Wojna w Wietnamie
40 lat temu podpisano pokój, który miał zakończyć wieloletni konflikt
Wielka klęska USA. Udział miała w niej... Polska - zdjęcia
40 lat temu w Paryżu podpisano porozumienia pokojowe, które miały być wstępem do zakończenia wieloletniej wojny w Wietnamie.
Po prawie pięciu latach negocjacji główni przedstawiciele wojujących stron (Henry Kissinger z USA i Le Duc Tho z Wietnamu Północnego) wreszcie doszli do konsensusu. I chociaż obaj zostali za swoje wysiłki nagrodzeni Pokojową Nagrodą Nobla, to porozumienia paryskie z prawdziwym pokojem nie miały nic wspólnego.
Jednak zanim rozpoczęły negocjacje, Amerykanie wysłali do odległych Indochin ponad pół miliona żołnierzy. Jak do tego doszło?
Wszystko zaczęło się od rezolucji Senatu z 7 sierpnia 1964 roku. Niemal jednogłośnie przyjęty akt (tylko dwóch senatorów było przeciw) pozwolił prezydentowi Stanów Zjednoczonych Lyndonowi B. Johnsonowi na eskalację działań zbrojnych skierowanych przeciw Wietnamowi Północnemu. Reakcja USA była zdecydowaną odpowiedzią na zdarzenia z Zatoki Tonkińskiej, które po latach okazały się wytworem wyobraźni Amerykanów...
Polska Rzeczpospolita Ludowa również miała swój skromny udział w konflikcie. W latach 1965-1973 na Północy przebywało ok. 2,5 tys. Polaków. Byli to głównie doradcy wojskowi ulokowani pośród komunistycznych przywódców.
Na zdjęciu: ówczesny sekretarz obrony Robert McNamara wskazuje Wietnam na mapie podczas konferencji prasowej w Pentagonie.
(sol / WP.PL)
Kiedyś kochany przez Waszyngton, później zabity przez CIA
Jeszcze przed wkroczeniem do Wietnamu, Amerykanie wspierali rządy na Południu, które były postrzegane jako w pełni zależne od Waszyngtonu. Rządzący Południem Ngo Dinh Diem skupiał w ręku władzę wykonawczą, a jego bracia przewodzili armii, policji oraz kościołowi katolickiemu.
Fałszowano wybory, dyskryminowano opozycję, aresztowano dziesiątki tysięcy ludzi, a prasa podlegała cenzurze. Jako usprawiedliwienie podawano walkę z komunizmem, ale w rzeczywistości represje spotykały nie tylko komunistów.
Wszystko działo się przy pełnym wsparciu USA, które w latach 1955-1961 przeznaczyły 800 milionów dolarów na armię Południa. W 1957 roku burmistrz Nowego Jorku Robert F. Wagner nazwał Diema "człowiekiem, którego historia oceni jako jedną z największych postaci XX wieku", a sześć lat później prezydent został zabity w zasadzce, którą zainicjowała... CIA. Wtedy był już przedstawiany jako satrapa z zarzutami korupcji i nepotyzmu.
W tym czasie na Południu w najlepsze trwało powstanie wzniecone przez Wietkong. Niezadowolona większość, przy cichym wsparciu komunistów z Północy, buntowała się przeciwko autorytarnym rządom w Sajgonie.
Amerykanie mieli trafić do kraju, w którym nie tylko byli niepożądani przez miejscową ludność, ale w dodatku wspierali armię i rządy, które nie były popularne wśród większości obywateli.
Na zdjęciu: wypoczynek strudzonych walkami żołnierzy Wietnamu Południowego.
Czym jest Wietkong?
Po raz pierwszy określenia Wietkong użył prezydent Diem. Słowo "Wietkong" należy tłumaczyć jako "wietnamscy komuniści". W założeniu miało być to określenie pejoratywne i odstraszające Jednak nie do końca spełniło zakładaną rolę, ponieważ było używane przez obie strony konfliktu.
