Alarm bombowy na dworcach PKP
Trzy główne dworce kolejowe: w Gdańsku, Sopocie i Gdyni zostały ewakuowane wczoraj wieczorem po tym, jak policja otrzymała informację, że na każdym z nich podłożono ładunki wybuchowe.
20.10.2005 | aktual.: 20.10.2005 08:25
Zamiast bomb pirotechnicy znaleźli atrapy - w Gdyni paczkę wypełnioną papierosami. Około 22 w Gdańsku zatrzymano Andrzeja R., który podejrzewany jest o wywołanie fałszywego alarmu i podłożenie imitacji. Około godz. 18 dziennikarz jednej z gazet poinformował policję, iż otrzymał informację, że na gdyńskim dworcu głównym PKP w szafce bagażowej znajduje się bomba. Kilka minut później policja odgrodziła część dworca, w której mieszczą się szafki. Sprowadzono psa, który sześciokrotnie zatrzymywał się przy jednej z nich.
Wówczas zapadła decyzja o ewakuacji dworca, wstrzymaniu ruchu na torze znajdującym się najbliżej budynku i wezwaniu pirotechnikow. W ciągu godziny psy wytropiły podobne materiały również na dworcach w Gdańsku i Sopocie. - W Gdyni zawartość wskazanej przez psa szafki pirotechnicy wysadzili wewnątrz gmachu - mówi kom. Dariusz Kaszubowski, rzecznik policji w Gdyni. - Ale w paczce były tylko papierosy i papiery. Podejrzany pakunek z Sopotu został przez pirotechników wywieziony na poligon.
Dopiero po północy ta sama ekipa specjalistów mogła zająć się znaleziskiem w Gdańsku. - Około godz. 22 zatrzymaliśmy 40-letniego Andrzeja R. z Gdańska, który odsiadywał już wyrok za posiadanie materiałów wybuchowych - poinformowała mł. asp. Marta Rytwińska z biura prasowego KWP w Gdańsku. Do późnych godzin nocnych mężczyzna składał wyjaśnienia.
Andrzej R., zatrzymany dzisiaj w nocy w związku z podejrzeniem o spowodowanie alarmu bombowego na dworcach w Gdyni, Gdańsku i Sopocie, będzie badany psychiatrycznie. Mężczyzna jest znany policji, bowiem odsiadywał już wyrok za posiadanie materiałów wybuchowych. Policja jest pewna, iż to Andrzej R. podłożył paczki na dworcach. Został on wskazany przez dziennikarza jednej z trójmiejskich redakcji, do którego zadzwonił z informacją o podłożonych przez siebie bombach. Gdańska policja zatrzymała mężczyznę w jego mieszkaniu około godz. 22.
Jako pierwsi akcję na dworcu podjęli gdyńscy policjanci. Tuż po godz. 18 w holu dworca odgrodzono korytarz przy toaletach, gdzie znajdują się szafki bagażowe. Sprowadzono psa szkolonego do wykrywania ładunków wybuchowych. Ten sześciokrotnie wskazał tę samą szafkę. Policja ewakuowała budynek i wezwała pirotechników z Komendy Wojewódzkiej Policji w Gdańsku. Zarządca dworca PKP podjął decyzję o skierowaniu ruchu pociągów na tory oddalone od gmachu. Później policja ewakuowała podróżnych także z dworców w Gdańsku i w Sopocie.
W Sopocie ewakuowano także mieszkańców z budynków przy ul. Dworcowej nr 1, 2, 3. Dla ewakuowanych sopocian przygotowano salę w budynku Urzędu Miejskiego, gorące napoje i posiłki. Mieszkańcy jednak rozeszli się do swoich rodzin i pobliskich restauracji. - W ciągu pięciu minut kazali nam opuścić dworzec, my zdążyłyśmy założyć kurtki i buty, koleżanka stoi w swetrze i marznie - mówiły Angelika Klasa i Monika Bank z salonu prasowego Relay, znajdującego się wewnątrz dworca w Gdyni. - Jeśli to jeszcze trochę potrwa, chyba pożyczę na bilet SKM i pojadę do domu w kapciach - dodaje trzęsąc się z zimna ich koleżanka. W Gdańsku akcja nie zrobiła najmniejszego wrażenia na kwiaciarkach handlujących w przejściu. Kobiety zapytane, czy nie boją się eksplozji, przecząco kręciły głową, a nawet ironicznie pukały się w czoło. - Głupoty wymyślają z tymi bombami! Już tyle razy słyszałam, że coś podłożyli! Mnie tam żadne bomby nie wzruszają. Żarty sobie robią z porządnych ludzi - denerwowała się Janina Głębocka, która handluje
kwiatami w przejściu tunelowym. - Nie ma decyzji o wstrzymaniu ruchu pociągów - mówi nadkomisarz Mariusz Putno, rzecznik sopockiej policji. - Pociągi dalekobieżne i SKM kursują, do SKM można dostać się tunelem od ul. Marynarzy.
