8‑latek wypadł z okna na koloniach
Ośmiolatek z Poznania walczy o życie w szpitalu, po tym jak wypadł z okna budynku w Koszarawach koło Żywca. Organizatorzy kolonii, na których przebywał, przyjaciele rodziców chłopca, nie mieli niezbędnych zezwoleń do prowadzenia takich imprez. Teraz zajmie się nimi prokurator.
04.07.2006 | aktual.: 04.07.2006 09:16
W niedzielę wieczorem, tuż powieczornym spacerze, 8-letni Filip wypadł przez ok- no budynku szkoły, w której zorganizowano kolonie. Opiekun zostawił go i dwóch jego kolegów w pokoju tylko na chwilę. Chłopcy mieli się przygotować do kąpieli przed kolacją. Filip sięgał po ciastko i spadł z parapetu z wysokości 7 metrów. W ciężkim stanie trafił do Górnośląskiego Centrum Zdrowia Matki i Dziecka w Katowicach. Lekarze walczą o jego życie.
– Mogę tylko potwierdzić, że taki pacjent przebywa na oddziale anestezjologii i intensywnej terapii naszego szpitala – mówi rzeczniczka Centrum Anna Kidawa. – Jesteśmy zobowiązani przez rodziców chłopca, by na temat stanu jego zdrowia nie udzielać informacji mediom. – Filip reagował na nasze głosy, nie miał nic złamanego, tylko coś stało mu się w głowę– mówi Karolina Barańczuk z Poznania, która wspólnie z mężem organizowała kolonie. – Basia i Piotr to nasi przyjaciele. Są już przy Filipie. Modlimy się o jego zdrowie, rodzice innych dzieci, które tutaj z nami są, też – mówi Karolina Barańczuk.
Wakacje znajomych
– Program mamy taki, że nie pozostawiamy dzieciom chwili wolnego czasu. U nas nie ma papierosów, alkoholu, wypraw do sklepu po słodycze, głupich dyskotek. Nieraz organizowaliśmy wyjazdy, zielone szkoły, obozy żeglarskie, narciarskie i kolonie. W końcu chcieliśmy, aby to było oficjalne, więc założyliśmy działalność gospodarczą. Mamy dobrych opiekunów, sami mamy niemałe doświadczenie w pracy z dziećmi – mówią Karolina i Miłosz Barańczukowie.
Spośród 41 dzieci, które z Barańczukami przyjechały do Koszarawy, zdecydowana większość to pociechy ich znajomych, przyjaciół i bliskich. – Podpisali oświadczenia, że zgadzają się na pobyt dzieci z nami. Mamy wszystkie dokumenty, a teraz dowiadujemy się, że był jeszcze obowiązek zgłoszenia tego obozu w kuratorium – dodaje Miłosz. W przeszłości był wiele razy wychowawcą kolonijnym, harcerskim, opiekunem grup. Jego żona jest z wykształcenia pedagogiem. W Koszarawie chciała z mężem zaczepić się na jakiś czas, organizować tu zielone szkoły. Budynek na kolonie wynajęli od znajomych, którzy prowadzą tu niepubliczną podstawówkę.
Będzie kara?
Wczoraj w Koszarawie był Józef Szczepańczyk, szef bielskiej delegatury katowickiego kuratorium. Okazało się, że w papierach nie wszystko jest w porządku. Barańczukowie nie zgłosili obozu w kuratorium. Budynek szkoły, w którym odbywają się kolonie, nie miał tzw. karty kwalifikacji. – Zgłaszam sprawę do prokuratury. To nie może pozostać bezkarne – zapowiada Szczepańczyk. Policja prowadzi dochodzenie pod kątem nieumyślnego spowodowania uszczerbku na zdrowiu, za co grozi do roku więzienia. – Jeśli pojawią się inne okoliczności, zmienimy kwalifikację czynu – zapowiada insp. Wiesław Zoń z policji w Żywcu.
Musi być kara
Józef Szczepańczyk, dyrektor bielskiej Delegatury Kuratorium Oświaty w Bielsku-Białej:
Organizatorów tego wyjazdu musi spotkać kara. To, co zobaczyłem w Koszarawie, zjeżyło mi włosy na głowie. Obiekt nie został dopuszczony do tego typu działalności, brak jakichkolwiek badań, czy to sanepidowskich, czy potwierdzających bezpieczeństwo. Złamano tam wiele norm i przepisów. Strona pedagogiczna i nadzór też są słabe – kwalifikacje organizatorów i opiekunów niestety, nie wystarczają, to praktycznie zero w przypadku zajmowania się wypoczynkiem dziecięcych grup. Nie posiadają na przykład książeczek zdrowia czy dokumentów poświadczających o przygotowaniu do pracy z małymi dziećmi i młodzieżą. Obiekt nie ma wpisu do rejestru placówek organizujących wypoczynek dla dzieci. Jest tam żywienie zbiorowe, ale nie ma badań żywności ani wody. Jeszcze dziś informuję prokuraturę o przestępstwie.
Marianna Lach