Trwa ładowanie...
28-12-2010 11:44

200 zabitych - ludzie nie wychodzą na ulice po zmroku

Dwóch prezydentów, dwa rządy, dwie setki ofiar. Porwania, gwałty, tortury. Wybrzeże Kości Słoniowej jest pogrążone w powyborczym chaosie. Kraj stanął na progu wojny domowej, zachodnie państwa ewakuują swoich obywateli. Czy nic nie powstrzyma nadciągającej burzy?

200 zabitych - ludzie nie wychodzą na ulice po zmrokuŹródło: AFP, fot: Kambou Sia
dhhqxfh
dhhqxfh

Hotel Golf w Abidżanie niedawno był jedynie marniejącym reliktem złotych lat siedemdziesiątych. Na zewnątrz trzymał się jeszcze nie najgorzej, a błękitna laguna widoczna z okien ciągle zachwycała. Ale w środku już coś się psuło. To nawała klimatyzacja, to ciśnienie w prysznicach było zbyt niskie lub wysiadał Internet. Hotel powoli odchodził w zapomnienie, podobnie jak i cały kraj, dryfujący gdzieś na obrzeżach zainteresowania turystów, mediów i polityków.

Dziś i Golf, i Wybrzeże Kości Słoniowej znów są w centrum uwagi. Wokół budynku wyrosły zasieki z drutów kolczastych, a przed wejściami stoją czołgi i żołnierze ONZ. Mają trudne i niebezpieczne zadanie. Strzegą Alassane Ouattarę, jednego z dwóch prezydentów państwa. Tego, którego niedawno wybrał naród i który, mimo poparcia społeczności międzynarodowej, musi spotykać się ze swoim rządem w namiocie na hotelowym trawniku. Na zewnątrz czyhają na niego żołnierze Laurenta Gbagbo, drugiego prezydenta. Tego, który wybory przegrał, ale nie chce oddać władzy.

Zobacz zdjęcia z Wybrzeża Kości Słoniowej - uwaga drastyczne

Zadanie "niebieskich hełmów" jest tym trudniejsze, że do hotelu nie docierają lekarstwa, a dostęp do jedzenia i wody został mocno ograniczony przez napastników. Prowiant dociera do oblężonej twierdzy na pokładzie manewrujących między smugami dymu helikopterów. Z hotelowych balkonów widać płonące budynki i blokady uliczne.

Abidżan i inne miasta drżą ze strachu. W ostatnich tygodniach nocami na ulicach dzielnic zamieszkałych przez zwolenników Ouattary pojawiają się wozy wyładowane obwieszonymi bronią mężczyznami. Część z nich ma na sobie wojskowe lub policyjne mundury. - Zazwyczaj noszą kaptury, więc nie widzimy ich twarzy - opowiada reporterowi "Guardiana" jeden ze świadków. - Strzelają w powietrze, a ludzie uciekają. Ci zbyt wolni są śledzeni aż do swoich domów i zabierani - dodaje.

dhhqxfh

Cywile próbują bronić się wszelkimi sposobami. Po zapadnięciu ciemności ustawiają na drogach zapory ze stołów, rur i kamieni. Kiedy ich okolicę najeżdżają szwadrony śmierci, mieszkańcy wznoszą alarm. - Chwyciłam mój największy garnek i zaczęłam walić w niego z całych sił drewnianą łyżką - opowiada kobieta, która nie chce zdradzić prawdziwego imienia. - Jeśli policja nas morduje, musimy chronić się domowymi metodami. Wszyscy moi sąsiedzi zaczęli robić tak samo.

Gdy nastaje świt, ocaleni wyruszają na wędrówkę po szpitalach i kostnicach; szukają tych, którzy nie byli wystarczająco szybcy. Aktualne raporty mówią o około 200 zabitych i ponad tysiącu rannych, ale wojsko nie dopuszcza zagranicznych obserwatorów do miejsc podobno skrywających masowe groby. Obrońcy praw człowieka donoszą o gwałtach, torturach i zaginięciach.

