Agaton: Kto ma prawo łamać pandemiczne przepisy? Coraz więcej przykładów na to, że są równi i równiejsi (OPINIA)
Krystyna Janda i Jadwiga Emilewicz stały się symbolami łamania pandemicznych ograniczeń. Przyglądając się konsekwencjom tych nadużyć łatwo się spodziewać, że o kolejnych przypadkach łamania zasad usłyszymy szybciej niż później.
"Wolność to bardziej kwestia moralności niż polityki" - mawiał Lord Acton, XIX-wieczny filozof polityki. Ten Brytyjczyk całe swoje intelektualne życie poświęcił na studia nad wolnością i jej różnymi odmianami. Wygląda na to, że jego tezy wymagają przedyskutowania także dziś w Polsce.
Dlaczego? Z jednej strony jest pandemia, która wymusza zmiany i ograniczenia w codziennym funkcjonowaniu. Z drugiej strony mamy całą serię zachowań, które są wyraźnym sygnałem, że te zmiany i ograniczenia są nieakceptowalne, że dla wielu osób takie ograniczenie ich wolności jest nie do pomyślenia. Jak to ze sobą połączyć?
Równi i równiejsi
Ten rok zaczął się skandalem ze szczepieniami osób do tego nieuprawnionych. Początkowo mówiło się tylko o grupie aktorów (Krystyna Janda, Andrzej Seweryn, Wiktor Zborowski, etc.), później okazało się, że wśród tych, którzy wepchnęli się w grupę "0" są także biznesmeni, dziennikarze, celebryci, a nawet emerytowany oficer SB. Ciągle nie wiadomo, ile osób zaszczepiło się poza kolejnością na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym. Co najmniej kilkadziesiąt, ale pojawia się też liczba 200.
Jeszcze ten skandal nie przebrzmiał, jeszcze nie poznaliśmy wszystkich jego szczegółów, a już pojawił się kolejny. Tym razem związany z obozem władzy. Najpierw wychwycono, że po stokach narciarskich szusują synowie Jadwigi Emilewicz. Była wicepremier, posłanka Zjednoczonej Prawicy przekonywała, że posiadają stosowne do tego licencje, ale dziennikarze TVN24.pl szybko ustalili, że zostały one wystawione po zdarzeniu.
Jeszcze kurz nie opadł, a portal o2 opisał, jak wiceminister Artur Soboń i były wiceminister Adam Gawęda (obaj z ramienia PiS) oglądali z trybun mecz siatkówki - choć teoretycznie nie mieli do tego prawa. Soboń od razu za to przeprosił, ale mleko się rozlało. Sprawa zaczęła żyć własnym życiem i stała się kolejnym odcinkiem serialu pod nazwą "Równi i równiejsi".
W tę sekwencję zdarzeń wpisały się jeszcze protesty kolejnych grup zawodowych, przede wszystkim restauratorów. Nagle popularność zaczął zdobywać zwrot "bunt przedsiębiorców" - po tym, jak kolejni właściciele firm (przede wszystkim restauracji) zaczęli zapowiadać otwarcie swoich biznesów, mimo ewidentnego pandemicznego zakazu.
Z jednej strony takie rozszczelnienie reguły zamykania przestrzeni publicznej jest zwyczajnie groźne. Jak bardzo widzieliśmy jesienią, gdy zbyt późno wprowadzony lockdown sprawił, że długo nie udawało się zapanować nad drugą falą koronawirusa. Ale z drugiej strony trudno się restauratorom dziwić - ich biznesy znajdują się na skraju bankructwa, a jednocześnie oni widzą, jak szeroko rozumiane elity nic sobie nie robią z pandemicznych ograniczeń. Skoro oni mogą, to dlaczego oni nie?
Władza czy siła
To pytanie jest oczywiście retoryczne. Wiadomo, że restauratorzy nie mogę nielegalnie otwierać swoich punktów. Państwo ma prawo (wręcz obowiązek) egzekwować od nich przestrzegania pandemicznych obostrzeń, korzystać z sankcji, które posiada w swoim repertuarze. Na przykład - nakładać mandaty w wysokości 30 tys. zł.
Tyle że państwo samo sobie krępuje ręce. Przede wszystkim takimi zachowaniami jak Emilewicz, Sobonia czy Gawędy. Bo w sytuacji, gdy przedstawiciele obozu władzy, stojącego na czele organów egzekwujących pandemiczne przepisy, sami te przepisy obchodzą, to nagle prawo staje się puste. Przestaje być prawem, staje się sankcją, uciążliwą karą.
Następuje dewaluacja pojęć. "Bunt przedsiębiorców" odbywa się pod hasłem wolności, restauratorzy twierdzą, że mają prawo dbać o własną pomyślność, o własny biznes. Rządzący mają z kolei obowiązek dbać o wszystkich – tak, żeby wszyscy w równy sposób mogli korzystać ze swoich wolności. Teoretycznie te racje łatwo rozdzielić. Ale w sytuacji, gdy się obserwuje "sportowe" wyskoki przedstawicieli PiS, staje się to dużo trudniejsze.
"Władza, która nie działa na rzecz wolności, nie jest władzą, tylko siłą" - to jeszcze raz Lord Acton. W punkt. Władza, która sama nie przestrzega wprowadzonych przez siebie ograniczeń, nie jest władzą. Staje się zbiorem instytucji siłą wymuszających na obywatelach swoje decyzje. Takie mogą być konsekwencje nadużyć. To jeszcze nie ten moment, nie ta skala, ale ujawnione sytuacje z Emilewicz, Soboniem, Gawędą stają się zalążkami potencjalnego buntu wobec obecnej władzy.
Nadużycia i krytyka
Taka sytuacja jest wręcz wymarzona dla opozycji. To jest ten moment, gdy mogłaby ona zaatakować obóz władzy, wykazując nadużywanie przez niego pozycji. Tyle że nie może - bo sama sobie skrępowała ręce brakiem wyraźnego odcięcia się od Jandy, Seweryna i innych osób, które zaszczepiły się poza kolejnością w WUM. Trudno cokolwiek wytykać rządzącym, jeśli samemu nie ma się czystych rąk. W tym sensie opozycja sama rozbroiła sobie broń, która dostała do ręki.
Tym bardziej że sytuacji nie da się porównać, skala nadużycia ze strony szczepiących się poza kolejnością jest nieporównywalnie większa niż w sprawie wicepremier i dwóch wiceministrów. Nadużycie Emilewicz, Sobonia i Gawędy należy ostro krytykować - zgodnie z zasadą, że władzy można mniej.
Zachowania kilkudziesięciu osób zaszczepionych w WUM należy krytykować przede wszystkim dlatego, że stały one całkowicie na bakier z moralnością, która powinna obowiązywać w przestrzeni publicznej. Nadużyli swojej pozycji, ograniczając w ten sposób prawa (wolności) innych. A - jak pisał Lord Acton - to kwestia przede wszystkim moralności, nie polityki.
Oddzielna sprawa, że nie widać nikogo, kto na tej sytuacji politycznie mógłby skorzystać. Obóz władzy ma problem z mocnym skrytykowaniem osób z własnych szeregów. Opozycja nie umie wyraźnie zareagować na nadużycia ze strony aktorów, celebrytów, biznesmenów - a przecież większość z nich wyraźnie z tą opozycją sympatyzuje. Widać, jak otwiera się przestrzeń, którą mogłaby zapełnić nowa siła polityczna odcinająca się od całej reszty. Ale nie widać nikogo, kto zapełnieniem tej przestrzeni byłby zainteresowany.