10 najdziwniejszych eksperymentów wszech czasów
Przykłady dziwacznych eksperymentów zacząłem zbierać lata temu, kiedy jeszcze jako student zacząłem uczyć się historii nauki. Owego osobliwego hobby nie uzasadniała żadna intelektualna motywacja – uznałem to po prostu za ciekawe. Kolekcjonowałem doświadczenia, które wydawały mi się niedorzeczne, niesmaczne, zadziwiające, a w najlepszym razie zabawne.
17.12.2007 | aktual.: 17.12.2007 12:35
Kiedy patrzę na to teraz, z perspektywy czasu, odnajduję w tym głębszy sens. Eksperymenty nie są dziełem świrów. Zostały przeprowadzone przez uczciwych, ciężko pracujących naukowców, którzy nie godzili się z prostymi, potocznymi objaśnieniami świata. Czasami ich determinacja w poszukiwaniu prawdy prowadziła do błyskotliwych odkryć. Częściej niebezpiecznie balansowała na granicy szaleństwa. Niestety, na początku drogi nigdy nie wiadomo, gdzie dojdziemy. Prezentujemy 10 z najdziwniejszych doświadczeń wszech czasów, które – bądźmy szczerzy – w większości raczej zbliżały się do szaleństwa niż geniuszu.
1 Słonie na kwasie
Czy zastanawiałeś się kiedyś, jak może się zachowywać słoń nakarmiony LSD? Nie musisz dłużej się nad tym głowić. Naukowcy rozwiązali tę zagadkę w piątek 3 sierpnia 1962 roku. Wtedy to Warren Thomas, dyrektor Lincoln Park Zoo w Oklahoma, razem z dwoma kolegami z University of Oklahoma School of Medicine Louisem Jolyonem Westem i Chesterem M. Pierce’em podał słoniowi Tusko 297 miligramów LSD. To przeciętna ludzka dawka pomnożona trzy tysiące razy. Po co to zrobili? Tłumaczyli, że chcieli sprawdzić, czy LSD wywoła u zwierzęcia musth (rodzaj szału połączonego z aktywnością wydzielniczą gruczołów skroniowych).
Cokolwiek było celem tej próby, wszystko poszło nie tak. Tusko zaryczał, upadł i godzinę potem zdechł. W artykule opublikowanym cztery miesiące po tym zdarzeniu („Science” nr 138, s. 1100) trzech eksperymentatorów napisało z zakłopotaniem: „Okazało się, że słonie są niezwykle wrażliwe na LSD”. Doświadczenie odbiło się szerokim echem. Pod presją opinii publicznej naukowcy bronili swojej niewinności. „Nie przypuszczaliśmy, że słoń zdechnie” – twierdzili. Wiedzieli, że LSD jest co prawda środkiem halucynogennym, ale jego zażywanie niezwykle rzadko prowadzi do śmierci. West i Pierce odnotowali, że sami wcześniej próbowali narkotyku. Thomas starał się znaleźć pozytywne strony całej historii: „Dowiedziałem się, że LSD może być śmiertelne dla słoni” – stwierdził i, usiłując pożytecznie wykorzystać tę wiedzę, zaproponował, by narkotyku używać do eksterminacji słoni w krajach, w których ich populacja jest problemem. Z pewnych powodów jego sugestie nigdy nie zostały zrealizowane.
2 To tylko awaria
Lata 60. XX wieku. Pewnego dnia w bazie wojskowej Fort Hunter Liggett w Kalifornii w USA 10 żołnierzy wsiadło do samolotu. To miała być rutynowa misja. Niebo było czyste, samolot wzbił się w powietrze na wysokość pięciu tysięcy stóp. Lot trwał kilka minut, gdy maszyna gwałtownie się przechyliła. Pilot zaczął krzyczeć, informując pasażerów, że nie działają jeden z silników i podwozie. Polecił im przygotować się do awaryjnego lądowania na oceanie. Naturalną reakcją żołnierzy powinien być strach. Nawet panika. I o to chodziło. Byli oni bowiem nieświadomymi uczestnikami eksperymentu, którego pomysł narodził się w głowach specjalistów od psychologii z Instytutu Przywództwa w Kalifornii.
