PolskaA nad Jankiem szumiał Czesiek, czyli największa wada polskiej mentalności

A nad Jankiem szumiał Czesiek, czyli największa wada polskiej mentalności

Na czym polega siła Irlandczyków? Potrafią być dumni nawet z tego, że nie mają z czego być dumni. To dlatego cały świat szanuje Irlandię, chociaż pewnie nie wie zbyt dobrze, za co właściwie ma ją szanować. Magiczna siła Polaków polega na czymś dokładnie odwrotnym: potrafią fantastycznie gardzić tym, że są cokolwiek warci. Z tej przyczyny nikt na świecie się z nimi nie liczy, nawet nie wiedząc dokładnie, z czym w zasadzie przyszło mu się nie liczyć - pisze w felietonie dla Wirtualnej Polski Piotr Czerwiński.

A nad Jankiem szumiał Czesiek, czyli największa wada polskiej mentalności
Źródło zdjęć: © WP.PL | Andrzej Hulimka
Piotr Czerwiński

25.03.2013 | aktual.: 26.03.2013 06:40

Dzień dobry Państwu albo dobry wieczór. Od kiedy mieszkam w Irlandii, w przeróżnych wywiadach, których przyszło mi udzielić z okazji premier kolejnych książek padało regularnie jedno pytanie: "Co Pana denerwuje w Polakach"? I zawsze odpowiadałem to samo: plebejska służalczość. Polacy tak koszmarnie nie szanują sami siebie i siebie nawzajem, a przed innymi tak koszmarnie się płaszczą, że u postronnych obserwatorów naprawdę nietrudno jest im mieć opinię globalnego pomiotła. To nasza koronna wada i dopóki się z niej nie wyleczymy, naprawdę będziemy zasługiwali tylko na to, żeby nas posyłać na cudze wojny albo do brudnej roboty.

Z jakiegoś powodu znacznie rzadziej słyszę pytanie, za co mógłbym lubić Polaków, a istotnie lubię ich za całą litanię genialnych cech, od metaforycznych w rodzaju naszej ułańskiej fantazji, aż po praktyczne w postaci legendarnej pracowitości. Sam fakt, że nikt o to nie pyta, też ma dość dobitną wymowę, zwłaszcza że mam na myśli głównie wywiady dla polskiej prasy. Najwyraźniej błędne skądinąd przekonanie o polskiej bylejakości jest tak silne, że cierpią na nie nawet sami Polacy. Nie dopuszczając do siebie myśli, że jest jeszcze druga strona medalu. Do znudzenia powtarzam jedną autentyczną historię, która jest dla mnie kwintesencją polskiej samo-wzgardy. Swego czasu usiłowałem w Polsce przekonać kilku medialnych możnowładców do własnego projektu miesięcznika, który w chałupniczych warunkach przygotowaliśmy razem z grupą znajomych.

Większość polskiej prasy tego typu była wówczas (i wciąż jest) wydawana na obcej licencji, ale my wierzyliśmy w niemożliwe, co zawiodło nas przed oblicza kolejnych garniturowych osobistości, będących w posiadaniu odpowiedniej gotówki, by dokonać niemożliwego. Niestety, jak mawiał mój ojciec, nie ma rzeczy niemożliwych, ale są niemożliwi ludzie. Jak się okazało, projekt nasz miał jedną zasadniczą wadę: nie pochodził z za granicy. Usłyszałem cytat stulecia, który wyjaśnił mi wszystko: "Skąd mam wiedzieć, czy wasze pismo jest dobre, czy nie, skoro nie mam wyników sprzedaży w Ameryce?". No znikąd, true. So f* true, man.

Myślę, że musi minąć kilka pokoleń ludzi myślących tymi kategoriami, żeby ktoś w końcu zrozumiał ten polski błąd w systemie i na zawsze usunął go z polskiej mentalności. Obawiam się jedynie, że do tego czasu wszyscy Polacy będą pochodzić z Wietnamu albo Białorusi i to będą pierwsi przedstawiciele naszego narodu, skłonni wyrażać dumę ze swej narodowości, bez uskuteczniania wściekłego nacjonalizmu. Cała reszta zdąży w tym czasie utlenić się w cztery strony świata, nie będąc w stanie znieść realiów życia w tej jakże widowiskowej krainie.

