Adam Bielan dla WP: Wałęsa swoimi donosami skrzywdził wielu niewinnych ludzi
- Obrońcy byłego prezydenta starają się przedstawić go jako ofiarę. Prawda jest jednak taka, że Lech Wałęsa swoimi donosami z lat 70. skrzywdził wielu niewinnych ludzi, którzy byli później szykanowani. Większość z nich zmarła w zapomnieniu, bez jakiejkolwiek pomocy w wolnej już Polsce - mówi w rozmowie z WP Adam Bielan, poseł Polski Razem.
WP: W programie #dziejesienazywo były prezydent Bronisław Komorowski sugerował, że bracia Kaczyńscy mogli wiedzieć o błędach z przeszłości Lecha Wałęsy i traktować tę wiedzę jako pomysł na "polityczną smycz".
Adam Bielan, poseł Polski Razem: Jest to absurdalne stwierdzenie. Co ciekawe, te słowa mogą świadczyć o tym, że Bronisław Komorowski przyznaje, iż Lech Wałęsa współpracował w latach 70. ze służbą bezpieczeństwa. Obrońcy byłego prezydenta mogliby zdecydować się na jedną wersję, bo wcześniej utrzymywali, że nic takiego nie miało miejsca, a dokumenty były podrabiane. Przypomina to trochę sytuację Billa Clintona, który mówił, że palił marihuanę, ale się nie zaciągał. Próba wmieszania w to Jarosława Kaczyńskiego to jakiś absurd. Jest to polityk, który od przeszło 25 lat mówi o potrzebie lustracji w Polsce i ujawnieniu materiałów na temat różnych polityków, które mogą służyć do szantażu. Pamiętajmy, że dokumenty, które znalazły się w "szafie Kiszczaka" miała również Moskwa. W tej sprawie polska opinia publiczna ma prawo poznać całą prawdę.
WP: Na temat "szafy Kiszczaka" rozgorzała ogólnopolska dyskusja. Dlaczego prezes Jarosław Kaczyński do tej pory nie zabrał w niej głosu?
- Prezes zapewne się wypowie, choć wówczas usłyszymy od opozycji, że upolitycznia tę sprawę. Opinia Jarosława Kaczyńskiego na temat lustracji i ujawniania dokumentów bezpieki znana jest od lat. W tej kwestii nic się nie zmieniło.
WP: Wracając do Lecha Wałęsy, to pomimo ujawnienia przez IPN dokumentów utrzymuje on, że nic nie podpisał oraz przekonuje, że prowadził z bezpieką swego rodzaju grę.
- Obrońcy byłego prezydenta starają się przedstawić go jako ofiarę. Prawda jest jednak taka, że Lech Wałęsa swoimi donosami z lat 70. skrzywdził wielu niewinnych ludzi, którzy byli później szykanowani. Większość z nich zmarła w zapomnieniu, bez jakiejkolwiek pomocy w wolnej już Polsce. Przykre jest to, że nigdy nie starał się im zadośćuczynić za wyrządzone krzywdy. Nie zdobył się na to, by wynagrodzić im to materialnie - poprzez przyznania renty - czy choćby moralnie - poprzez przeprosiny.
WP: Czy dokumenty znalezione w "szafie Kiszczaka" mogły mieć wpływ na to, jak kształtowały się przemiany w Polsce w latach 90?
- To jest bardzo ważny aspekt. Na początku lat 90. Lech Wałęsa zaczął robić wszystko, by rozbić prawicę, co mu się zresztą udało, i doprowadzić do zwycięstwa lewicy. To właśnie jego działania doprowadziły do tego, że postkomuniści doszli do władzy. Pytanie: czy robił to sam z siebie, czy dlatego, że w prywatnych zbiorach bezpieki były zdeponowane jego teczki?
WP: Bronisław Komorowski przekonuje, że obrona dobrego imienia Lecha Wałęsy, to obrona dobrego imienia Polski. Zgadza się pan z tym stwierdzeniem?
- Lech Wałęsa jest jednym z najbardziej znanych Polaków na świecie. Dlatego tak bardzo przykro jest patrzeć na jego kolejne wpisy i tłumaczenia. Jednak to, że jest tak bardzo znany, nie znaczy, że Polacy nie mają prawa do poznania prawdy na jego temat. Warto pamiętać, że "Solidarność" była wielkim ruchem społecznym, który skupiał miliony osób. W obalenie komunizmu zaangażowali się też Anna Walentynowicz czy Andrzej Gwiazda. Przez nasze zaniedbanie w polityce historycznej świat o nich jednak nie usłyszał. Zresztą nikt tak nie szkodzi Lechowi Wałęsie, jak on sam. Gdyby przyznał się do współpracy z SB, to jego ocena historyczna byłaby zupełnie inna. Myślę, że podobnie by było z oceną jego politycznej działalność w wolnej Polsce. Dzięki przyznaniu się do błędów Lech Wałęsa mógłby być lepszym prezydentem.
WP: Nie sposób jednak nie spytać, czy po przyznaniu się do współpracy zostałby wybrany na prezydenta?
- Tego nie wiemy. Być może stałoby się jednak tak, że byłby prezydentem przez dwie kadencje. Teraz możemy już tylko spekulować. Jednak fakty, że zaprzeczał swojej przeszłości, niszczył ludzi, którzy mówili prawdę oraz dokumenty sprawiły, że trudno będzie mu teraz się oczyścić.