Naukowcy chcieli sprawdzić, jak zmienia się racjonalne myślenie żołnierzy w obliczu śmierci. Co więc działo się dalej? Przerażonym wojakom rozdano formularze ubezpieczeniowe, informując ich, że muszą je wypełnić, jeśli chcą, by ich rodziny albo oni sami dostali odszkodowanie, jeżeli przeżyją.
Nie było to łatwe, bo treść dokumentów została tak sformułowana, by maksymalnie utrudnić żołnierzom zadanie. Kiedy w końcu ostatni z nich wypełnił druk, wszyscy zamarli w oczekiwaniu na niechybną katastrofę. Wtedy jednak samolot niespodziewanie wyrównał lot i bezpiecznie wylądował. „Żartowałem, chłopaki!” – skwitował całą sytuację pilot.
Nie powinno nikogo dziwić to, że analiza wykazała, iż żołnierze na pokładzie samolotu pikującego w kierunku oceanu popełnili znacząco więcej błędów niż grupa wypełniająca te same dokumenty na ziemi („Psychological monographs: General and applied”, tom 76., s. 1). Co sami zainteresowani myśleli o tym doświadczeniu, nie wiemy, ale jeden z nich znalazł sposób, by uratować przed eksperymentatorami następną grupę „ochotników”. Kiedy samolot ponownie wzbił się w powietrze, a pilot znów próbował symulować awarię, nikt nie dał się nabrać. Jeden z uczestników przeprowadzonej wcześniej próby zamieścił ostrzeżenie dla następców na torebce chorobowej.
3 Naukowe łaskotanie
W 1933 roku dom Clarence’a Leuby, profesora psychologii w Antioch College w Yellow Springs w Ohio, stał się miejscem dla ambitnego eksperymentu. Badacz zamierzał się dowiedzieć, czy śmiech jest wyuczoną, czy wrodzoną reakcją ludzi na łaskotki. W poszukiwanie odpowiedzi na to pytanie zaangażował całą swoją rodzinę. Traf chciał, że właśnie urodził mu się syn. Leuba zakazał swojej żonie się śmiać, kiedy dotykała chłopczyka. Sam podszedł do sprawy metodycznie. Opracował serię łaskotek, podczas których przywdziewał tekturową maskę mającą ukrywać jego emocje. R.L. Male, jak określał w notatkach swego syna, łaskotany był według ścisłej procedury. Najpierw delikatnie, potem intensywnie w następującym porządku: pachy, żebra, broda, szyja, kolana, stopy.
Wszystko szło dobrze aż do 23 kwietnia 1933 roku, kiedy żona Leuby przyznała się, że pewnego razu po kąpieli podrzucała syna, śmiejąc się i wykrzykując: „Sprężynka, sprężynka”. Nie było wiadomo, czy to zachowanie mogło wpłynąć na wyniki eksperymentu. Leuba nie miał pewności, dlaczego w wieku siedmiu miesięcy R.L. Male wesoło zaśmiewał się w czasie łaskotania. Na szczęście badaczowi wkrótce potem urodziła się córka. Powtórzył eksperyment. Rezultat był ten sam – w wieku siedmiu miesięcy dziewczynka śmiała się podczas łaskotania („The Journal of Genetic Psychology”, tom 58., s. 201).
Konkluzja brzmi: śmiech jest wrodzoną reakcją człowieka na łaskotki. Doświadczenie Leuby stanowiło także dobrą lekcję dla innych badaczy – pełna kontrola wszystkich warunków eksperymentu nie jest możliwa, zwłaszcza jeśli niektóre z nich zależą od członków własnej rodziny.
4 Emocje kata
Czy emocje odbijają się tak samo na każdej twarzy? Czy można odnaleźć wspólny dla wszystkich ludzi wyraz wstrętu, radości bądź strachu? W 1924 roku Carney Landis, student ostatniego roku psychologii z University of Minnesota, postanowił sprawdzić to doświadczalnie.