Sami Amerykanie woleli nazywać swoich późniejszych przeciwników "VC" lub "Victor Charlie" (skrót od angielskiego "Vietcong"). A w nieoficjalnych rozmowach, bitwach i potyczkach najczęściej używali pogardliwego określenia "gook", wywodzącego się jeszcze z czasów wojny koreańskiej.
Na zdjęciu: bojowniczka z Wietkongu z bronią przeciwpancerną (wiosna 1968 roku).
PRL podczas wojny w Wietnamie
Polska Rzeczpospolita Ludowa również miała swój skromny udział w konflikcie. W latach 1965-1973 na Północy przebywało ok. 2,5 tys. Polaków. Byli to głównie doradcy wojskowi ulokowani pośród komunistycznych przywódców. Oprócz oficerów, na terenie obu walczących stron przebywali także pracownicy służb medycznych, organizacji międzynarodowych oraz dyplomaci.
Nie zabrakło także dziennikarzy. Najszerzej konflikt wietnamski opisywał młody Daniel Passent. Wieloletni dziennikarz "Polityki" spędził kilka miesięcy w kraju targanym wojną. Polska prasa od początku karciła imperialnych agresorów i chwaliła partyzancki hart ducha. Jednak większość autorów starała się unikać jawnie propagandowej retoryki i zamiast tego zapożyczała od zachodnich krytyków argumenty antywojenne. A tych w najbliższych latach miało nie zabraknąć.
Na zdjęciu: partyzanci Wietkongu przewożą amunicję na słoniach przez lasy Wietnamu Południowego (13 listopada 1969 roku).
Amerykanie w Wietnamie - powód urojony
Dziś wiadomo, że o ile 2 sierpnia 1964 roku doszło do starcia amerykańskiego okrętu z trzema jednostkami Wietnamu Północnego w Zatoce Tonkińskiej, to równie pewne jest, że rzekome odpalenie torped w kierunku USS Madddox, które miało nastąpić dwa dni później, było od początku do końca wymysłem Amerykanów.
Potwierdził to prezydent Johnson w nieoficjalnie rozmowie z 1965 roku, kilka lat później podobnie sprawę przedstawiały dokumenty Pentagonu, a w 2003 roku wątpliwości rozwiał Robert McNamara, ówczesny sekretarz obrony.
Incydent stał się bezpośrednią przyczyną zaangażowania Amerykanów. Warto zaznaczyć, że wojna w Wietnamie trwała z przerwami od 1946 roku. Najpierw Wietnamczycy walczyli z Francją o wyzwolenie spod kolonialnego jarzma, a później między sobą, dzieląc państwo na dwie części - komunistyczną Północ i autorytarne Południe.
Na zdjęciu: B-52 zrzucają bomby na tereny kontrolowane przez Wietkong w Wietnamie Południowym.
Amerykanie w Wietnamie - powód faktyczny
Amerykańscy doradcy byli w Wietnamie Południowym od wielu lat. Ich liczba rosła z roku na rok, wraz z nasileniem się powstania wznieconego przez Wietkong.
Doradcy nie radzili sobie z gaszeniem rewolucyjnego pożaru, a morale armii z Południa było niskie. Jakby tego było mało, prezydent Diem raz po raz groził wydaleniem doradców do USA. W siedzibie CIA zapadła decyzja o likwidacji prezydenta i jego rodziny.
Przez kolejnych 20 miesięcy władza przechodziła z rąk do rąk 10 razy, a na scenie politycznej kłóciło się około 40 partii. Korzystał na tym Wietkong, który uzyskał militarną przewagę. W ocenie konserwatywnego publicysty Normana Podhoretza, w zaistniałej sytuacji Lyndon B. Johnson, jeśli nie chciał stracić Indochin, mógł podjąć tylko jedną decyzję. Potrzebny był tylko pretekst, a ten został spreparowany w Zatoce Tonkińskiej.
Na zdjęciu: operacja "Wahiawa" - lądowanie śmigłowców USA w lasach Ho Bo, gdzie 16 maja 1966 roku zabito 106 żołnierzy Północy i Wietkongu przy 25 zabitych po stronie USA i Południa.