Podczas gdy jego ludzie wycinają w pień zwolenników opozycji, Gbagbo pogrywa ze społecznością międzynarodową. Odmówił rozmawiania z Barackiem Obamą, wyśmiał nałożone przez ONZ sankcje ekonomiczne, zażądał wycofania zagranicznych żołnierzy i trwa przy zdaniu, że to on jest prawowitą głową państwa. Tymczasem nad Wybrzeżem Kości Słoniowej krąży widmo kolejnej wojny domowej.

Przebudzenie potwora

Po uzyskaniu niepodległości w 1960 roku, państwo to należało do najbardziej obiecujących w Afryce. Pierwszy prezydent, Félix Houphouët-Boigny, potrafił sterować swym okrętem. Utrzymując bardzo bliskie stosunki z dawnymi kolonizatorami - Francuzami - polityk wykorzystał rolniczy potencjał Wybrzeża. Kraj szybko stał się kakaowym i kawowym potentatem. Gospodarka kwitła w imponującym tempie. W górę pięły się nieliczne wtedy w Zachodniej Afryce oszklone wieżowce, otwierano luksusowe hotele oraz szkoły i szpitale. Podczas gdy duża część kontynentu tonęła we krwi, pod władaniem Houphouëta-Boignego Wybrzeże Kości Słoniowej było oazą spokoju. Felix rządził żelazną ręką przez 33 lata. Nie tolerował opozycji i krytyki, ale utrzymywał kraj w jednym kawałku.

dhhqxfh

Po jego śmierci w 1993 roku Wybrzeże Kości Słoniowej zaczęło pękać wzdłuż rys, które zdążyły powstać pod powłoką dobrobytu. Osierocone przez swojego długowiecznego lidera państwo nie wiedziało, jak wkroczyć w epokę demokracji; ludzie nie mieli pojęcia, jak korzystać z tego wynalazku. Zresztą, wielu polityków wcale nie chciało rządów ludu. Pragnęli władzy, nieograniczonej kontroli, która pozwoliłaby robić im wszystko. Aby umocnić swą pozycję, następcy legendarnego przywódcy zbudzili uśpione przez Houphouëta-Boignego demony nietolerancji i rasizmu. W miejscu takim jak Wybrzeże zmory ksenofobii prędko rozbiegają się na wszelkie strony, tworząc zamęt i nienawiść. Pierwszą linią podziałów jest religia: północ kraju zamieszkują głownie muzułmanie, a południe chrześcijanie. Dodatkowo, rozwój ekonomiczny przez dekady przyciągał tam wybiedzonych sąsiadów zza między: z Liberii, Ghany, Mali, a zwłaszcza z Burkina Faso. W połowie lat 90. co czwarty mieszkaniec Cote d’Ivore [1] miał zagraniczne pochodzenie. Imigranci,
dzięki dużej determinacji, łatwo odnajdywali się w nowym domu. Zazwyczaj osiedlali się na północy kraju. Zdobywali pracę, zakładali rodziny i zostawali na dobre i na złe.

Złe przyszło, gdy populiści zaczęli krzyczeć: NIE dla obcych!

Pierwsza krew

Wybory prezydenckie w 2000 roku miały ponownie wprowadzić kraj na słuszne tory. Ale wszystko poszło nie tak, jak powinno. Robert Guei, który rok wcześniej zdobył władzę po zamachu stanu, dopuścił do wyborów tylko jednego przeciwnika – chrześcijanina z południa, Laurenta Gbagbo. Prawdziwemu faworytowi - muzułmaninowi z północy i premierowi w rządzie Boignego, wykształconemu w USA ekonomiście Alassanie Ouattarze - nie pozwolono wziąć udziału w wyścigu. Powodem miało być rzekome burkińskie pochodzenie jego rodziców (polityk zaprzeczał). Wprowadzone naprędce chwilę wcześniej prawo wykluczało "obcych" ze startu.

dhhqxfh

Wybory oficjalnie wygrał Guei, ale po serii masowych protestów musiał ustąpić na rzecz Gbagbo. Ouattara zaproponował, by rozpisano nowy plebiscyt, tym razem z większą ilością kandydatów. Prezydent-elekt odmówił. Mieszkańcy północy uznali to za potwarz i akt dyskryminacji. W kierunku Wybrzeża zmierzało istne tsunami.