Zaprosił ochotników do laboratorium i namalował na ich twarzach spalonym korkiem linie – miało mu to pomóc w obserwacji ruchu ich mięśni. Potem wystawiał kolejne osoby na działanie bodźców mających sprowokować odpowiednią reakcję emocjonalną. Kazał im na przykład wąchać amoniak, słuchać jazzu, oglądać pornograficzne obrazy albo wsadzał ich ręce do wiadra pełnego żab. Fotografował reakcje osób poddawanych eksperymentowi. Załamanie nastąpiło, kiedy Landis przyniósł żywe białe szczury i kazał ochotnikom obciąć im głowy. Większość z badanych początkowo odmówiła. Naukowiec był jednak nieugięty. Ochotnicy brali więc do ręki nóż, ale za chwilę go odkładali. Wiele osób przeklinało, niektóre kobiety zaczęły płakać. Mimo to Landis nalegał. Dwie trzecie ochotników zrobiło w końcu to, co im kazano. Jednak nawet jeśli ktoś odmawiał dekapitacji zwierzęcia, nie darowano szczurowi życia – Landis sam obcinał mu głowę. („Journal of Comparative Psychology”, tom 4., s. 447).
Z perspektywy czasu widać, czego tak naprawdę dowiódł ten eksperyment. Chodzi o zdumiewające posłuszeństwo ludzi wobec zasad, choćby były one głupie i niesmaczne. Wyprzedziło to podobne słynne odkrycia Stanleya Milgrama z Yale University o niemal 40 lat (zobacz na www.tinyurl.com/2hjyxq). Sam Landis nigdy nie zauważył, że reakcje jego ochotników były ciekawsze od ich wyrazu twarzy. I nigdy nie udało mu się opisać uniwersalnego, wspólnego dla wszystkich ludzi wyrazu twarzy, jaki pojawia się podczas dekapitacji szczura.
5 Zmarłych obcowanie
Robert E. Cornish, badacz z University of California, w latach 30. XX wieku wierzył, że znalazł sposób na przywracanie zmarłych do życia. Warunek – zmarły musiał być świeży i nie mógł mieć uszkodzonych organów wewnętrznych. Technika Cornisha polegała na kołysaniu ciała w celu zachowania cyrkulacji krwi, podczas gdy naukowiec wstrzykiwał umarlakowi mieszaninę adrenaliny i środków przeciwzakrzepowych. Swoją metodę testował na kilku foksterierach, każdego nazywając Łazarz na pamiątkę biblijnej postaci wskrzeszonej przez Jezusa.
Cornish dusił psy i pozwalał im umrzeć na 10 minut. Potem przystępował do ich ożywiania. Pierwsze dwie próby były nieudane, ale trzecia i czwarta się powiodły. Zwierzęta wracały z tamtego świata. Co prawda były niewidome i miały uszkodzenia mózgu, ale żyły. Mieszkały miesiącami w domu badacza.
Doświadczenia naukowca wywołały takie kontrowersje, że uniwersytet wymówił mu posadę. Niezrażony eksperymentator kontynuował pracę w przybudówce swego domu mimo narzekań sąsiadów i wyziewów, które powodowały odpryskiwanie farby ze ścian okolicznych budynków. W 1947 roku Cornish ogłosił, że jest gotów wskrzesić człowieka. Zyskał w swym arsenale nowe narzędzie – sztuczne płuco‑serce zbudowane z części od odkurzacza, kaloryfera i innych sprzętów domowego użytku oraz 60 tysięcy dziurek do sznurowadeł. Thomas McMonigle, więzień czekający na karę śmierci, zgodził się zostać królikiem doświadczalnym. Przeprowadzenie eksperymentu uniemożliwił sąd, który po rozpatrzeniu sprawy uznał, że gdyby doświadczenie się powiodło, stanowiłoby niebezpieczny precedens. Ponadto należałoby wtedy uwolnić więźnia, gdyż ten miałby już za sobą karę.
Niepocieszony Cornish oddał się produkowaniu pasty do zębów własnego pomysłu.
6 Nauka przez sen
Latem 1942 roku Lawrence LeShan z College of William and Mary w Williamsburgu w Wirginii stał w ciemnej kabinie w uniwersyteckim kampusie, gdzie w równym rządku spali młodzi chłopcy. Monotonnym głosem intonował frazę: „Moje paznokcie są okropnie gorzkie. Moje paznokcie są okropnie gorzkie...”. Profesor przeprowadzał poważny eksperyment, który miał wykazać skuteczność uczenia się przez sen.
Chłopcy byli notorycznymi obgryzaczami paznokci i LeShan chciał się dowiedzieć, czy podawane im przez sen sugestie będą w stanie uwolnić ich od nałogu. Na początku puszczał zdania z płyty – 300 razy w ciągu nocy. Potem pielęgniarka dyskretnie sprawdzała stan paznokci chłopców. Jeden z nich porzucił nałóg.
