"A może by tak to wszystko rzucić i wyjechać na wieś?"
• Porzucili miasta i pracę w korporacjach, żeby przeprowadzić się na wieś
• Zmiana stylu życia wpływa pozytywnie na relacje partnerskie i życie seksualne
• Osoby, które zrezygnowały z pracy w korporacjach są też mniej znerwicowane
Bród, smród i ubóstwo. Tak na pierwszy rzut oka wyglądają okolice Miechowa pod Krakowem. W powietrzu czuć obornik, na podwórkach widać samochody, które z pewnością pamiętają jeszcze minioną epokę. Dookoła nierówno posadzone rośliny. W skrócie - krajobraz nie zachęca do kontemplowania piękna.
Jednak nic bardziej mylnego. To, co z daleka przypomina ruderę ledwo trzymającą się ziemi, jest wymarzonym miejscem dla Ani i jej męża, Marcina. 35-latka pracowała w korporacji chemicznej, by po 5 latach zaangażowania i awansie na menedżera, porzucić wszystko, co jest związane z wielkomiejskim zgiełkiem.
- Zajmowałam się sprzedażą past do zębów na terenie całej Europy Centralnej. Zarabiałam kilkanaście tysięcy złotych miesięcznie i byłam ceniona przez mój zespół. Jednak "targety" nie dawały spokoju, a przez nadmiar obowiązków nie byłam w stanie skupić się na rodzinie. Cały czas chodziłam do terapeuty - idealny przykładem osoby, która miała tzw. "problemy pierwszego świata" - mówi Ania Ceglińska. - W pewnym momencie byłam już na krawędzi życia rodzinnego. Mąż chciał się wyprowadzić, a w zasadzie już to zrobił. Zagroził rozwodem i dopiero wtedy zrozumiałam, że tak naprawdę pieniądze i kariera nie dawały mi szczęścia. Żyłam w obozie pracy, gdzie pieniądze kompensowały mi potrzeby pierwszorzędne. A sobie chciałam za wszelką cenę udowodnić, że wizyta z koleżankami w spa zastąpi mi macierzyństwo - dodaje.
W kwietniu 2013 roku Ania zdecydowała się na - jak teraz uważa - najlepszy krok w swoim życiu. Zamieniła warszawski świat korporacyjny na podkrakowską przyrodę.
- Za równowartość trzech wypłat kupiłam stare gospodarstwo rolne. Bardzo stare i bardzo zaniedbane. Poprosiłam męża o wspólną terapię psychologiczną w Krakowie, na którą się zgodził. W lipcu, tuż po okresie wypowiedzenia w pracy, przystąpiliśmy do generalnego remontu domu. Ocieplenie, kucie, skrobanie, plewienie. Wszystko trzeba było zrobić. Zaprosiliśmy bezrobotnych sąsiadów z okolicy, by za warszawską stawkę pomogli nam w remoncie. Trzeba było zdążyć przed zimą, ale dzięki wielkiemu zaangażowaniu we wrześniu mieliśmy już gotowy dom - wspomina.
Od tego momentu życie rodziny Ceglińskich zmieniło się o 180 stopni. Marcin pracuje zdalnie, jako informatyk, dla małej krakowskiej firmy. Ania natomiast została - jak sama o sobie mówi - "wieśniareczką". Teraz żyje tylko z tego, co sama wyprodukuje i jest zależna tylko od siebie. - W dzieciństwie uwielbiałam szyć, każdą chwilę wolną po szkole spędzałam przed maszyną, czy robiąc na drutach. Uznałam, że to idealny moment, by do tego wrócić - opowiada Ania. - Zaczęliśmy starać się o dziecko, więc spowolnienie tempa życia było dla nas wskazane. Wieczory przy świecach i książce zastąpiły bieganie po galeriach handlowych i do kosmetyczki. Produkuję wełniane prezenty dla znajomych, a po ekologiczne warzywa przyjeżdżają ludzie z Krakowa. Czasami zrobię więcej przetworów, a sąsiedzi przynoszą miód, żebym pohandlowała ze swoimi koleżankami - mówi.
- Okazuje się, że tak można doskonale żyć. Nie brakuje nam pieniędzy, bo nie mamy zbędnych wydatków. Nie odczuwamy też pokus, by codziennie jadać każdy posiłek w knajpie. Jeśli mamy ochotę, to jedziemy samochodem do Krakowa czy Warszawy do znajomych, ale okazuje się, że dużo więcej ludzi chce odwiedzać nas. Poczuli, że tak można i chyba nam teraz zazdroszczą - mówi dalej. - Jednak trzeba pamiętać, że mieszkanie daleko od miasta ma też swoje złe strony. To nie tylko dojazdy, ale też praca przy domu.
Ania i Marcin wspominają, że w "agroprzemyśle" zawsze trzeba coś zrobić.
- Raz dach trzeba uszczelnić, innym razem przymocować rynnę. Trawę skosić, wyplewić grządki, zebrać liście do kompostownika, z sąsiadem gnój rozrzucić na polu - wylicza Marcin. - Ale to też może być przyjemne. Trzeba też pamiętać, że nikt nas nie wyręczy. Zmiana stylu życia jest naprawdę trudna, ale w końcu czujemy, że praca może nam dać przyjemność. Ania sprzedaje swoje "szmatki", a ja spędzam ok. 2 godzin przy komputerze - mówi.
Na koniec naszej rozmowy, małżeństwo pochwaliło się, że za 4 miesiące spodziewają się dziecka.
I ty możesz mieszkać na wsi?
Wielu z nas marzy o uciecze z miasta na wieś. Ale czy każdy może sobie na to pozwolić?
- I tak, i nie - odpowiada Jacek Nowak, psycholog społeczny. - Ale, rozszerzając problem, trzeba się zastanowić nad takimi zmianami w swoim życiu. Do tego trzeba się solidnie przygotować. No, chyba że jak w przypadku Ani i Marcina, małżeństwo wisi "na włosku" i ucieczka to jedyny sposób, by uratować rodzinę. Wtedy może być spontanicznie - wyjaśnia Nowak.
- Na początku trzeba zbadać swoje możliwości i zagrożenia. Tych jest cała masa. Od stopnia potrzeb socjalizacji, przez rywalizację, aż do amortyzacji bogactwa, kiedy stracimy dużą wypłatę na rzecz "drobnych". Trzeba się zastanowić, czy mamy zabezpieczenie finansowe, by nie żyć na wsi całe życie na kredycie i to bez regularnych przelewów - wylicza Nowak.
- Moim zdaniem, najważniejsza i chyba fundamentalna sprawa przy takiej decyzji to jednak partner, z którym się wiążemy. Musimy mieć pewność i czuć, że nawet na końcu świata z kimś takim będziemy mogli wytrzymać. W Warszawie, Krakowie czy Poznaniu "zerwanie" polega na szybkim wynajęciu mieszkania i ewentualnym podziale majątku. Na wsi jest to dużo bardziej skomplikowane - możemy iść spać do stodoły, ale co dalej? - pyta retorycznie psycholog.
- Zmianę stylu życia widać od razu również w psychice. Takie osoby są mniej znerwicowane, często rzuciły palenie i alkohol na rzecz świadomej kuchni i produkcji własnych, ekologicznych warzyw i owoców. Nie potrzebują "fajerwerków", by czuć zadowolenie z siebie. Poza tym, jeśli ktoś świadomie podjął taką decyzję, to - co zauważyłem u swoich pacjentów - ma też dużo bogatsze i przyjemniejsze życie seksualne - dodaje Nowak.