Konflikt zaczął się 19 września 2002 roku buntem rozwścieczonych żołnierzy-dezerterów. Większość z nich pochodziła z północnych terenów. Uważali, że rząd celowo zaniedbuje ich ziemie i ignoruje polityczne ambicje. W krótkim czasie walki między wojskiem a rebeliantami z tzw. Nowych Sił rozpruły państwo na dwie części, przeważnie wzdłuż linii podziału religijnego. Chaos zrodził wiele nieokreślonych bojówek i przyciągnął rozmaite szumowiny z zagranicy, zwłaszcza brutalnych najemników z Liberii. Po kraju grasowały uzbrojone bandy, plądrujące wsie i okradające obywateli. Partyzanci finansowali swoją działalność m.in. poprzez sprzedaż "krwawych diamentów".

Wojnę udało zakończyć się dopiero w 2007 roku, w dużej mierze dzięki interwencjom Francuzów i oddziałów ONZ. Liczba ofiar śmiertelnych przekroczyła ponad dwa tysiące osób, w większości cywilów. Jednym z postanowień traktatu pokojowego było przeprowadzenie nowych wyborów prezydenckich. I tu zaczęły się kolejne problemy.

dhhqxfh

Obsesja

Laurent Gbagbo polubił władzę tak bardzo, że przez lata dokładał wszelkich starań, by do głosowania nie doszło. W 2005 roku przekonał ONZ, że w związku z konfliktem kraj nie jest gotowy na taki krok. Po nastaniu pokoju znajdował inne wymówki: a to niemożliwość dogadania się z opozycją w kwestii rejestracji wyborców, a to obawy o bezpieczeństwo narodowe. Dopiero po dekadzie panowania zgodził się na przeprowadzenie wyborów. Ich wyników jednak nie zaakceptował.

Druga tura odbyła się 28 listopada. Gdy rzecznik Niezależnej Komisji Wyborczej próbował przeprowadzić konferencję prasową, członkowie prezydenckiej partii wyrwali mu z ręki kopertę z wynikami i podarli ją przy włączonych kamerach rewizyjnych. Dopiero 2 grudnia, pod ochroną żołnierzy ONZ, Komisji udało się ogłosić rezultaty. Wygrał Ouattara - z prawie dziesięcioprocentową przewagą.

Dzień później Rada Konstytucja - kierowana przez doradcę dotychczasowej głowy państwa - unieważniła ponad pół miliona głosów oddanych na muzułmańskiego kandydata. Miejsca na podium się zmieniły. Rada stwierdziła, że głosy z siedmiu północnych okręgów nie mają znaczenia, ponieważ ludzie Ouattary zastraszyli tam zwolenników Gbagbo. Międzynarodowi obserwatorzy nic takiego nie zauważyli. Prosto w dół

dhhqxfh

Od tego momentu wydarzenia potoczyły się bardzo szybko. Obaj mężczyźni ogłosili się prezydentami. Przez miasta przeszły demonstracje poparcia dla polityków. Na ulicach pojawiło się lojalne południowcowi wojsko, doszło do starć. Wprowadzono godzinę policyjną. Zaczęły się zatrzymania, a wkrótce potem - pierwsze morderstwa zwolenników Ouattary.

Część rządu Gbabgo zrezygnowała na znak protestu. - Powiedziałem mu: panie prezydencie, jestem chrześcijaninem. Wierzę w prawdę. Nie mogę podążać za kłamstwem. Ouattara wygrał - wyznał Guillaume Soro, od kilku tygodni były premier.