Więcej bomb niż podczas II wojny światowej i miliony litrów trucizn
W rok po zamachu na Diema, Wietkong kontrolował już połowę terytorium Południa oraz 30 proc. tamtejszej ludności.
Nie pomogło rozpylanie herbicydów i defoliantów zapoczątkowane w 1962 roku (trwało do 1971 roku; w tym czasie ok. 20 proc. lasów na Południu zostało spryskane przynajmniej raz). Nie pomogły także naloty ostrzegawcze. Dlatego 2 marca 1965 roku rozpoczęto bombardowania na szeroką skalę pod kryptonimem "Rolling Thunder".
Operacja trwała do 31 października 1968 roku. W tym czasie Amerykanie zrzucili 1,6 milionów ton bomb w ponad 200 tysiącach lotów. Łączny tonaż przekroczył nieznacznie wagę ładunków, które USA zrzuciły podczas z II wojny światowej.
Na zdjęciu: amerykański samolot płonie w bazie Khe Sanh. Od stycznia do maja 1967 roku dywizje Wietnamu Północnego przeprowadziły ciężkie bombardowania odwetowe.
Bombardowania nie odnisły skutku
Długotrwałe naloty w ramach operacji "Rolling Thunder" pozbawiły życia około 90 tysięcy Wietnamczyków. Rozłożenie bombardowań w czasie i ich stopniowe nasilanie Amerykanie motywowali chęcią zmuszenia wroga do przystąpienia do negocjacji.
Równocześnie szybko pęczniał amerykański kontyngent. Z 3,5 tysiąca marines, którzy 8 marca 1965 roku jako pierwsi wylądowali w Wietnamie, z końcem tego samego roku zrobiło się 200 tysięcy. W szczytowym okresie wojny, pod koniec 1968 roku, Amerykanów było ponad pół miliona.
Dziś wielu analityków podkreśla, że to właśnie długofalowe bombardowania, zamiast błyskawicznego uderzenia na kluczowe obiekty, spowodowały, że Północ i Wietkong nie chciały przystąpić do rokowań. "Rolling Thunder" nie osłabiła także ich woli walki.
Dowodem na to jest zmasowana komunistyczna Ofensywa Tet przeprowadzona na początku 1968 roku, której celem były miasta i ośrodki kontrolowane przez Amerykanów i wojska Wietnamu Południowego.
Na zdjęciu: członek Wietkongu oczekuje na przesłuchanie.
Amerykański generał zapowiada rychły koniec wojny
Jeszcze w 1967 roku dobre nastroje wciąż dopisywały Amerykanom. Do historii przeszły słowa gen. Williama Westmorelanda, głównodowodzącego sił amerykańskich, który twierdził, że wojnę wygra z końcem 1967 roku. A mówił to w... październiku 1967 r.
Amerykanie nie docenili działań partyzantki, która w myśl porzekadła - wygrywała, dopóki istniała. Relacje sztabów i polityków zaczęły coraz bardziej odbiegać od relacji medialnych, z których wynikało, że droga do ostatecznego sukcesu jest jeszcze daleka. Był to początek tzw. "credibility gap" (przepaść wiarygodności), zjawiska, które wezbrało na sile wraz z wielkim atakiem komunistów podczas Ofensywy Tet.
Na zdjęciu: desperacka ewakuacja rannego żołnierza z Południa z rejonu Phan Rang w sierpniu 1967 roku.
Ofensywa Tet - wygrana w mediach
Według gen. Westmorelanda, celem wielkiej ofensywy, rozpoczętej 31 stycznia 1968 roku, było przejęcie przez partyzantkę ośrodków władzy cywilnej i wojskowej na Południu, a następnie doprowadzenie do masowego, ogólnonarodowego powstania, które obaliłoby sajgoński rząd.
