ŚwiatAfganistan: plemienne milicje walczą przeciwko talibom i Kabulowi

Afganistan: plemienne milicje walczą przeciwko talibom i Kabulowi

Plemienne pospolite ruszenie i milicje wywołały w tym roku zbrojne powstania przeciwko talibom i przejęły kontrolę nad wieloma powiatami pod Kabulem. Plemienni wodzowie biją się z talibami, ale nie chcą mieć nic wspólnego ani z rządem z Kabulu, ani z USA.

Afganistan: plemienne milicje walczą przeciwko talibom i Kabulowi
Źródło zdjęć: © AFP | A. Majeed

18.10.2012 | aktual.: 18.10.2012 15:07

Powołanie plemiennych milicji "arbakaj" do walki z talibami i Al-Kaidą było pomysłem b. dowódców zachodnich wojsk w Afganistanie, amerykańskich generałów Stanleya McChrystala i Davida Petraeusa. Zanim przejęli dowództwo wojny w Afganistanie, obaj dowodzili w Iraku i odwrócili losy tamtejszej, przegrywanej przez Amerykanów wojny.

Petraeus i McChrystal przekonali Waszyngton do wysłania na wojnę dodatkowych 30 tys. żołnierzy, a także do tego, by wydać miliony dolarów na przyciągnięcie na swoją stronę irackich komendantów partyzanckich i wodzów plemiennych. Przekupywani przez Amerykanów, porzucali walkę z nimi w zamian za pieniądze, broń i władzę, i zwracali się przeciwko dotychczasowej sojuszniczce, Al-Kaidzie.

Nieudana powtórka

Ale taktyka sprawdzona w Iraku, powtórzona w Afganistanie wyraźnie zawodzi. Dodatkowych 30 tys. żołnierzy piechoty morskiej wysłanych na afgańską wojnę na początku 2010 r. właśnie wróciło do USA. Dodatkowym wojskom udało się rozbić talibów na południu kraju, ale zabrakło im czasu, by spacyfikować także południowy-wschód, gdzie wojna przelała się. A nawet na opanowanym południu, po wycofaniu zachodnich wojsk, do wiosek i całych powiatów wracają partyzanci, z którymi afgańskie wojsko sobie nie radzi.

Amerykanie chcieli, by w dziele tym afgańską armię wspierały prorządowe plemienne milicje, które już w 2009 r. zamierzali tworzyć, szkolić i zbroić. Pasztuńskie pospolite ruszenie "arbakaj" miało przejmować władzę w pacyfikowanych powiatach i dolinach, a przede wszystkim strzec podkabulskich prowincji przed partyzantami.

Tego lata i jesienią pasztuńskie milicje wywołały zbrojne powstania przeciwko talibom w podstołecznych prowincjach Logar, Lachman, Paktii i "polskiej" Ghazni. "Arbakaje" wystąpiły przeciwko talibom także w Nuristanie i Kunarze na wschodzie oraz Badghis, Farjabie i Ghorze na północnym-zachodzie. Ale walcząc z talibami, przywódcy pospolitego ruszenia nie chcą mieć także nic wspólnego z rządem z Kabulu, ani zachodnimi wojskami.

Biją talibów i nie chcą mieć nic wspólnego z rządem

Sajjed Farhad Akbari, jeden z przywódców plemiennego powstania przeciwko talibom w prowincji Logar przyznaje, że wysłannicy z Kabulu proponowali mu, by ze swoimi ludźmi wstąpił do rządowego wojska. - Odmówiłem, bo rząd jest słaby i skorumpowany - powiedział Akbari dziennikarzowi AFP. Powstanie w Logarze wybuchło w sierpniu i do października pod kontrolą pospolitego ruszenia znalazło się już pół setki wsi.

Powstanie w Logarze poprzedziły plemienne insurekcje przeciwko talibom w prowincjach Laghman i Ghazni. W tej ostatniej powstania przeciwko talibom wybuchły latem w powiatach Andar i Deh Jak, będących od lat ich twierdzami, których ani Amerykanom, ani Polakom nigdy nie udało się rozbić i do których z rzadka się tylko zapuszczali.

Miejscowi chłopi, którzy dotąd tolerowali, a nawet wspierali talibów, zwrócili się przeciwko nim, gdy partyzanci zaczęli zachowywać się jak zdobywcy, rozkazali pozamykać szkoły i bazary. Chłopów rozzłościło też, że w wyniku letniej czystki w szeregach talibów, do partyzanckiego aresztu wtrącony został wywodzący się z Ghazni i cieszący się w niej popularnością komendant mułła Ismail. Do jesieni pasztuńskie milicje z Ghazni wyparły talibów z powiatów Andar i Deh Jak. A gdy partyzanci spróbowali kontrataku, zostali pobici raz jeszcze.

Przywódcy chcą rządzić sami

Talibowie twierdzą, że pospolite ruszenie w Ghazni jest zbrojone przez Amerykanów i im się wysługuje. Zaprzeczają temu przywódcy powstania, którzy twierdzą, że choć wystąpili przeciwko talibom, nie znaczy to, że opowiadają się po stronie Kabulu. - Ludzie mają dość korupcji i niesprawiedliwości, jakich doświadczają zarówno od talibów, jak rządu - mówił jeden z przywódców powstania Fajzanullah Fajzan. - Chcemy się rządzić sami i żeby wszyscy zostawili nas w spokoju.

Fajzanullah Fajzan był w przeszłości ważnym komendantem i przywódcą partyzanckiej partii Hezb-e Islami, dowodzonej przez wojennego weterana Gulbuddina Hekmatjara, walczącego z Zachodem, ale skłóconego także z talibami. Przyznaje, że spośród komendantów "arbakajów" w Ghazni wielu istotnie należało lub należy do Hezb-e Islami, ale powstanie dotyczy tylko spraw lokalnych i nie ma nic wspólnego z wielką polityką.

Zachodni dyplomaci w Kabulu podejrzewają też, że sukces powstania w Ghazni na swój osobisty sukces w wielkiej polityce próbuje przerobić jeden z najbardziej wpływowych polityków kraju Asadullah Chalid, mianowany we wrześniu na szefa afgańskiego wywiadu.

Wywodzący się z Ghazni Asadullah Chalid mógłby spróbować wykorzystać sukces pospolitego ruszenia, by wystartować w wyborach prezydenckich w 2014 r., w których Hamid Karzaj nie będzie mógł ubiegać się o reelekcję i ostatnich, które odbędą się jeszcze pod eskortą zachodnich wojsk.

PAP, Wojciech Jagielski

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)