Policjanci nie mówili osobom, które chciały dostać się na dworzec, że może być tam bomba. Na pytania ludzi odpowiadali tylko, że muszą sprawdzić pewną informację. Antyterroryści po godzinie zmagań zdetonowali pakunek w budynku dworca w Gdyni, sprawdzając wcześniej wszystkie szafki. - Nie zabierali paczki na poligon, bo liczył się czas. Pirotechnicy będąc w Gdyni wiedzieli już, że w Gdańsku i Sopocie jest podobna sytuacja. Nie było niebezpieczeństwa zagrożenia życia i zdrowia ludzi, ponieważ budynek ewakuowano - wyjaśnia mł. asp. Marta Rytwińska z biura prasowego Komendy Wojewódzkiej w Gdańsku.
W zdetonowanej paczce znajdowały się tylko papierosy i papiery. Akcja speców od ładunków w Gdyni i Sopocie trwała tak długo, że gdy zamykaliśmy to wydanie "Dziennika", w Gdańsku nic jeszcze się nie działo. - Nie ma się co dziwić - żartowali sobie funkcjonariusze jednej ze służb. - Przewidywaliśmy, że to tak długo potrwa. Do akcji pojechała tylko jedna beczka do przewożenia ładunków. A, że każdorazowo musi pojechać na poligon, wszystko zacznie się nie wcześniej niż o północy. Słowa te się sprawdziły. Na Dworcu Głównym PKP przez cztery godziny było spokojnie, mimo iż budynek ewakuowano tuż po godz. 20.
Odgrodzono go biało-czerwoną taśmą. Dostępu do niego broniło około 20 policjantów, dwie jednostki straży pożarnej oraz Straż Ochrony Kolei. Przyjechała też karetka reanimacyjna. W sumie teren zabezpieczało niemal czterdziestu funkcjonariuszy. Najbardziej chronionym miejscem był korytarz z szafkami do przechowywania bagażu. W jednej z nich pies do tropienia ładunków wyczuł coś podejrzanego. Czy był to niegroźny ładunek, podobny do tych w Sopocie i Gdyni, dopiero się okaże.
Pirotechniczna pielgrzymka
O akcji w Trójmieście można powiedzieć jedno - przypominała ona pielgrzymkę pirotechników. Policjanci przez kilka godzin czekali na wóz ze specjalistami. Okazało się, że do dyspozycji jest tylko jedna grupa specjalistów. - Mieliśmy zrobić rozpoznanie i czekać na grupę pirotechników. Zabrało nam to kilka godzin - mówi Mariusz Putno, rzeczni Komendy Miejskiej w Sopocie.
Z Sopotu grupa pirotechników udała się na dworzec w Gdańsku. - Skrytkę sprawdza ta sama grupa specjalistów, która była w Gdyni i Sopocie. Akcja tak długo trwała, bo policjanci przez kilka godzin na nich czekali - mówi Adam Atliński, z biura prasowego Komendy Miejskiej Policji w Gdańsku Okazuje się, że z policją współpracuje kilka nieetatowych grup pirotechników. Na co dzień komendy poszczególnych miast nie zatrudniają jednak speców od bomb. - Mamy nieetatowych pirotechników i w każdym momencie możemy ich ściągnąć. W tym przypadku skrytki sprawdzali specjaliści z komendy wojewódzkiej. Najprawdopodobniej tylko oni byli potrzebni - stwierdza Atliński.
Bartłomiej Rabij
reporterzy Dziennika Bałtyckiego