Cel nie został osiągnięty - ofensywa zakończyła się klęską. Jednak zaskakujący atak został odebrany przez zachodnie media jako wielki sukces wietnamskiej partyzantki. Opinia publiczna nie spodziewała się, że komuniści ukrywający się w dżungli są w stanie przeprowadzić tak skomplikowane działania.
Zresztą nie tylko przeciętni obywatele byli zaskoczeni. Sam Westmoreland upierał się, że o ile 1965 roku taki atak był możliwy, to pod koniec 1967 roku partyzantka miała być już rozbita.
Na zdjęciu: ćwiczenia sił północnowietnamskich w Bach Dang niedaleko Hanoi (19 lipca 1966 roku).
Ofensywa Tet - przegrana w polu
Ofensywa była dziełem 80 tysięcy żołnierzy. Siły Północy i Wietkongu zaatakowały ponad 100 ośrodków miejskich, w tym 36 z 44 stolic prowincji oraz Sajgon - stolicę państwa.
Scenariusz był z reguły ten sam - desant piechoty poprzedzony atakami rakietowymi i ostrzałem z moździerzy. Ówcześnie była to największa wojskowa operacja przeprowadzona w Wietnamie.
Ataki zaskoczyły siły amerykańskie i południowowietnamskie, jednak z czasem agresja została odparta, a wojska sojusznicze zadawały komunistom coraz większe straty.
Wyjątkiem na mapie klęsk były zacięte trzytygodniowe walki pod Hue. Jedną z większych porażek partyzantów był fakt, że podczas inwazji, żaden oddział wojsk z Południa nie zdezerterował ani nie przyłączył się do rebelianckiego ataku.
Wcielanie oddziałów wroga było jednym z celów ataku. Sukces ofensywy zasadzał się na ogólnonarodowym powstaniu. Zamiast tego agresja skończyła się stratą 45 tys. żołnierzy po stronie komunistów (i 4,5 tys. po stronie Południa i USA).
Na zdjęciu: dym nad Sajgonem podczas Ofensywy Tet.
Amerykanie już nie popierają wojny w Wietnamie
W czasie, gdy pierwsi żołnierze amerykańscy zjawili się w Wietnamie w 1965 roku, większość społeczeństwa amerykańskiego popierała przeprowadzenie szybkiej wojny (70 proc.). Wśród popierających aż 1/3 zgadzała się nawet na użycie bomb atomowych, jeśli miałoby to zakończyć konflikt.
Proporcje zaczęły się zmieniać w 1967 roku. Pod koniec już prawie połowa Amerykanów uważała wojnę w Wietnamie za błąd. Szeroko transmitowana, dramatyczna, bo rozgrywająca się na ulicach miast, Ofensywa Tet, tylko pogłębiła antywojenne nastroje.
Ujawnienie w 1969 roku masakry w My Lai, gdzie Amerykanie zamordowali ok. 100 cywili oraz incydentu ze wzgórza 192, gdzie żołnierze porwali, zgwałcili i zabili młodą Wietnamkę, tylko przypieczętowało niechęć cywili.
Na zdjęciu: antywojenna manifestacja młodzieży w Waszyngtonie. Około 100 tys. osób zebrało się w stolicy 21 października 1967 roku.
"Wietnamizacja" wojny według Nixona
Gasnące poparcie społeczeństwa dla wojny wykorzystał Richard Nixon, który wygrał wybory w 1968 roku pod hasłem zaprowadzenia w Wietnamie "pokoju z honorem".
Nixon zaczął wzmacniać armię Południa przy jednoczesnym zmniejszeni kontyngentu USA i ograniczaniu wojennych wydatków. Początkowo dawało to skutki, jednak wraz ze wzrostem pomocy finansowej ze strony Chin i ZSRR projekt "wietnamizacji" zakończył się fiaskiem.
Dziś administracja amerykańska żywi nadzieję, że podobna strategia powiedzie się w Afganistanie. Wyjście zapowiedziane na 2014 rok i zapowiadana "afganizacja" jest kopią procesu "wietnamizacji" sprzed kilkudziesięciu lat. Kolejne etapy pokażą czy tym razem Stany Zjednoczone ustrzegą się błędów.
