11 września oczami Polaków. Nowy Jork wyglądał jak Warszawa po wojnie
W zamachach na World Trade Center zginęła szóstka Polaków. 11 września w dwóch bliźniaczych wieżach lub w ich okolicach znajdowało się kilka tysięcy Polaków - czy to turystów, czy polskich migrantów. Dotarliśmy do trójki z nich. Oto ich opowieść, jak wyglądał dzień ataku, a także jakie były jego konsekwencje.
10.09.2021 20:23
Dla Andrew Kaminskiego ten dzień zaczął się jak zwykle. Przewodniczący oddziału Kongresu Polonii Amerykańskiej w południowej części Nowego Jorku przed godz. 9 rano jechał z New Jersey do pracy w Brooklynie. Gdy chciał wjechać do Holland Tunnel pod rzeką Hudson, nagle zobaczył dym z jednej wież WTC. Jednocześnie w radiu zaczęto mówić o tym, że mały samolot w nią uderzył.
- Zirytowałem się, bo tunel został zamknięty, a ja utknąłem w korku. Powagę chwili zrozumiałem dopiero wtedy, gdy pojawił się dym z drugiej wieży, a w radiu podano informację o zamachu - wspomina dziś Kaminski.
Jak zamach na Kennedy’ego
Później dramatyczną relację z wydarzeń opowiedziała mu jego żona, która akurat znajdowała się tuż przy WTC i na jej oczach samolot uderzył w drugą wieżę. Przeżyła głęboki wstrząs, po którym długo dochodziła do siebie.
- To są zdarzenia, które się pamięta całe życie. Byłem jeszcze w szkole, gdy gruchnęła wiadomość o tym, że zastrzelono Johna Kennedy’ego. Tylko tamten szok da się porównać z tym, co się stało 11 września - mówi Kaminski.
Zobacz też: Stracił funkcję, bo ujawnił kłopoty z KE. Teraz mówi: to PiS-exit
Polonus podkreśla bardzo silną zmianę, jaka nastąpiła w Stanach Zjednoczonych tuż po zamachach. O ile wcześniej można było odnieść wrażenie, że w kraju dominują sami hippisi, to po 11 września nagle wszędzie pojawiły się flagi, co chwila organizowano msze w intencji ofiar, strażaków, policjantów. - To była ogromna pozytywna zmiana w stronę patriotyzmu - opowiada.
Ale nie trwała ona długo. - Dziś już nie widać tego patriotyzmu - podkreśla.
- Amerykanie po 11 wrześniu poczuli się jak wspólnota. Teraz kraj jest podzielony na pół. Podziały są tak głębokie, że ludzie nawet nie chcą ze sobą rozmawiać - konkluduje.
Długi 11 września
20 lat temu Marcin Tuliński myślał, że świat jest dla niego na wyciągnięcie ręki. Młody bankowiec dostał pracę w Merrill Lynch, jednym z największych banków inwestycyjnych świata. Jego biuro znajdowało się dokładnie naprzeciw World Trade Center.
- Akurat wysiadłem z metra na stacji pod WTC, gdy uderzył pierwszy samolot. Ktoś do mnie krzyknął, by nie wysiadać, bo podłożono bombę. Po chwili zobaczyłem tłum ludzi biegnący wprost na mnie. Zacząłem biec razem z nimi, bo inaczej zostałbym stratowany - wspomina Tuliński.
Bankowiec początkowo nie chciał uwierzyć w krążące informacje o tym, że to samolot uderzył w biurowiec, więc po przejściu pierwszej fali ruszył w stronę pracy. Gdy był już na chodniku, nagle usłyszał potężny huk. To wtedy kolejny samolot uderzył w drugą wieżę. - Wszystko zaczęło spadać wokoło nas. Miałem mnóstwo szczęścia, że nic mnie nie trafiło. Kilka ulic dalej leżały części silnika boeinga - opowiada.
Przeczytaj też: Wszystkie przegrane wojny Ameryki. Czy Biden odrobi lekcję?
Tuliński początkowo próbował dostać się do swojego biura, chcąc się upewnić, czy nie będzie musiał tam pomóc. - I wtedy zobaczyłem osoby skaczące z WTC. Najpierw jedną, potem kolejne. Jedna para skoczyła, trzymając się za ręce. Ja na nich patrzyłem, a jednocześnie czułem, jak cofa mi się żołądek - wspomina.
