20. rocznica zatonięcia promu Jan Heweliusz
Jedyna taka tragedia w dziejach powojennej Polski
Jedyna tak wielka katastrofa w dziejach Polski - zdjęcia
Noc z 13 na 14 stycznia 1993 r. od 20 lat pozostaje datą największej katastrofy morskiej (nie wliczając lat wojennych) w historii polskiej żeglugi. Tego dnia płynący ze Świnoujścia do szwedzkiego Ystad prom Jan Heweliusz, podczas niespotykanie silnego sztormu, wywrócił się dnem do góry i zatonął na Morzu Bałtyckim. Zginęło 55 osób, w tym dwoje dzieci. Z katastrofy ocalało tylko dziewięciu marynarzy. Do dziś nie odnaleziono - według różnych źródeł - od sześciu do 10 ciał.
Po raz ostatni Jan Heweliusz wyszedł w morze pięć minut po północy 14 stycznia 1993 roku. Miał 2-godzinne opóźnienie spowodowane naprawą klapy zamykającej wnętrze pokładu kolejowo-samochodowego, dlatego, aby nadrobić stracony czas, do Ystad kierował się z pełną prędkością. Niestety, nigdy już tam nie dotarł. Kłopoty zaczęły się około cztery godzin po opuszczeniu portu.
Na zdjęciu: prom "Jan Heweliusz" w porcie w Świnoujściu - czerwiec 1992 roku.
(PAP/Wikipedia/meg)
Pechowy statek
MF Jan Heweliusz został zbudowany w 1977 r. w Norwegii. Od samego początku należał do jednego z najbardziej pechowych statków polskiej żeglugi. W sumie prom miał przed zatonięciem 28 wypadków: przechylał się na pełnym morzu, dwukrotnie przewracał się w porcie, zderzał z kutrami rybackimi, miał awarię silnika, a we wrześniu 1986 roku wybuchł na nim pożar. To między innymi nieprawidłowo przeprowadzony remont po tym pożarze przyczynił się później do powiększenia problemów ze statecznością (które miał już od początku z powodu wadliwej budowy), co w konsekwencji miało duży wpływ na katastrofę.
Na zdjęciu z 1982 r.: Jan Heweliusz przechylił się po huraganie na Morzu Bałtyckim w niemieckim porcie Glucksburg na wyspie Rugia.
Sztorm o sile 12 stopni w skali Beauforta
Na pokładzie statku podczas jego ostatniej podróży znajdowały się 64 osoby: pasażerowie i członkowie załogi, 28 tirów i 10 wagonów kolejowych. Rejs przebiegał normalnie do ok. godz. 3.30 nad ranem, kiedy na morzu zaczął się sztorm. Prom płynął wówczas wzdłuż wybrzeży Rugii. Ok. godz. 4.00, gdy Jan Heweliusz minął północno-zachodni cypel wyspy, huragan uderzył w jego burtę z siłą 12 stopni w skali Beauforta.
Ewakuacja
Kapitan Andrzej Ułasiewicz próbował ratować jednostkę poprzez ustawienie jej dziobem w kierunku fal, jednak bezskutecznie. Prom zaczął się przechylać. O 4.30 kapitan nakazał opuszczenie statku. Po tym, jak mocowania się pozrywały i ciężarówki zaczęły się przemieszczać po pokładach i rozsypywać ładunki, nie było już ratunku. O godzinie 5:12 prom przewrócił się.
Kapitan pozostał na statku do końca
Rosnący przechył i ciężkie warunki pogodowe uniemożliwiły załodze spuszczenie szalup, mimo to prowadzono akcję ratunkową. Na wodę spuszczono siedem tratw. Kapitan, pierwszy oficer Roger Janicki i trzeci oficer Janusz Lewandowski do końca pozostali na mostku kapitańskim. Ok. godz. 11.00 prom zatonął.
Większość osób przeżyła katastrofę, ale...
