Afera listowa w Watykanie
Kiedy w połowie marca prałat Dario Edoardo Vigano, dyrektor watykańskiego sekretariatu do spraw komunikacji, zwołał specjalną konferencję prasową, nikt nie mógł się spodziewać, że oto zostaje uruchomiona kolejna medialna burza. Jej efektem był skandal i rezygnacja ze stanowiska Vigano, przyjęta przez papieża Franciszka 21 marca.
Co się naprawdę wydarzyło w tych ostatnich dniach w Watykanie? Ciekawe, że o ile skandalem żyła prasa światowa, do Polski informacje niemal nie przeniknęły. Duże portale podały jedynie początkowo prostą informację o poparciu udzielonym przez Benedykta Franciszkowi. Jeszcze bardziej wstrzemięźliwa była prasa katolicka, kompletnie pomijając tę jedną z największych manipulacji medialnych ostatnich lat. Dlaczego? Może dlatego, że cała historia, nazwana szybko "aferą listową” rzuca na obecną politykę informacyjną Watykanu wyjątkowo niekorzystne światło? A może powód jest jeszcze głębszy? Wydaje się bowiem, że afera nie tylko obnażyła niekompetencję niektórych urzędników kościelnych, ale też pokazała jak dramatycznie obecny papież potrzebuje wsparcia ze strony swojego poprzednika. Na pewno nie jest to uznanie dla jego autorytetu i nie służy to polepszeniu jego wizerunku.
Zwolennicy papieża odetchnęli z ulgą
Na początku nic nie zapowiadało katastrofy. W dniu marcowej konferencji z okazji piątej rocznicy wyboru Franciszka prałat Vigano tryskał humorem. Udało mu się bowiem zdobyć list papieża emeryta, który, jak powszechnie wtedy sądzono, wyrażał poparcie dla działań Franciszka i dla jego myśli teologicznej. "Pochwalam tę inicjatywę, której celem jest przeciwstawienie się i reakcja na głupi przesąd, zgodnie z którym papież Franciszek byłby człowiekiem praktyki, niemającym szczególnej formacji teologicznej i filozoficznej, a ja rzekomo byłbym teoretykiem teologii mającym niewielkie rozumienie konkretnego życia chrześcijan dzisiaj. Te tomiki pokazują, słusznie, że papież Franciszek jest człowiekiem o głębokiej formacji teologicznej i filozoficznej oraz pomagają widzieć wewnętrzną kontynuację dwóch pontyfikatów, wbrew wszystkim różnicom stylu i temperamentu”.
Nic lepszego tuż przed Wielkanocą zdarzyć się nie mogło. Wszyscy zwolennicy Franciszka odetchnęli z ulgą. Słowa te, odpowiedź na zaproszenie skierowane w styczniu od prałata Vigano do Benedykta, aby ten napisał tekst na temat teologii Franciszka, można było uznać za wyraz uznania dla obecnego papieża i jasną formę poparcia jego działań.
Zobacz także: Szydło "wkurzyła" wyborców PiS. Lisicki komentuje
Był to sukces tym bardziej znaczący, że ostatnie miesiące, o czym już pisałem w innym felietonie dla Wirtualnej Polski do udanych dla Franciszka nie należały. Nigdy jeszcze krytyka działań papieża nie była tak ostra, powszechna i mocna. Nigdy wcześniej nie ukazało się tyle książek jednoznacznie krytycznych, zarzucających mu zerwanie z tradycją i porzucenie drogi, jaką szli Jan Paweł II i Benedykt XVI. Nic więc dziwnego, że ogłaszając list z, jak się wydawało, poparciem dla Franciszka prałat Vigano mógł się cieszyć. Tym listem zamykał usta krytykom i mówił: patrzcie, jak się mylicie, przeciwstawiając Benedykta Franciszkowi. Benedykt popiera Franciszka. Uciszcie się zatem i przestańcie krytykować.
Sarkastyczna odpowiedź Benedykta XVI
Jednak jego radość nie trwała długo. Już kilkanaście godzin po konferencji w Rzymie znany włoski watykanista, Sandro Magister opublikował całą treść pokazanego mediom listu. Okazało się wtedy, że to co prałat Vigano przedstawił jako wyraz poparcia dla Franciszka było tak naprawdę grzeczną, a może nawet nieco ironiczną formą odmowy. Na konferencji nie przytoczono bowiem kluczowego fragmentu listu, który brzmiał jak następuje: "Jednakże, nie mogę napisać krótkiego tekstu na temat tych tomików, bo zawsze trzymałem się jasnej zasady że pisałem i wyrażałem się swobodnie tylko na temat książek, które dobrze poznałem. Niestety, z powodu kondycji fizycznej, nie będę mógł w najbliższej przyszłości przeczytać jedenastu tomików, szczególnie, że mam do zrealizowania inne zadania, których się wcześniej podjąłem”. A więc, Benedykt nie zgodził się komentować twórczości Franciszka. Co więcej, i co trudno nie uznać za sarkazm, wspomniał, że ma obecnie do wypełnienia inne zobowiązania! Jak na papieża emeryta, który spędza całe dnie w ogrodach watykańskich dziwna odpowiedź, nieprawdaż? Tak czy inaczej, trudno widzieć w niej wyraz uznania dla Franciszka.
Vigano ukrywa zdumienie Benedykta XVI
Jednak tych kilka zdań Benedykta to był dopiero początek skandalu. Można było przecież zawsze powiedzieć, że na konferencji przedstawiono jedynie fragment listu. Tylko że, jak wkrótce potem podała agencja AP, zdjęcie pokazujące pierwszą stronę listu, które przedstawiono dziennikarzom, z podpisem Benedykta zostało…zblurowane. I to w charakterystyczny sposób, żeby zatrzeć fragment, gdzie Benedykt przyznawał się, że tomików nie czytał i wstępu nie napisze, bo ma inne obowiązki.
Ale i to jeszcze nie było wszystko. Ledwo bowiem te manipulacje wyszły na światło dzienne, do opinii publicznej dotarł jeszcze jeden fragment listu Benedykta, którego w ogóle nie pokazano dziennikarzom na konferencji.
Papież emeryt wyraził tam swoje najwyższe zdumienie faktem, że wśród autorów tomików chwalących Franciszka jest "profesor Huenermann, który podczas mojego pontyfikatu wyróżniał się ze względu na swe antypapieskie inicjatywy”. Według Benedykta autor ten zjadliwie i bezpardonowo atakował władze nauczycielską papieży i ich teologię moralną, zwalczał Jana Pawła II i Benedykta Rzeczywiście, to już nie była niezręczność: Benedykta zaproszono, żeby napisał wstęp do tomików autora, który przez lata systematycznie go krytykował i buntował przeciw niemu wiernych! To przelało czarę goryczy i ostatecznie prałat Vigano musiał podać się do dymisji, która łaskawie została przyjęta przez Franciszka.
Zamiast pokazać jedność zdumieni wierni zobaczyli zerwanie. Wiele pytań zostaje jednak wciąż bez odpowiedzi. List Benedykta też robi wrażenie wewnętrznie sprzecznego. W jednej części papież emeryt pisze o ciągłości obu pontyfikatów, w drugiej sugeruje zerwanie. Cieszy się z inicjatywy, potem ją podważa. Morał z całej historii jest smutny. Wygląda bowiem na to, że kryzys panujący w Watykanie i chaos wynikający ze sposobu zarządzania przez Franciszka jest coraz głębszy.