Tulińskiemu udało się szczęśliwe, bez obrażeń, wrócić do domu. Ale ten 11 września trwał u niego jeszcze długo. - Przez wiele dni miałem problemy ze snem. Ciągle się trząsłem. Pomogły mi dopiero sesje z psychologiem, który mi doradził, żebym jak najwięcej mówił o swoich przejściach, bo to pomoże mi je przepracować - relacjonuje, podkreślając, że cały czas nie umie się z traumy tamtych zdarzeń wyzwolić.
- Im bliżej rocznicy, tym bardziej wspomnienia we mnie odżywają. To było 20 lat temu, a ja cały czas pamiętam każdy krok, jaki 11 września zrobiłem, każdą sytuację, każde zdarzenie - podkreśla.
Upadek wieży i trzęsienie ziemi
- Jestem rocznik 1950. Pamiętam gruzy Warszawy czy Wrocławia. Dla mnie to był normalny widok, jako dziecko wychowałem się w cieniu wojny. Ale dla Amerykanów 11 września to był szok. Oni nie byli przyzwyczajeni do tego, żeby widzieć gruzy we własnym mieście - mówi Eligiusz Polak.
W 2001 r. był zatrudniony w departamencie inżynieryjnym Port Authority of New York and New Jersey, którego siedziba znajdowała się na 73. i 74. piętrze pierwszej wieży WTC. - Akurat stałem przy oknie, gdy uderzył samolot. Nawet nie było słychać specjalnie hałasu. To było głuche uderzenie, jakby kilkadziesiąt pięter wyżej trwał remont. Budynek się przechylił, ale po chwili wrócił do swojej pozycji - wspomina dzisiaj Polak.
O tym, że dzieje się coś poważnego, przekonał wszystkich alarm. Rozpoczęła się ewakuacja. Eligiusz Polak jednak długo się ociągał, zanim opuścił biuro. - Podobna historia miała miejsce w 1993 r. (wtedy doszło do próby zamachu na WTC, zginęło sześć osób - przyp. red.). W wyniku wybuchu doszło do awarii instalacji elektrycznej, która zniszczyła wszystkie komputery. Dlatego teraz chciałem wcześniej zgrać na dyskietki pliki z komputera, żeby ich nie stracić – opowiada. - Ale gdy zaczęła lać się woda z uszkodzonych rur, a z sufitu zaczęły odpadać płyty, uznałem, że trzeba się wycofać - dodaje.
Polak powoli schodził w dół zatłoczoną klatką schodową. Po pokonaniu mniej więcej dwudziestu pięter, doszło do uderzenia w drugą wieżę. - Wtedy już wiedziałem, co się dzieje. Wszyscy mówili o samolotach uderzających w WTC - wspomina. - Zator na schodach zrobił się jeszcze większy, bo wszyscy próbowali jak najszybciej uciec z budynku. Jednocześnie na górę próbowali wejść strażacy, co jeszcze komplikowało sprawę - relacjonuje dziś zdarzenia sprzed 20 lat.
- Gdy znalazłem się na ulicy, zaczęła się akurat walić druga wieża. Odruchowo, w panice, zacząłem biec jak najdalej. Udało mi się przebiec na drugą stronę budynku, gdy dopadła mnie lawina pyłu i uderzenie ciśnienia. Chwilę później runęła ta wieża WTC, w której pracowałem. Czuć było wtedy jak trzęsie się ziemia - podkreśla polski migrant.
Eligiusz Polak do pracy wrócił kilka miesięcy później. Jego firma znalazła nową siedzibę w Newark. - Początkowo długo rozmawialiśmy o zamachach, ale po jakimś czasie pojawiły się nowe, ważniejsze sprawy - wspomina.
A jak patrzy na te zamachy dziś? - W ogóle nie myślałem, by wyprowadzić się z Nowego Jorku. Zamachy nie miały takiego wpływu - zaznacza. - Zresztą Amerykanie dziś o atakach też nie mówią. Dla nich 11 września to już przeszłość. Wracają do tego tylko osoby, które najmocniej wtedy ucierpiały, utraciły najbliższych. Dla pozostałych to zamknięty temat - konkluduje Eligiusz Polak.