę z socjalnymi obietnicami i kwestionując powojenną narrację dotyczącą historii Niemiec.

Pod wieloma względami, Alternatywa dla Niemiec przypomina inne europejskie partie wchodzące w skład tego, co komentatorzy nazywają "Putinternem" - luźnego związku antyunijnych, prorosyjskich i antyimigranckich ugrupowań posiadających związki. Ale AfD nie jest klasyczną partią skrajnej prawicy - i przez to może być bardziej niebezpieczna.

Aby to stwierdzić wystarczy spojrzeć na jej dwie czołowe przedstawicielki: Frauke Petry i Alice Weidel. Petry, formalnie prezes partii, która zdobyła najlepszy indywidualny wynik AfD w niedzielnych wyborach, w poniedziałek oznajmiła, że nie wejdzie do klubu Alternatywy w Bundestagu. Wyjaśniła, że mając tak marnych konkurentów jej ugrupowanie mogło zdobyć ponad 20 procent głosów, ale tego nie zrobiło, bo swoją retoryką wystraszyła mieszczańskich wyborców.

Weidel, jedna z dwojga faktycznych liderów partii, to lesbijka z przeszłością w międzynarodowych finansach (pracowała m.in. dla Goldman Sachs) i drugim domem w Szwajcarii, w którym zatrudniała na czarno azylantkę z Syrii. Jej głównym motywem wstąpienia do partii był sprzeciw wobec euro.

Nie są to typowe przedstawicielki prawicowej ekstremy. Typowy dla tej opcji nie jest też elektorat partii, składający się w dużej mierze z klasy średniej. Jak pokazało jedno z badań, na wynik partii złożyli się niemal w równej mierze byli wyborcy chadeków, jak i partii lewicowych.

- To przede wszystkim partia populistyczna, która potrafiła trafić do wyborców, wcale nie tych najuboższych, którzy czują, że ich sytuacja życiowa się pogorszyła i którzy poczuli się opuszczeni. Oprócz antyimigranckiej retoryki, dużą rolę odegrały tu socjalne obietnice, postulaty w stylu: zamiast płacić na uchodźców będziemy wydawać pieniądze na przedszkola czy żłobki - mówi WP dr Agnieszka Łada, analityk Instytutu Spraw Publicznych. Jak podkreśla, dzisiejsza AfD to już całkowicie inna partia niż ta, która powstała w 2013 roku. Wówczas była to "partia profesorów", przeciwna wspólnej europejskiej walucie i z liberalnym gospodarczo programem.

- Po tym, jak rozpoczął się kryzys migracyjny w 2015, AfD wykorzystała pustą przestrzeń na scenie politycznej, szczególnie na ziemiach byłej NRD, gdzie ludzie nie byli przyzwyczajeni do migrantów tak jak na zachodzie - tłumaczy Łada.

Make Germany Great Again

W rezultacie, AfD dziś jest zbieraniną różnych środowisk, które łączy przede wszystkim jedno: sprzeciw wobec status quo. Sprzeciw ten ma jednak wiele twarzy. Główną z nich jest kontestowanie polityki migracyjnej, często w bardzo ostrych słowach. Dość powiedzieć, że aspirująca dziś do miana umiarkowanej twarzy AfD Frauke Petry opowiedziała się za tym, by niemieccy strażnicy strzelali do migrantów usiłujących nielegalnie przekroczyć granicę. Ale obok łamania tabu na temat uchodźców, AfD łamała także inne tabu, przemycając do głównego nurtu niemieckiej polityki coś jeszcze bardziej niebezpiecznego: zmianę sposobu myślenia o niemieckiej historii, skupiającej się na niemieckiej winie i wojennych zbrodniach. Politycy AfD twierdzą, że czas z tym poczuciem winy skończyć. Dlatego z ich ust można było usłyszeć rzeczy, które jeszcze niedawno trudno było sobie wyobrazić w niemieckiej polityce.

Jeden z liderów AfD, Alexander Gauland powiedział tuż przed wyborami, że Niemcy mają prawo być dumni ze swoich wojskowych osiągnięć podczas dwóch wojen światowych i wezwał do "odzyskania swojej historii". Bjoern Hoecke, czołowy przedstawiciel skrajnego skrzydła partii, uznał natomiast, że Niemcy powinni dokonać zwrotu o 180 stopni w myśleniu o historii II wojny światowej. Odnosząc się do pomnika pomordowanych Żydów w Berlinie z niesmakiem stwierdził, że "Niemcy są jedynym narodem, który postawi pomnik hańby w sercu stolicy". Nawet Alice Weidel, współprzewodnicząca partii i publicznie jej bardziej umiarkowana twarz, w prywatnych emailach opublikowanych przez "Die Welt am Sontag" skarżyła się, że Niemcy są opanowywani przez kulutralnie obcych Arabów, Romów i Sinti. Angelę Merkel zaliczyła zaś do grona "świń" i "marionetek" aliantów, których celem jest zduszenie niemieckiego potencjału. Nic dziwnego, że AfD cieszy się poparciem takich osób jak była przewodnicząca Związku Wypędzonych Erika Steinbach.

- Kto się cieszy z wyniku AfD, nie widzi dalej niż czubek swojego nosa. Dziś celem UE i uchodźcy, jutro celem Czesi i Polacy - skomentował premier Czech Bohuslav Sobotka

Niemcy skręcą w prawo?

- To niestety nie jest mało znaczący nurt w tej partii, ale jeden z głównych przekazów Alternatywy dla Niemiec. Dlatego wejście tej partii do Bundestagu jest tak niebezpieczne - mówi Łada.

Jak dodaje ekspertka, mimo że wszystkie pozostałe partie odmówiły współpracy z populistami z AfD, jej wyborczy wynik będzie miał daleko idące skutki dla niemieckiej polityki. Będąc w Bundestagu i wchodząc w skład parlamentarncyh komisji i grup, prawicowa partia będzie mogła wpływać na kształt debaty politycznej w Niemczech. Co więcej, jej sukces skłoni pozostałe partie, szczególnie chadeków z CDU i CSU do większej rywalizacji o wyborców. A to może oznacza przejęcie części jej postulatów i retoryki. W skrócie: skręt w prawo.

- W tym obrazie są jednak dwa pozytywy. Po pierwsze, odmawiając uczestnictwa w koalicji rządzącej, to SPD będzie główną opozycją i to ona w pierwszej kolejności będzie odnosić się do propozycji i polityki rządu. Po drugie, wpływ AfD może równoważyć obecność w koalicji Zielonych, którzy są partią najbardziej krytyczną wobec Alternatywy - ocenia Łada.

Ale przyszłość dla AfD wcale nie musi rysować się w różowych barwach. Jak pokazał już pierwszy dzień po wyborach i odejście Petry, tak jak większość populistycznych partii, także i ta jest podatna na wewnętrzne podziały. A to zapewne nie koniec, bo osi sporów wewnątrz ugrupowania jest więcej. W rezultacie, to, co w czasie kampanii było największą siłą Alternatywy dla Niemiec- różnorodność postulatów i tworzących ją środowisk - może być teraz największym przekleństwem.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Komentarze (46)
Zobacz także