Na zdjęciu: eksplozja amerykańskiego magazynu amunicji w bazie w Pleiku (12 marca 1968 roku). Skład został trafiony pociskami moździerzowymi w ramach jednej z akcji Ofensywy Tet.
Ofensywa Wielkanocna - decydujący moment
W 1972 roku doszło do kolejnego zmasowanego ataku komunistów - tzw. Ofensywy Wielkanocnej. Armia Północy przeprowadziła potężny atak wymierzony w siły Południa i USA. W inwazji wzięło udział około 200 tysięcy żołnierzy.
Celem komunistów było zajęcie jak największych połaci ziem oraz osłabienie armii z Południa. Nieprzypadkowo okres walk pokrywał się z decydującą fazą rokowań w Paryżu, bo ofensywa była obliczona na wzmocnienie pozycji komunistów podczas negocjacji.
Po wyczerpujących walkach obie strony uznały się za zwycięskie, choć z perspektywy czasu można ocenić, że to Północ, która zyskała terytoria na Południu, wyszła z inwazji obronną ręką. Okupację zdobytych ziem potwierdziły następnie porozumienia paryskie podpisane 27 stycznia 1973 roku.
Co najważniejsze, ofensywa pokazała, że armia Południa nie jest gotowa na samodzielne konfrontacje z komunistycznymi wojskami, o czym wkrótce miał się przekonać cały Wietnam Południowy.
Na zdjęciu: amerykański samolot myśliwsko-bombowy F-100 bombarduje cele nieopodal Sajgonu (1965 rok).
Szlak Ho Chi Minha - dla świata fakt, dla komunistów mit
Do pierwszego, udokumentowanego użycia legendarnego szlaku Ho Chi Minha (nazwa pochodzi od pseudonimu, którym posługiwał się północnowietnamski lider) doszło w 1959 roku, gdy drogę z komunistycznej Północy na Południe przebyło pięć tysięcy zawodowych żołnierzy.
Szlak był kluczowym kanałem przerzutu zaopatrzenia, broni i ludzi w czasie całej wojny wietnamskiej. Był również czynnikiem, który po podpisaniu paryskich porozumień w 1973 roku, umożliwił sprawne przejęcie Sajgonu i całego Południa przez komunistów.
Przebieg szlaku był tajemnicą poliszynela. Propaganda komunistyczna konsekwentnie zaprzeczała, że w ogóle istnieje, utrzymując, że z komunistycznej Północy nie płynie żadna pomoc dla partyzantów z Południa.
W 1968 roku, 30-letni wówczas Daniel Passent, na łamach "Polityki" wyśmiewał dziennikarzy amerykańskiego "Newsweeka", którzy z pisali o szlaku. Polski dziennikarz twierdził bowiem, że jest on najprawdopodobniej ich wymysłem.
Na zdjęciu: wojskowe ciężarówki przemieszczają się szlakiem Ho Chi Minha w centralnym Wietnamie (1967 rok).
Upadek Sajgonu - tryumf komunistów
30 kwietnia 1975 roku upadł Sajgon, stolica została oddana niemal bez walki, wojna dobiegła końca, a komuniści dopięli swego - zdobyli Południe.
Gładkie przejęcie stolicy i całego kraju było możliwe dzięki sytuacji w Stanach Zjednoczonych. Trwała afera Watergate, w której głównym oskarżonym był republikański prezydent Nixon, a zdominowany przez demokratów kongres nie chciał łożyć zawrotnych kwot potrzebnych do podtrzymania ciągłości sajgońskiej władzy.
Gdyby nie słabość Sajgonu, którą siły z Południa widziały gołym okiem, być może udałoby się spełnić założenia paryskich porozumień sprzed 40 lat. Niestety pokój został natychmiast złamany, gdy okazało się, że jedna strona może sięgnąć po całą stawkę.
Na zdjęciu: mieszkańcy Sajgonu zbierają się wokół wojsk komunistycznych w pobliżu pałacu prezydenckiego.
(sol / WP.PL)