Irlandczycy, którzy też zalewali świat samymi sobą co najmniej tak jak my, i w teorii mieli znacznie więcej okazji i możliwości do płaszczenia się przed kim tylko popadło, mają wciąż luksus bycia Irlandczykami. Na hasło „Irlandia” pół świata niezdrowo się podnieca, oczami wyobraźni widząc się w oku cyklonu imprezy alkoholowej, polegającej na podrygiwaniu w rytm irlandzkiego folku, polewaniu się ciemnym piwem i pokrzykiwaniu rewolucyjnych haseł. Próbuję sobie wyobrazić, co myśli połowa świata słysząc hasło „Polska”, ale z szacunku dla Polski wolę tej wyobraźni nie przelewać w nadmiarze na jej wirtualne łamy.

Kulturowo, historycznie i hepatologicznie Polacy i Irlandczycy w praktyce naprawdę są bardzo podobni, niestety wystarczy zestawić jednego z drugim w dowolnym miejscu na świecie, żeby zauważyć różnicę w percepcji. Kiedy Polak się upije, jest tylko żałosnym nawalonym Polakiem, a jeśli do tego zatańczy przy dźwiękach zakopiańskich skrzypeczek i wyciągnie kiełbasę, przypuszczalnie zdoła nakłonić tym kogoś do wykonania telefonu na pogotowie i policję. Kiedy upije się Irlandczyk, kiwając się do rytmu „Whisky In The Jar”, machając kaszanką i wydając nieartykułowane dźwięki, jest pozytywnie nastawionym do życia rozrywkowym przedstawicielem legendarnego narodu rebeliantów, demonstrującym najlepsze cechy swojej ekstatycznej mentalności. Napijmy się z nim i śpiewajmy do upadłego. A że sobie rzygnął przed wejściem do knajpy? Och, biedak, widocznie mu zaszkodziło. Rzygnijmy i my, niech nie będzie samotny. Obok rzyga Polak? O fuj, ależ to niesmaczne. Niech ktoś wreszcie nauczy dobrych manier tych dzikusów ze wschodniej
Europy. Na tym mniej więcej polega subtelna różnica. Dosadnie i przesadnie, ale prawdziwie.

Powód tego fenomenu jest banalnie prosty i zarazem genialny w swej prostocie: oni potrafią szanować się tak skandalicznie, że bywają dumni nawet z tego, że nie mają z czego być dumni. Czytałem ostatnio zestawienie wypowiedzi kilkanaściorga irlandzkich osób publicznych, których z okazji nadchodzącego dnia Świętego Patryka pytano, za co kochają Irlandię. Wśród stosunkowo banalnych odpowiedzi pojawiły się też zaskakujące, które rzeczywiście definiują irlandzką mentalność godną wyższych uczuć. Jedna osoba kochała Irlandię za to, że tu ciągle wieje oraz za to, że można z niej wyjechać, motywując swoją opinię faktem, że rozłąka pogłębia tę miłość. Inny śmiałek sugerował cynicznie, że kocha Irlandię za wyjątkowe przywiązanie do koni. Jeszcze inny przyznał słuszność obu powyższym, stwierdzając po prostu, że kocha Irlandię za tutejsze sarkastyczne poczucie humoru. Pojęcie, które wydaje się być dzisiaj oddalone o dwie galaktyki od mózgu przeciętnego Polaka, mimo całej smoleniowo-laskowikowej tradycji, która niby
jeszcze tli się w nas chociaż trochę. Najwyraźniej w Polsce etos Smolenia został na trwałe przyćmiony etosem Smoleńska.

Była też osoba, która na pytanie za co kocha Irlandię odparła: bo mamy prezydenta, który jest naszym powodem do dumy. Prezydent tego kraju, niejaki Michael D. Higgins faktycznie jest widowiskowy. Mógłby stać w Sèvres obok wzorca metra jako wzorzec irlandzkiego literata, bo i jest nim w pełnej krasie. Oprócz tego okazał się też być wzorcowym prezydentem, prawidłowo dopasowującym się do roli wizytówki swojego kraju. Człowiek ten jest dla mnie ostatnią przeszkodą, jaka dzieli mnie przed całkowitą pogardą dla polityki. Skoro poeta może być prezydentem i jeszcze wzbudza powszechny respekt w tej roli, wciąż zachowując się i wyglądając, jakby był poetą (bo jest), to znaczy, że w tej sferze jeszcze nie wszystko zostało zaprzedane i stracone. Ale to już jest tradycyjnie temat na inną rozmowę.

Dobranoc Państwu.

Z Dublina, specjalnie dla WP.PL Piotr Czerwiński Kropka Com

Słownik sformułowań obco brzmiących: So f* true, man - A nad Jankiem szumiały brzozy.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (553)