Złote usta ministra Witolda Waszczykowskiego
Informacja o tym, że internauci stworzyli w wirtualnej rzeczywistości specjalnie dla niego państwo San Escobar, zapewne ucieszy ministra Waszczykowskiego. - A co, ja mam być nudny jak paru przede mną? Co po nich pozostało? – powiedział dziennikarzom szef MSZ. Po aktualnym szefie dyplomacji z pewnością pozostanie długa lista niemal komediowych gagów.
11.01.2017 | aktual.: 11.01.2017 13:01
Spotkanie z rządem nieistniejącego San Escobar to tylko jedna z wielu wpadek Witolda Waszczykowskiego. Było „odchodzenie od murzyńskości”, „katastrofa, która nie miała takiego przebiegu jak miała”, rewolucyjny pomysł formowania syryjskich legionów w Europie. Białorusinom minister kazał uczyć się polskiego, a kobietom protestującym w sprawie aborcji łaskawie przyzwolił „no niech się bawią”. Nie był tak wspaniałomyślny dla rowerzystów i wegetarian. Oczywiście, że zawsze jakiś polityk musi być liderem w kategorii „złote usta”, ale dlaczego akurat szef dyplomacji?
Witold Waszczykowski słynął ze swojego krasomówstwa jeszcze zanim został ministrem spraw zagranicznych. Smaczku dodaje fakt, że jest starannie wykształconym i doświadczonym dyplomatą: skończył studia na Wydziale Stosunków Międzynarodowych University of Oregon, kierował Biurem Łącznikowym RP przy NATO. Złośliwi twierdzą, że jego poglądy ukształtowały się na placówce w Iranie, gdzie przez trzy lata był ambasadorem – z jednej strony uchodzi za islamofoba, z drugiej jego pogarda dla politycznej poprawności byłaby chyba lepiej akceptowana... poza Europą.
Rozszyfrował strefy wpływów
Z racji swego irańskiego doświadczenia autorytatywnie stwierdził, że Andrzej Rzepliński jest… ajatollahem. Osiem lat temu, w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej", którego udzielił jako główny negocjator tarczy antyrakietowej, obwieścił światu, że „Rosja rości sobie prawo do wpływania na decyzje, jakie zapadają w sprawie naszego regionu, a USA się z tym liczą. Paradoksalnie to dla nas dobra informacja, bo mamy tego świadomość”. No mamy, przynajmniej od czasów Jałty.
Rozkwit talentów przypada jednak na lata, gdy został politykiem. Stało się to po tym, jak Radek Sikorski usunął go z funkcji wiceministra - Waszczykowski zasugerował w jednym z wywiadów, że rząd specjalnie przeciąga negocjacje w sprawie tarczy antyrakietowej, by zasługi nie przypisano prezydentowi Kaczyńskiemu a premierowi Tuskowi. Dostał wtedy posadę w prezydenckim BBN, z której też musiał zrezygnować po wygranych przez Bronisława Komorowskiego wyborach. Po kilku miesiącach PiS zaproponowało mu kandydowanie na prezydenta jego rodzinnej Łodzi. Moment był dość dramatyczny – świeżo po zabójstwie Marka Rosiaka, pracownika w biurze PiS. Waszczykowski apelował więc do opinii publicznej: „Zaczyna się zabijanie opozycji. Nie chcemy umierać, mamy rodziny!”. Wynik miał kiepski, ale w Łodzi wypromował się i w kolejnych wyborach został posłem.
Syryjskie legiony
Gdy Jarosław Kaczyński musiał obsadzić resor spraw zagranicznych, okazało się, że ławka kadrowa jest dość krótka. Prof. Legutko odmówił, Anna Fotyga była już w Brukseli, a Krzysztof Szczerski znalazł posadę w Pałacu Prezydenckim. Został Witold Waszczykowski – i do dziś, zwłaszcza po odejściu K.M. Ujazdowskiego, trudno będzie znaleźć innego kandydata w pisowskiej stajni. Choć mówi się, że wpadki ministra bardziej Jarosława Kaczyńskiego bawią niż złoszczą.
Po nominacji nie trzeba było długo czekać na pierwszy oryginalny pomysł nowego ministra. Prawie natychmiast obwieścił, że z młodych Syryjczyków pijących kawę na berlińskiej Unter den Linden stworzyć armię. Oczywiście „pod naszym dowództwem”. Po dramatycznym sylwestrze w Kolonii oświadczył, że... polska nie będzie się domagała odwołania Angeli Merkel.
"Murzyńskość" pożyczona od Radka
Talent ministra Waszczykowskiego obejmuje też zdolność adaptacji niefortunnych sformułowań innych polityków. Tak było z „murzyńskością”, która powinna obciążać konto nielubianego przez niego Radka Sikorskiego – użył jej podczas słynnych biesiad nagrywanych przez kelnerów. To jednak Waszczykowski szybciutko awansował to słowo do sfery publicznej, obwieszczając światu, że w polityce zagranicznej „odeszliśmy od murzyńskości”. Publicznej reprymendy udzieliła mu premier Beata Szydło, gdy w radiowym wywiadzie przyzwolił kobietom stojącym w czarnym proteście, by „się bawiły”. No ale sytuacja była wtedy poważna, przeciwko rządom PiS po raz pierwszy protestowała nie tylko opozycja.
Gdy MSZ obcięło dotację dla telewizji Biełsat, zawierając za to porozumienie o emisji TV Polonia, zwrócono mu uwagę, że Białorusini, których wspieramy w walce o demokratyzację, po polsku nie mówią. – A, nauczą się – odparował.
W wywiadzie dla niemieckiego "Bilda" Waszczykowski wyłożył niemieckim czytelnikom: „Poprzedni rząd realizował określony program. Jakby musiał się świat według marksistowskiego wzoru poruszać automatycznie tylko w jednym kierunku – do nowej mieszanki kultur i ras, do świata rowerzystów i wegetarian, którzy stawiają tylko na energie odnawialne i walczą przeciw każdej formie religii. To nie ma nic wspólnego z tradycyjnymi, polskimi wartościami.”
Po powrocie tłumaczył, że nie chciał być nudny.