W katastrofie zginęło 55 osób - 20 marynarzy i 35 pasażerów, głównie kierowców przewożonych przez statek tirów. 9 marynarzy zostało uratowanych. Do dziś nie odnaleziono, według różnych źródeł, od 6 do 10 ciał. Mimo, że większość osób znajdujących się na pokładzie przeżyła katastrofę, część z nich zginęła z zimna, potęgowanego przez silny wiatr i wysokie fale zalewające wnętrza tratw (woda miała temperaturę 2 stopni Celsjusza). Do tego większość pasażerów była tylko w piżamach. Członkowie załogi posiadali specjalne ocieplane skafandry ratunkowe, ale nie wszyscy zdołali je zabrać z kajut. Dodatkowe ofiary zostały spowodowane przez błędy służb ratowniczych.
Na zdjęciu: wynoszenie zwłok ofiar tragedii na Heweliuszu z promu Jan Śniadecki, który przywiózł je z Niemiec.
Błędy niemieckich ratowników
Ratownicy z niemieckiego statku Arcona nie zeszli do rozbitków, a jedynie spuścili im siatkę, po której mieli się wspiąć na pokład. Elektryk Andrzej Korzeniowski nie utrzymał się na zgrabiałych dłoniach, wpadł do wody i utonął. Z kolei spuszczona ze śmigłowca lina z pasem zaczepiła o jedną z tratw i wywróciła ją do góry dnem, pozbawiając kolejne osoby możliwości ratunku.
Na zdjęciu: ówczesny minister spraw wewnętrznych Andrzej Milczanowski odwiedził w szpitalu uratowanych marynarzy - motorzystę Edmunda Brzezińskiego, trzeciego oficera Janusza Lewandowskiego, drugiego oficera Mariusza Schwebsa, ochmistrza Edwarda Kurpiela i motorzystę Jerzego Petruka.
Przyczyny tragedii
Izby Morskie: szczecińska, gdyńska i odwoławcza w Gdyni przez sześć lat zajmowały się badaniem przyczyn wypadku. Ostatecznie uznano, że prom nie nadawał się do żeglugi, a odpowiedzialnym za to był jego szczeciński armator, spółka Euroafrica i właściciel statku, który dopuścił go do eksploatacji, wiedząc o jego wadach konstrukcyjnych. Za współwinnych tragedii uznano także Polski Rejestr Statków i Urząd Morski w Szczecinie oraz zmarłego w katastrofie dowódcę jednostki, który zdecydował się wyjść w morze, mimo ekstremalnych warunków pogodowych. Część orzeczenia dotycząca winy kapitana do dziś budzi kontrowersje.
Na zdjęciu: jeden z ocalałych marynarzy promu, trzeci mechanik Janusz Lamek w szpitalu.
Nieprawidłowo przeprowadzone śledztwo
Sprawą zajmował się też Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu. Ocenił on, że Izby Morskie w Szczecinie i Gdyni nie rozpatrzyły sprawy zatonięcia promu w sposób bezstronny, m.in. pomijając materiał dowodowy oraz nie przesłuchując istotnych świadków (ten sam sędzia prowadził postępowanie śledcze, a następnie orzekał jako przewodniczący składu). Zdaniem Trybunału pogwałcona została jedna z zasad Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. W 2005 roku Trybunał przyznał odszkodowania 4,6 tys. euro za straty moralne każdemu z 11 krewnych i członków rodzin ofiar katastrofy promu.
Na zdjęciu: jeden z ocalałych marynarzy ochmistrz Edward Kurpiel z żoną Zofią.
Jan Heweliusz atrakcją dla nurków
Wrak osiadł na głębokości 27 metrów, 10 metrów poniżej lustra wody. Jest często odwiedzany przez nurków.
Co roku, w rocznicę zatonięcia Heweliusza pod pomnikiem "Tym, którzy nie powrócili z morza" na szczecińskim Cmentarzu Centralnym odbywają się uroczystości upamiętniające ofiary tej morskiej katastrofy. Natomiast na morzu, w miejscu zatonięcia Heweliusza z polskich promów zrzucane są wiązanki i wieńce oraz wyją syreny na statkach.
Na zdjęciu: boja sygnalizacyjna w miejscu katastrofy promu Jan Heweliusz, którego wrak spoczywa w bezpośredniej bliskości szlaku wodnego.