Głównym polem bitwy jest Abidżan, ekonomiczna stolica kraju. Ouattara i jego ludzie okopali się w Hotelu Golf. Stamtąd kontaktują się z przywódcami innych krajów i organizacji międzynarodowych. Udało się im uzyskać poparcie niemal wszystkich państw świata i wywalczyć nałożenie sankcji ekonomicznych przeciwko Gbagbo i jego świcie. Ten ostatni trzyma się natomiast mocno pałacu prezydenckiego w innej części miasta i nie zamierza go opuszczać.

dhhqxfh

Sytuacja robi się coraz poważniejsza, napięcie jak pył unosi się w powietrzu. Na północy kraju za broń chwycili już pretorianie Ouattary z Nowych Sił, którzy nigdy nie rozbroili się do końca po podpisaniu traktatu pokojowego. Armia pozostaje wierna Gbagbo, ale trudno ocenić, jak długo to potrwa. Sankcje gospodarcze, zamrożenie zagranicznych kont bankowych i zapowiadane na ten tydzień strajki pracownicze mogą szybko opustoszyć rządowy skarbiec. Czy żołnierze nadal będą wspierać prezydenta, jeśli temu zabraknie pieniędzy, by im płacić? W historii Afryki nieraz zdarzało się, że w takich sytuacjach mundurowi dostawali od przywódcy zielone światło dla grabienia ludności cywilnej wrogiego obozu. Napuszczając szwadrony śmierci na swych przeciwników, Laurent Gbagbo udowodnił, że byłby w stanie zrobić również i to. A wtedy już nic nie uchroniłoby Wybrzeża Kości Słoniowej przed kolejną wojną.

Ślepa uliczka

Zachód przygląda się całej sytuacji z rezerwą. Oprócz Francji, żadne ważniejsze państwo nie ma w Cote d’Ivore istotnych interesów. ONZ utrzymuje tam 10 tysięcy żołnierzy misji pokojowej, ale z bardzo ograniczonym mandatem, który prawie na pewno nie zostanie rozszerzony. Wojskowa interwencja Narodów Zjednoczonych wydaje się być w związku z tym niemożliwa.

Inaczej wygląda to z perspektywy Afryki. Czarny Ląd przez dekady nie potrafił sam rozwiązywać własnych problemów - na przykład zadbać, by afrykańscy prezydenci respektowali wyniki wyborów. Cierpieli przez to niewinni ludzie, ale i prestiż kontynentu, który stał się zależny od łaski i pomocy reszty świata. Sytuacje takie jak ta na Wybrzeżu Kości Słoniowej są szansą na odbudowanie reputacji. Unia Afrykańska ma ręce związane w Somalii, ale Wspólnota Gospodarcza Państw Afryki Zachodniej (ECOWAS) wystosowała do Gbagbo stanowcze ultimatum: ustąp albo cię do tego zmusimy siłą.

Afrykańskie rozwiązanie afrykańskiego kryzysu mogłoby postawić solidne podwaliny dla wiarygodnego systemu bezpieczeństwa regionalnego, przynajmniej w niestabilnej Afryce Zachodniej. Wkroczenie zagranicznych wojsk w celu obalenia upartego prezydenta mogłoby wywołać jednak brutalną zemstę jego entuzjastów. Zwłaszcza na mieszkających na Wybrzeżu obcokrajowcach. Efektem byłyby rzezie i strumienie uchodźców ciągnących do ojczyzn swoich przodków. - Czy Burkina Faso jest gotowa, by przywitać trzy miliony migrantów wracających do kraju pochodzenia? - pyta retorycznie Gbagbo. Według ONZ, od początku starć do Liberii uciekło już około 15 tysięcy osób.

Wybrzeże Kości Słoniowej znalazło się więc w naprawdę niekorzystnym położeniu. Rozdarte między wrogie społeczności, szarpane przez zachłannych polityków państwo kroczy po linie nad przepaścią. Rozwiązanie korzystne - kompromis lub dobrowolne ustąpienie któregoś z prezydentów - jest raczej poza zasięgiem. Wyjście realne - afrykańska interwencja przeciwko Gbagbo - może przynieść więcej szkód niż pożytku. Linoskoczek traci równowagę i przechyla się w stronę otchłani.

Michał Staniul, Wirtualna Polska

[1] Nazwa Cote d'Ivore od lat jest propagowana przez rządy Wybrzeża Kości Słoniowej również w obcojęzycznych tekstach.

Czytaj również bloog autora: Blizny świata!

dhhqxfh
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

WP Wiadomości na:

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
dhhqxfh
Więcej tematów