Jednak pięć tygodni po rozpoczęciu doświadczenia fonograf nawalił i naukowiec sam musiał zająć się deklamowaniem leczniczych sugestii. Przyniosło to znacznie lepszy efekt. Po dwóch tygodniach siedmiu chłopców przestało obgryzać paznokcie. Profesor spekulował, że przyczyną mógł być jego głos, który był czystszy niż ten z fonografu. Dość stwierdzić, że do końca wakacji LeShan zanotował poprawę u 40 procent obgryzaczy. Oto niezbity dowód na to, że uczenie się przez sen jest skuteczne („Journal of Abnormal and Social Psychology”, nr 37, s. 407).
Późniejsze doświadczenia tego nie potwierdziły. W 1956 roku przeprowadzono podobny eksperyment w Santa Monica College w Kalifornii. Naukowcy William Emmons i Charles Simon użyli jednak EEG do mierzenia aktywności mózgu ochotników, upewniając się, że na pewno zapadli w sen przed podaniem im sugestii. Ten warunek spowodował, że efekt uczenia się podczas snu zniknął („The American Journal of Psychology”, tom 69., s. 76).
7 Indycze upodobania
Badacze indyczych zachowań seksualnych Martin Schein i Edgar Hale z Pennsylvania State University odkryli, że samce tych ptaków nie są wybredne. Pozostawione z manekinem indyczej samiczki zalecały się do niego, jakby był żywym ptakiem. Zaintrygowani tą obserwacją naukowcy postanowili sprawdzić, jak niewiele potrzeba ptakom do tego, by się podnieciły. W tym celu zaczęli pozbawiać manekina kolejnych części ciała. Oderwano mu ogon, stopy, skrzydła, ale samiczka nadal wydawała się godna pożądania. W końcu została jedynie głowa na kiju. Samiec nie rezygnował. Badacze podejrzewali, że ta fiksacja na głowie wynika ze specyfiki indyczego seksu. Gdy indor włazi na indyczkę, zasłania ją niemal całą swym ciałem, widzi tylko jej łepek. Tylko on przyciąga jego uwagę.
Czy indory mają jakieś upodobania w stosunku do owych głów? Okazało się, że najlepsze wrażenie robiła na nich świeżo odcięta głowa żywej samiczki. Druga w kolejności atrakcyjności była wysuszona głowa samcza, a potem dwuletni, wyblakły i nieco zużyty łebek samiczki. Ostatnie miejsce zajęła głowa z drewna, ale nawet ona znajdowała amatora. Obserwacje opublikowano w książce „Sex and Behavior” w 1965 roku.
Zanim jednak przystąpimy do oceny dziwnych upodobań indyków, zastanówmy się chwilę nad sobą. Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że to my, ludzie, stoimy na najwyższym szczeblu drabiny perwersji. Jesteśmy w stanie uprawiać seks niemal ze wszystkim. Przykład? Thomas Granger, nastolatek, który w 1642 roku był pierwszym człowiekiem straconym w purytańskiej Nowej Anglii, poniósł tę karę za seks z... indykiem.
8 Dwugłowy pies
W 1954 roku radziecki chirurg Władymir Demikow zaszokował świat, tworząc monstrum – dwugłowego psa. Dokonał tego w moskiewskim instytucie chirurgii, kiedy przyszył do szyi dorosłego psa pasterskiego głowę, barki i przednie łapy szczeniaka. Demikow zaprosił dziennikarzy z całego świata, by stali się świadkami jego dzieła. Dwie głowy jednocześnie piły mleko z butelki, choć to wypite przez szczeniaka wyciekało z wszczepionej mu do gardła rurki. Demikow badał, w jakim stopniu obie głowy odbierają te same bodźce z jednego ciała. Zauważono, że gdy jedna psia głowa chciała jeść, druga także sprawiała wrażenie głodnej. Kiedy było gorąco, oba pyski sapały. Starszego psa drażniła jednak głowa towarzysza przyczepiona do jego szyi, więc starał się ją strząsnąć. To powodowało, że szczeniak brał odwet, gryząc swego przyszywanego kolegę w ucho. Dwugłowy pies żył tylko sześć dni, ale w ciągu 15 lat Demikow stworzył 19 kolejnych hybryd. Żadna nie żyła zbyt długo – rekord wynosi miesiąc. Psy zdychały na skutek odrzucenia
obcej tkanki. Związek Radziecki chełpił się psami dziwolągami, które stanowiły dowód zaawansowanej myśli radzieckiej. Jednak na Zachodzie traktowano Demikowa jako niezbyt poważnego dziwaka. Zaczęto go nawet nazywać rosyjskim „chirurgicznym sputnikiem”. Ten usprawiedliwiał swe poczynania próbami udoskonalenia metod przeszczepu, które miały go doprowadzić do transplantacji ludzkiego serca.
Jako pierwszy na świecie dokonał tego jednak Christiaan Barnard z University of Cape Town w Afryce Południowej w grudniu 1967 roku. Mimo to Demikow nie zrezygnował ze swych makabrycznych eksperymentów.
9 Doświadczenie wymiotne
Jak daleko możesz się posunąć, by udowodnić swoją rację? Stubbins Ffirth, doktor żyjący w Filadelfii na początku XIX wieku, posunął się bardzo daleko. Za daleko.
Wszystko zaczęło się od tego, że zaobserwował, iż żółta febra wzmaga się latem, a znika zimą. Wysnuł na tej podstawie wniosek, że choroba ta nie jest zakaźna. Uznał, że wywołują ją gorąco, jedzenie i hałas. Postanowił na-razić się na zakażenie i wykazać, że nie zachoruje. Zaczął od nacięcia na ramieniu. Polewał je „świeżymi czarnymi wymiocinami”, które pobrał od chorego. Nie zachorował. Zrobił głębsze nacięcie, w które wlał więcej wymiocin. Jeden z pokoi uczynił „wymiotną sauną” – podgrzewał wymiociny i siedział w ich oparach dwie godziny. Odczuł bóle głowy i mdłości, ale ogólnie było OK. Potem zrobił z nich pigułki, które łykał. Świeże wymiocny mieszał z wodą i wypijał, aż wreszcie przyjął je prosto z ust chorego. Nic. Powtarzał eksperyment z zainfekowaną śliną, krwią, moczem, potem. Zdrowy jak nigdy uznał swą tezę za udowodnioną.
Mylił się. Żółta febra jest zakaźna, ale wirus ją wywołujący musi się dostać prosto do krwi ofiary. Następuje to najczęściej w chwili ugryzienia przez przenoszącego zarazek moskita.
Biorąc pod uwagę wysiłki naukowca, to cud, że uszedł z życiem. Koledzy z University of Pennsylvania przyznali mu tytuł doktora medycyny. O losie pacjentów historia milczy.
10 Oczy szeroko otwarte
Czy można zasnąć w ekstremalnych warunkach? Na przykład spać z otwartymi oczami? W 1960 roku Ian Oswald z University of Edinburgh w Wielkiej Brytanii postanowił to sprawdzić. Zgromadził trzech ochotników. Przykleił ich powieki taśmą, by nie zamykali oczu. W odległości 50 centymetrów od ich głowy umieścił migające światła, tak by musieli je ciągle widzieć. Do ich stóp podłączył elektrody, które raczyły ich wyładowaniami elektrycznymi. Puszczał im także prosto do ucha głośnego bluesa. Dwaj z badanych mężczyzn byli wypoczęci, jeden trochę śpiący, ale po pewnym czasie wszyscy – jak wykazało badanie mózgu za pomocą EEG – zasnęli na prawie 12 minut („British Medical Journal”, 14 maja 1960, s. 1450). Oswald stwierdził, że tajemnicą powodzenia próby była monotonia bodźca. – Mózgi badanych wpadły w trans – argumentował. Jak bardzo pomoże ci ta wiedza, kiedy będziesz próbował zasnąć podczas długiego międzykontynentalnego lotu? Zawsze możesz poprosić dziecko wyjące w rzędzie za tobą, by robiło to bardziej monotonnie.
Ale czy to zadziała?
tekst Alex Boese
© Copyright 2007 New Scientist Magazine, Reed Business Information Ltd. All rights reserved. Distributed by Tribune Media Services. Skróty i śródtytuły pochodzą od redakcji